Выбрать главу

Powitał ich z nieśmiałym uśmiechem.

– Czy to naprawdę dzieci moich przyjaciół tak już dorosły? To przecież Jori Taran! I Jaskari Villemanna! Ty musisz być Armas, półobcy! A tu mamy oczywiście Elenę Danielle! Taka jesteś duża i pulchna!

Komplementy najwidoczniej nie były jego mocną stroną. Elenę aż skręciło ze wstydu i przykrości.

– A to kto taki?

Armas pospiesznie przedstawił Indrę.

– Ach, tak? Nowy przybysz z powierzchni starej matki Ziemi. Witaj w podziemiu!

Roześmiał się ze swego własnego dowcipu, ale w jego śmiechu dał się słyszeć wymuszony ton.

Elenie w tym momencie przyszedł do głowy świetny pomysł. Dobrze wiedziała, że Heinrich Reuss jest bardzo samotnym człowiekiem. Rozalinda także żyła sama. A może by tak połączyć tych dwoje? Oboje nieprzystosowanych do miasta nieprzystosowanych.

Może zechcą się stąd wyprowadzić w miejsce, gdzie będzie im lepiej?

Doskonały pomysł! Może uda jej się spełnić dobry uczynek, musi podzielić się tą myślą z przyjaciółmi.

– Słyszałem, że Dolgo i Marco wybierają się tutaj – powiedział Heinrich. – Spotkałem Marca pierwszy raz, kiedy oficjalnie otwierano miasto Saga. Cóż to za wspaniali mężczyźni! Tacy przystojni?

– Mało powiedziane – stwierdziła Indra. – Owszem, powinni już tu być, ale na razie jeszcze ich nie widzieliśmy. Może musieli zająć się sprawą tej zmarłej dziewczyny.

– Och, tak, to okropne! – zadrżał Heinrich ze zgrozą. – Czy Marco i Dolgo mieszkają w tym samym miejscu?

– Nie całkiem. W tym samym mieście, ale Dolgo osiedlił się w pobliżu rodziców, czarnoksiężnika i jego Tiril. A Marco ma osobny, bardzo piękny dom, niemal pałac, który podarowało mu Królestwo Światła.

– Hm.

Akurat w tej chwili mijała ich powracająca Rozalinda. Teraz albo nigdy, doszła do wniosku Elena. Przywołała pełną radości życia kobietę, nieco przy kości tu i ówdzie, lecz właściwie było jej z tym bardzo do twarzy.

– Czy wy się już znacie? – spytała Elena i przedstawiła Rozalindzie Heinricha Reussa.

– Tylko z widzenia. Ale ten tytuł szlachecki naprawdę imponuje.

Rozalinda uśmiechała się promiennie, wręcz zapraszająco. Heinrich natomiast z dużo większą rezerwą.

Pierwsze koty za płoty, pomyślała Elena z dumą. Pomagania dwojgu ludziom w znalezieniu jakiegoś wyjścia z samotności nie można chyba nazwać swataniem?

Chwilę rozmawiali o ryzyku nowej eksplozji wewnątrz magazynu, kiedy nagle ukazał się zmierzający w ich stronę Opryszek we własnej osobie. Młodzi nie wiedzieli, jak on się naprawdę nazywa, nigdy wcześniej też go nie spotkali, lecz określenie „opryszek” pasowało do niego idealnie. Maszerował długimi krokami, zgniótł kwiatek, który zdołał przebić się wśród kamieni, a przy następnym kroku ciężki but posłał maleńkiego żuczka do nieba żuków. Szedł wprost na grupkę młodych i zatrzymał się dopiero, kiedy oni cofnęli się, żeby ich nie roztrącił. Heinrich i Rozalinda zniknęli w jakimi zaułku, Elena miała nadzieję, że odeszli razem.

– Czego, u wszystkich diabłów, szukacie tu, gówniarze? – zagrzmiał Opryszek. – Myślicie, że bez was sobie nie poradzimy?

Jeśli całe miasto jest takie jak ty, to na pewno nie, pomyślała Indra.

Złe, przepite spojrzenie omiotło grupkę.

– My po prostu wykonujemy rozkazy – zdobył się na odwagę Jori.

Opryszek pchnął go łokciem, aż Jori zatoczył się do tyłu.

– Spokojnie – łagodził Armas. – Chciałbyś może sam stać tu na warcie, spędzić cały dzień na tej nieciekawej ulicy?

Opryszek podszedł bliżej, lecz z nieco mniejszą już butą, Armas był bowiem od niego wyższy, a poza tym nawet dziecko by się zorientowało, że w jego żyłach płynie krew Obcych. Wysoki, ogromnie urodziwy, miał jasne lśniące włosy, skrywające mu ramiona niczym płaszcz.

