Выбрать главу

– Grocholski! – krzyknęłam nagle strasznym głosem.

Nie podskoczył i nie rozlał wina, ale w oku mu błysnęło. Musiał ten Grocholski coś dla niego oznaczać. Usiłowałam przypomnieć sobie trochę więcej.

– Był takim świeżutkim prokuratorem i właściwie nie miał jeszcze prawa samodzielnie prowadzić sprawy, ale dali mu coś… zaraz, on chyba uczestniczył w dochodzeniu, w sądzie nie oskarżał. Jakoś tam namieszał. No i później pan Górniak dołki pod nim kopał bardzo usilnie, dając mi do zrozumienia, że to swołocz, więc musiał go znać.

Miałby teraz około pięćdziesiątki, może odrobinę mniej. Podobno dziwkarz. Więcej nie wiem.

– Dobre i tyle. Jest pani pewna, że występował w sprawie Ptaszyńskiego? – Musiał, w oczach mi stoi jego nazwisko, w aktach się plątało. A, zaraz, tę późniejszą sprawę, tę idiotyczną pyskówkę… Też coś tam chachmęcił, ale szczegółów nie znam, bo sam pan już wie, jaki Bożydar wyrywny do zwierzeń.

– Istotnie. Wypowiada się bardzo powściągliwie. Ale rozumiem, że ten prokurator Grocholski był raczej jego przeciwnikiem. Nie zna pani kogoś, kto współpracował z panem Górniakiem? – Osobiście nie znam, ale wiem, że to były baby. Co najmniej dwie, zakochane w nim śmiertelnie, przy czym jedna z tych dwóch prowadziła kolekturę toto-lotka na Chełmskiej, koło apteki. Pani Celinka. Przypuszczam, że miała też jakieś nazwisko, więc zdoła pan do niej dotrzeć. Pan Górniak obdarzał ją wielkim zaufaniem, znacznie większym niż mnie, bo ja, jego zdaniem, byłam nieodpowiedzialna. Uprawiałam hazard, grywałam w karty, na wyścigach i w kasynie. I nie chciałam przestać.

Jak zwykle, wspomnienie Bożydara wytrąciło mnie z równowagi i rozzłościło. Prawie zapomniałam, o czym rozmawiamy. Na szczęście piękny Cezary pamiętał i nie dał się zepchnąć z tematu. Dolał mi wina, zapewne w nadziei, że stracę wszelki umiar i powyjawiam rozmaite tajemnice, po czym znów uczepił się Słodkiego Kocia. Wino wywarło na mnie wpływ odwrotny, mianowicie wzmogło mi jakoś bystrość umysłu, co do tajemnic zaś, i tak nie zamierzałam niczego przed nim ukrywać. Skoro zatajenie obecności trupa w Marriotcie przeszło mi ulgowo, mogłam się niczym nie przejmować.

Z pytań udało mi się wywnioskować, że Kocio Ptaszyński przystosował się do zmian ustrojowych bardzo zręcznie, z rozbojów całkowicie nielegalnych przerzucił się na rozboje niejako dopuszczalne, może właśnie te szantaże… I chyba znów dysponował uroczą grupą młodych goryli…

Piękny Cezary nie powiedział tego wprost, ale udało mi się wydedukować, że zwłoki Kocia gdzieś im zniknęły i gdyby nie potwierdzenie Anity, zapewne przysłane z Danii, w ogóle by w jego śmiertelne zejście nie uwierzyli. A i tak jeszcze brzęczały mi nad uszami ich subtelne podejrzenia, że może jednak nie był to trup, tylko zwyczajny niedobitek, który sam sobie gdzieś poszedł na własnych nogach. Bo niby skąd ja tak dokładnie wiedziałam, że trup?

Zgniewało mnie to w końcu.

– Chyba nie było tam wgłębienia w podłodze? – warknęłam ze złością. – A o ile pamiętam, Słodki Kocio łeb miał normalnie kulisty, nie przypłaszczony. Gdzie mu się podziała tylna połowa tego łba? Nie miał jej, a w życiu nie uwierzę, że tylko się tak nieszczęśliwie przewrócił. I co niby miała oznaczać ta śliczna kropka na czole, w arystokratkę hinduską się przemienił czy jak? Te samochody pan sprawdził? Nie udawał głupio, że nie wie, o jakich samochodach mówię, ale porządnie odpowiedzieć nie chciał. Chyba im to sprawdzanie wyszło nie najlepiej. Pomyślałam, że kiedyś sama poleciałabym do wydziału komunikacji i do glin, a teraz mi się nie chce, w dodatku nie mam czasu. Może zwalę na Martusię…

Za to wyraźnie wyszło, że ów drugi nieboszczyk, Antoni Lipczak, ze Słodkim Kociem miał coś wspólnego. Węszyłam między wierszami z całej siły i wyszło mi, że mógł z nim być nawet umówiony, widziano go zaś, jako gościa, jeszcze wcześniej niż mnie. Obaj zostali zwabieni w pułapkę? Do Marriotta…?! Nie lepsze byłoby jakieś wysypisko śmieci albo chociaż byle który skrawek lasu pod miastem?

