Выбрать главу

– Dzięki Bogu! – westchnął Armas. – Uśmiech miałem już taki sztywny jak premier, który uścisnął sto pięćdziesiąt dłoni i pogłaskał trzydzieścioro dzieci po głowie.

Skierowali się ku magazynowi, gdzie mieli rozpocząć dyżur. Szli przez szarobure ulice rodem z lat trzydziestych dwudziestego wieku, zastanawiając się, jak w ogóle ktoś może chcieć mieszkać w takich warunkach, skoro do wszystkich pozostałych części kraju dociera życiodajne światło.

Czas już nadszedł, rozpoczyna się realizacja planu.

Żadne z nich nie znało myśli, które ktoś snuł gdzieś w pobliżu.

– Słyszałem, że Dolgo i Marco są już w drodze tutaj – powiedział Armas. – I Gabriel.

– A co ojciec ma tu do roboty? – zdziwiła się Indra. – Dlaczego w ogóle się tu wybierają? Ale chętnie się z nim zobaczę. Z pozostałymi również.

– Ja także – przyznała Elena. – Dolgo jest taki interesujący w swej tajemniczej małomówności. Wiecie, bywają zamknięci w sobie ludzie, na których widok jednak od razu budzi się ochota, by się czegoś więcej o nich dowiedzieć, innych nazywa się nudziarzami i nie zwraca na nich uwagi.

– Dlatego, że naprawdę są nudziarzami – stwierdziła Indra.

Ulica zwęziła się. Indra szła obok Joriego, wesołego Joriego, z którego oczu mimo wszystko biła jakaś niepewność. Żaden człowiek nie jest dokładnie taki, jak inni go sobie wyobrażają, pomyślała. Nikt nie jest szablonem.

Teraz ja pomyślałam szablonowo, roześmiała się sama z siebie.

Te szczeniaki nie są groźne, ale chodzą plotki, że i inni się tu wybierają. Dwaj z tych, którzy mogą sprawić wielkie kłopoty. Nie podoba mi się to. Uruchamiam swój plan i nikt mnie nie powstrzyma.

Zły umysł nie przestawał pracować.

Indra pogrążona była w filozoficznych rozważaniach. Dlaczego ludzie z tego miasta tak źle się tutaj czują? Obcy i Strażnicy robią wszystko, żeby spełnić ich życzenia, co więc nie daje im spokoju? Czy człowiek zawsze musi tęsknić za światem, w którym nigdy nie będzie mógł się znaleźć? I przecież wielu się tutaj urodziło, za czym oni tęsknią? No tak, wiem, że niektórzy wyjechali, ale…

Rozmyślania przerwał jej głos Joriego:

– Słyszeliśmy od Eleny, że piszesz – zagadnął.

Indra stanęła jak wryta.

– Co? Czyżby to się już rozniosło?

– Bardzo się nam to spodobało. Ciekawe, mamy już przecież jednego poetę w rodzinie, Rafaela, na pewno będzie mógł ci udzielić kilku rad. A co piszesz?

Blisko, bardzo blisko wrzało zło. Zło bardzo często skrywa się pod innym imieniem, a właściwie ma ich wiele, w zależności od tego, w którą stronę skierują się ludzkie żądze.

– A, takie tam różności – Indra wykręcała się zakłopotana. Właściwie jednak z przyjemnością przyjmowała zainteresowanie Joriego. Roześmiała się. – Pamiętam, jak kiedyś w szkole mieliśmy napisać wypracowanie o śmierci i żałobie pod tytułem „Życie toczy się dalej”, ale nauczyciel tłumaczył tak mętnie, że napisałam wstrząsającą historię o duchach, które ponownie ożyły. Moim zdaniem była naprawdę świetna, ale oczywiście mnie złajano.

– Nauczyciel nie miał poczucia humoru – Jori śmiał się do łez.

Pozostali dopytywali się, co ich tak rozbawiło, więc Indra musiała powtórzyć historyjkę.

W taki oto sposób pięcioosobowa grupka młodzieży, krztusząc się ze śmiechu, dotarła do poważnych ludzi przy miejscu wypadku. Nie było to szczególnie odpowiednie entrée.

Po wybuchu już posprzątano, ale w ścianie ziała wyrwa i właśnie przy niej postawiono młodych na straży.

– Sporo tutaj drobnych łajdaków – powiedział jeden ze Strażników, których mieli zastąpić. – Zżera ich ciekawość i palce swędzą. Zadbajcie o to, żeby nie dostali się do magazynu. Strażacy wszystko w środku sprawdzili i nie powinno już być żadnego zagrożenia, ale gdybyście usłyszeli dobiegające z wnętrza jakieś podejrzane odgłosy, to uciekajcie co sił w nogach. Biegnijcie jak najdalej i kryjcie się. Wasze zadanie polega na tym, by nikt niepowołany nie dostał się do składu.