– Zamknij się, przeklęty szczeniaku! – warknął Opryszek, lecz już bez takiej pewności w głosie jak wówczas, gdy zwracał się do Joriego. – Już niedługo będziecie nami tak pomiatać, sami się o tym przekonacie!

– Moim zdaniem Obcy wcale wami nie pomiatają – wycedziła Indra przez zęby. – A jeśli nie masz nic inteligentniejszego do powiedzenia, to możesz już odejść. Jazda, zmiataj stąd!

Wcześniej zdążyła zauważyć, że z drugiego końca ulicy nadchodzi właśnie jej ojciec razem z Dolgiem i jakimś Strażnikiem, prawdopodobnie Ramem, dlatego zdobyła się teraz na taką odwagę. Marca jednak nie było z nimi.

– Zamknij się, smarkulo! – odwarknął Opryszek i złapawszy Joriego, najmniejszego z nich wszystkich, podniósł go do góry jak rękawiczkę.

Jaskari uderzył, doszedł do wniosku, że tutaj najwidoczniej nie poskutkują żadne inne argumenty. Włożył więc w cios całą siłę rysujących się pod koszulą mięśni Opryszek przewrócił się, Jori upadł na niego. Chłopak prędko się poderwał, napastnik wstawał wolniej, chociaż rozjuszony był już jak byk. To się źle skończy, pomyślały dziewczęta, nie brały jednak pod uwagę Armasa. Kiedy Opryszek spuściwszy głowę z wrzaskiem natarł na Jaskariego i Joriego, Armas zagrodził mu drogę.

Opryszek trafił w mur. W niewidzialną tarczę unoszącą się w odległości kilku centymetrów od Armasa, osłaniającego przyjaciół.

– Odsuń się, łajdaku, bo zrobię z ciebie płaski pudding! – wrzeszczał Opryszek.

– Pudding wcale nie jest płaski – zauważyła Indra.

Armas nie ruszył się z miejsca. Jori natomiast zaśmiał się drwiąco, a rozwścieczonemu napastnikowi krew napłynęła do głowy. Albo on nas wszystkich zmasakruje, albo sam pęknie, pomyślała Elena ze strachem.

Na szczęście trzej wybrańcy już do nich dotarli. Ram zamknął ramiona Opryszka w stalowym uścisku.

– Nasza cierpliwość niedługo się skończy – oznajmił surowo Strażnik. – Jeszcze jeden podobny wyskok i dla ciebie nastąpi koniec opowieści.

A więc usłyszeli wreszcie o tym, że w istocie ludzi można stąd usunąć. No tak, nikt chyba na to bardziej nie zasługuje niż ten tutaj, doszła do wniosku Indra. Nie ma żadnej wartości dla innych.

Tak, tak, znam honorowy kodeks Ludzi Lodu, ten sam zresztą, który obowiązuje w rodzinie czarnoksiężnika i w całym Królestwie Światła. Każdy człowiek ma swoją wartość. Po prostu w tej szumowinie ludzkiej rasy trudno się jej doszukać.

Opryszek, odgrażając się pełnymi nienawiści przekleństwami, odszedł. Ulica przez jakiś czas była pusta, mieli więc chwilę, by zamienić kilka słów z nowo przybyłymi. Indra cieszyła się, widząc swego ojca takim spokojnym i szczęśliwym. Dla niego pobyt w Królestwie Światła był prawdziwym błogosławieństwem. Skierowawszy jednak spojrzenie na Dolga, poczuła beznadziejną tęsknotę, tak bardzo chciała się z nim zaprzyjaźnić. Nie szukała w nim mężczyzny, partnera, nie zależało jej wcale na jego ciele, pragnęła zdobyć jego duszę.

Jedno spojrzenie na Elenę wystarczyło, by stwierdzić, że przyjaciółka myśli podobnie. W oczach Eleny malował się smutek, może żal jej było Dolga, a może siebie.

– Niestety, chłopcy i dziewczęta, sami musicie sobie radzić na tym dyżurze – oznajmił Ram. – My powinniśmy się skupić na kolejnym zaginięciu. Teraz sprawa zaczyna wyglądać naprawdę poważnie. Zniknęła bowiem córka burmistrza, przerażająco młoda, jeszcze dziecko, ma dopiero jedenaście lat.

– Rzeczywiście wiek strasznie się obniża – przyznał Armas. – To okropne.

– Tak, w razie potrzeby zwrócimy się o pomoc do Marca, tymczasem jednak nie chcieliśmy, żeby tutaj przyjeżdżał bez absolutnej konieczności. On jest taki czysty, taki szlachetny, to miasto mogłoby go zbezcześcić.

– Znam sagę Ludzi Lodu – cierpko zauważyła Indra. – I z tego, co wiem, Marco swego czasu doświadczył na Ziemi wiele zła. Potrafił mu też zaradzić.