– Wywarła – zapewniłam ją z mocą. – Czekaj, jeszcze… Kto może zaświadczyć, że on był w domu, bo wedle moich wyliczeń czekałaś tam na niego od wpół do siódmej.
Może przyleciał, zziajany, pięć minut wcześniej? Martusia poprzyglądała mi się chwilę.
– Pomysł wydaje mi się wręcz upiorny. Nie umiem sobie wyobrazić zziajanego Dominika. Szczególnie, że tkwił w domu z żoną i dziećmi, co wiem na pewno, bo dzwonili do niego z pracy wszyscy w moich oczach prawie, na telefon i na komórkę, i rozmawiał na oba uszy. Byłam świadkiem, od strony dzwoniących.
Zrozumiałam, że była świadkiem telefonów do miejsca zamieszkania Dominika, gdzie go te telefony zastawały. Zatem musiał tam być…
– … Żona też odbierała, a raz nawet dziecko – ciągnęła Martusia. – A ja miałam szczękościsk, co trudno zapomnieć, ale nie włączałam się w tę orgię, bo już z nim byłam umówiona. Dwadzieścia osób zaświadczy, że znajdował się w domu. Już nie jestem aż tak strasznie głupia, żeby nie wiedzieć, dlaczego pytasz.
– A gdzie Dominik był przedtem? – U siebie w gabinecie. Miał malutkie spotkanko z ludźmi, takie dwugodzinne, do czwartej trwało. A jeszcze przedtem był na kolaudacji w licznym gronie.
Uspokoiłam się trochę, sytuacja bowiem wydała mi się jasna. Byłam tam tuż przed wizytą u Anity, potem zaś w ostatniej chwili zdążyłam do banku, który o siódmej zamykano. Zatem widziałam te zwłoki około szóstej, kiedy Dominik tkwił w domu. Nawet jeśli faceta ktoś rąbnął dwie godziny wcześniej, to też Dominik odpadał, znajdował się między ludźmi, sekcja powinna wykazać czas zgonu, a świadków jego poczynań istniało z pewnością zatrzęsienie.
– No to z głowy – orzekłam z ulgą. – Ten trup już tam leżał, kiedy z Tyciem żarliście kolację. Widziałam go na własne oczy. Dlaczego Dominik w ogóle miałby być podejrzany? Znał go czy co? – W życiu go na oczy nie widział! Ale tam są drzwi pomiędzy tymi pokojami i one okazały się otwarte. Więc Dominika zrobili pierwszym podejrzanym, szczególnie że upierał się, że nic nie słyszał i nic nie wie. I chyba w jego pokoju coś znaleźli, ale nie wiem co. Czekaj no…! Nagle dotarło do niej to, co powiedziałam.
– Zaraz, co ty mówisz? Że go widziałaś? Czy mnie się tylko przywidziało, że mówisz, że go widziałaś? – Za dużo tych widzeń – skrytykowałam tekst. – Ale owszem, widziałam i w razie czego się wyprę, chyba żeby na Dominika padło, ale mowy nie ma, nie padnie.
– Skąd wiesz? – Umiem liczyć.
– Bardzo cię za to podziwiam, bo ja nie.
– Nie szkodzi. Gliny też umieją. Skoro w chwili, kiedy tam byłam, on już leżał nieżywy, Dominik nie mógł go trzasnąć, a przedtem ma ludzkie alibi. Niemożliwe, żeby zdążył! – A kiedy tam byłaś? – Między szóstą a za kwadrans siódma. Widziałam go o szóstej.
Marta, ze szklanką piwa przy ustach, zaczęła machać rozpaczliwie ręką, co zaniepokoiło mnie na nowo. Przełknęła wreszcie.
– To na nic. Skąd on ci się w ogóle wziął nieżywy o szóstej? Im wyszło, że szlag go trafił między dziesiątą a pierwszą w nocy, jak Dominik już tam był. Sam. Beze mnie.
Gdybym nie poszła do kasyna, byłby ze mną. O szóstej jeszcze żył.
– Kto żył? – Trup.
– Kto tak powiedział? – Sądzę, że lekarz, nie? Przypomniałam sobie widok, jaki oglądałam w pokoju, wówczas sądziłam, że Anity.
Żywy…? Ktoś zwariował, jakim cudem ten facet mógł być żywy?!
– Niemożliwe – zaprzeczyłam kategorycznie. – Nie był żywy. Nie miał prawa być żywy. Nikt bez głowy nie może być żywy.
– Jak to, bez głowy? – zdumiała się Martusia…
– No, bez połowy czerepu. Tylnej.
Marta prawie skamieniała.
– Joanna, o czym ty mówisz? Wymyślasz to teraz? Mnie wszystko jedno, w scenariuszu możemy mu odciąć nawet całą głowę, ale ten w hotelu miał ją w komplecie.