Potwierdzili, że zrozumieli, i zajęli pozycje. Usiłowali przy tym wyglądać jak najbardziej władczo, lecz chyba nikogo nie zdołali oszukać.

Elena pomachała ręką przechodzącej akurat Rozalindzie.

– Rozalinda jest sympatyczna – wyjaśniła Indrze. – Mieszka tutaj, ponieważ akurat tak jej się podoba, ale nie jest taka jak inni mieszkańcy miasta. Istnieje zresztą między wami pewne podobieństwo, Rozalinda także umie korzystać z życia i ze wszystkich sytuacji potrafi wybrać najdogodniejsze wyjście.

– To rzeczywiście brzmi sympatycznie – roześmiała się Indra. – Ale wydała mi się jakby troszeczkę już zniszczona.

– Może rzeczywiście zanadto ułatwia sobie życie – przyznała Elena. – Wątpię, by zadawała sobie trud codziennej kąpieli. Utrzymuje się z układania marnych okolicznościowych wierszyków. Pamiętaj, z niczego jej się nie zwierzaj, pod tym względem jest jak sito, wszystkie wiadomości z niej wyciekają.

– Powinna być dla mnie odstraszającym przykładem – stwierdziła Indra zamyślona.

Żałowała, że tak impulsywnie postanowiła się do nich przyłączyć. Dyżur zapowiadał się męcząco i nieprzyjemnie, a ponadto nudno. Wprost zabójczo.

Tego ostatniego określenia Indra nie mogła trafniej dobrać.

Elena natomiast zaabsorbowana była zupełnie czymś innym. Jakiś młody człowiek przystanął na chwilę, oparty o ścianę ze wzrokiem bez wątpienia skierowanym na nią. W jego spojrzeniu dał się wyczytać podziw, chyba że Elena całkowicie zatraciła już zdolność oceny.

Poza tym wolno chyba sobie pomarzyć.

Od dawna już czuła się gotowa do miłości. Gdzie jednak znaleźć chłopaka, który by ją zechciał? Daleko jej do Berengarii, chociaż tak starała się do niej upodobnić. Wszyscy stale ją namawiali, żeby obcięła włosy, a przecież Berengaria miała dłuższe i nikt nie zwracał jej uwagi. Elena była taka dumna ze swej grzywy brunatnych, drobno kręconych loczków, lecz najwidoczniej nikt inny ich nie doceniał. Przecież poza włosami nie miała nic ładnego, była taka nudna, zwyczajna, ciężka, chociaż z całych sił starała się utrzymywać stałą wagę (z zaledwie drobnymi odchyleniami od czasu do czasu) i mieć świeżą, czystą cerę. Dyskretnie się malowała, ale… była zerem, nie dało się temu zaprzeczyć, chodzącą beznadziejnością.

A teraz ten chłopak czy mężczyzna, czy jak go określić, uśmiechnął się do niej. Naprawdę! Uśmiechnął się z uznaniem, to na pewno dzięki jej włosom. Elena nonszalancko przerzuciła je za ramiona, starając się przy tym na niego nie patrzeć.

Spojrzenie jej jednak samo skierowało się w tamtą stronę. Odszedł! Poszedł sobie i już!

– To może być nudny dyżur – stwierdził Jaskari. – Nieciekawa, brzydka, pozbawiona życia ulica. Jak ludzie mogą chcieć mieszkać w tym mieście?

– Hm – mruknęła Elena zamyślona. – Tamten chłopak wyglądał sympatycznie.

– Który?

– Tamten, ubrany na biało.

– A, ten. Nie.

Ach, ci mężczyźni! Gdzie oni mają oczy?

4

Godziny wlokły się w ślimaczym tempie. Indra znalazła dość niewygodną ławeczkę i skracała sobie czas drzemką. Pozostali siedzieli albo stali oparci o brzydkie mury, gawędząc od niechcenia. Od czasu do czasu ktoś przechodził, ludzie na ogół z zaciekawieniem obserwowali ich z daleka, czasami zbliżali się, by zamienić kilka słów, a niektórzy, bardziej agresywni, z niechęcią wypytywali, co obcy robią w ich mieście. „Strażnicy nie mają tu czego szukać, sami sobie ze wszystkim poradzimy”. Jeszcze inni upierali się, żeby zajrzeć do wnętrza budynku, ale wtedy młodzi nareszcie mieli zajęcie, mogli łagodnymi słowami zabronić im wejścia do środka.