Do diabła z takim uciążliwym trupem, którego nijak nie potrafię rozgryźć!

I co tu ma do roboty ten cały Grocholski…?

Z byłym prokuratorem Grocholskim piękny Cezary zrobił mi grzeczność, wyjawił, że prokuratorem to on już dawno przestał być, no, dawno jak dawno, kilka lat temu, mniej więcej na przełomie ustrojów. Przeszedł na radcostwo prawne i doradza tak prawnie licznym instytucjom, z gronem prokuratorów nie tracąc kontaktu. No owszem, to mi pasowało, dobrze, że go sobie przypomniałam, od razu wskoczył na właściwe miejsce w scenariuszu i prawie straciłam zainteresowanie dla pięknego Czarusia.

Poszedł sobie wreszcie.

No i proszę, jego wizyta jednak mi się przydała. Grocholski, eks-prokurator, podstępnie będzie trzymał w ręku nici służbowej intrygi telewizyjnej, chociaż niekoniecznie musi mordować osobiście. Nie, skąd, jakie tam osobiście, za to w poczynaniach szantażystów weźmie żywy udział…

Potrzebna mi teraz była Martusia.

* * *

– Ja teraz jestem akurat w pociągu – powiedziała mi przez komórkę.

– I w którą stronę jedziesz? – zaniepokoiłam się.

– Do Warszawy. I już jestem… czekaj, strasznie w oczach miga. Już wiem! Gąsa… wy Rządo… Rządowe, tu pan mówi, że Gąsawy Rządowe. To znaczy już tam nie jestem, ale byłam przed chwilą, teraz jestem kawałek dalej. Bo co? – Gdzie, do licha, one są, te Gąsawy Rządowe? – zastanowiłam się. – Czekaj, popatrzę na mapę samochodową…

– Nie musisz. Ten pan mówi, że między Skarżyskiem Kamienną a Radomiem.

– Znaczy, za dwie godziny będziesz już tu. Bardzo dobrze. To jeszcze niech ci ten pan powie, od kogo by łatwo wydębić właścicieli tych samochodów, które sama zapisywałaś. Te od Anity. Piękny Czaruś nie chciał powiedzieć. Kręcił.

– No nie mów! Skoro kręcił, to chyba są ważne? Był u ciebie? – Otóż to. Był i kręcił, ale za to mamy kluczową postać i jesteś mi potrzebna. Nie mam teraz czasu umizgać się do wydziału komunikacji, oni tam ukrywają dane osobowe. Może wy kogoś znajdziecie.

– Zobaczę, chyba się uda. Jaką kluczową postać? – Taki jeden miniony prokurator. Tkwi w interesie.

– I on będzie mordował? – Nie, będzie wspomagał szantażystę. Za to, na moje oko, zginął im trup.

– Który trup? Nasz? – Nasz.

– I do tego potrzebne są nam samochody? Któryś wywiózł trupa i utopił w gliniankach. Zawsze się takie rzeczy topi w gliniankach. Z kamieniem, który się urywa i potem jakiś rybak wyciąga szczątki na wędce…

– Niezłe, mogłybyśmy zrobić scenę z rybakiem. Ściśle biorąc, z wędkarzem… Ale coś ty, oszalałaś, przecież go mamy znaleźć w twoim pokoju! – Tylko nie w moim pokoju, wypraszam sobie! W przeglądówce… chociaż nie, masz rację, muszą go zabić w moim pokoju. No trudno, niech będzie. A ten drugi, uduszony? Ten Dominika? – Oni się łączą. W naturze.

– Obaj szantażowali? – Głowy nie dam, ale chyba tak.

– My go musimy zrobić szantażystą! – To robimy, kto nam nie da? I pożar do szantażu pasuje.

– A, właśnie, a propos pożaru. Już go chłopcy zrobili, jak chcesz, możemy obejrzeć jeszcze dzisiaj, roboczo… Nie, zaraz, nie dzisiaj. Jutro, nawet rano. Przyjedziesz, czy wolisz poczekać na VHS?