Został uduszony i w głowę mu to wcale nie zaszkodziło! – Jeśli powiesz, że nie zaszkodziło mu w ogóle w niczym, mogę się zdenerwować – ostrzegłam. – Coś mi tu nie gra przeraźliwie. Czyś ty tam była? – No pewnie, że byłam, ale dopiero dzisiaj rano, przed dziesiątą, zaraz potem jak go znaleźli i właśnie rozkwitało całe zamieszanie…
– I widziałaś go? – Kawałeczek, bo jeszcze leżał. Gdybym wiedziała, na co patrzę, zamknęłabym oczy przedtem. Ale akurat od głowy…
– Czekaj. Tylko spokój może nas uratować. Kontynuujmy przesłuchanie. Skąd patrzyłaś? – Z pokoju Dominika. Ściśle biorąc, producenta. Drzwi już były otwarte. Ale Dominik widział go w całości. Słuchaj, ja tak nie mogę, też chcę coś zrozumieć! – Zaraz. Patrzyłaś z pokoju Dominika i widziałaś go od strony głowy? – Jak Boga kocham! – Na podłodze leżał? – Na podłodze.
– I głową w stronę Dominika? – W tym momencie akurat w stronę mnie. Ale ogólnie owszem, w stronę pokoju Dominika.
– No to teraz właśnie ja przestałam cokolwiek rozumieć! Żywo zaniepokojona Martusia popędziła do kuchni po następne piwo i dolała mi do szklanki. Nie reagowałam, podparłam brodę dłońmi, z łokciami na stole, co stanowiło pozycję szalenie uciążliwą i niewygodną, ponieważ stół był niski, i w milczeniu wpatrzyłam się w okno. Wszystko to razem stało się całkiem nie do pojęcia. Kiedy tam weszłam o szóstej, zwłoki leżały nogami w stronę pokoju Dominika, a głową przeciwnie.
Jeśli Martusia widziała głowę, ktoś je musiał odwrócić, poza tym niemożliwe, żeby nie dostrzegła dodatków kolorystycznych, ozdabiających dywan… Co tam się stało, do diabła…?! Marta próbowała mnie uruchomić.
– Joanna, ocknij się! Do tej pory odpowiadałam ci porządnie i uczciwie, ale już tracę cierpliwość! Co to wszystko ma znaczyć? Czy ja coś źle widziałam? Wydaj z siebie jakiś głos, na litość boską! Odetchnęłam głęboko i oderwałam się od stołu. Teraz już musiałam opowiedzieć jej, jak to wyglądało z mojego punktu widzenia, bo do samodzielnego rozwikłania osobliwej zagadki nie czułam się zdolna. Kazałam jej usiąść spokojnie i przestać mnie rozpraszać szarpaniem za ramię, szczególnie że przy okazji rozchlapywała piwo.
– No to słuchaj. Było tak: zadzwoniła jedna taka moja przyjaciółka i poleciałam spotkać się z nią w Marriotcie…
Złożyłam jej dokładną relację. Siedziałyśmy potem przez długą chwilę w milczeniu, patrząc na siebie. Martusia odezwała się pierwsza.
– Ja byłam trzeźwa jak świnia. Mam na myśli dzisiaj. A ty? – Jeszcze bardziej. Cały czas siedziałam za kółkiem. Nawet i w domu, wieczorem, niczego do ust nie wzięłam, poza herbatą. Ze względu na odchudzanie. Jakiekolwiek zwidy odpadają w przedbiegach.
– A to naprawdę pomaga? – zainteresowała się nagle. – No owszem, widzę, że schudłaś ładne parę kilo, już ci to mówiłam, to od czego tak? Od piwa? – Od piwa. Odstawiłam prawie całkiem, a już broń Boże wieczorem. I od ostryg.
– Odstawiłaś…? – Przeciwnie. Żarłam przez całe wakacje. No, nie przez całe, ale razem będzie trzy tygodnie. Białe wino, okazuje się, nie szkodzi, ale skoro teraz nie mam ostryg, nie czepiam się i białego wina. Zostaw te diety-cud, załatwmy trupa! – Do odbierania apetytu niezły. Tylko mnie tu wychodzą dwa trupy.
– Fatalna sprawa. Mnie też.
Rozważyłyśmy całą kwestię jeszcze raz, co przyniosło mi dużą ulgę, bo już myślałam, że zostawiłam własnemu losowi żywego i ciężko poszkodowanego faceta, który w rezultacie umarł przeze mnie. Gdybym wezwała do niego pomoc od razu, może by wyżył, a tu proszę, bez pomocy wytrzymał do pierwszej i cześć, tymczasem nic podobnego, do pierwszej wytrzymał jakiś drugi, uduszony, z czaszką w nieskazitelnym stanie, o którym nie miałam najmniejszego pojęcia.
No dobrze, a gdzie, wobec tego, podział się tamten wcześniejszy…?