Nie poznał ich. Nie było w tym zresztą nic dziwnego.
Choć ledwie trzymał się na nogach, Reynevan natychmiast zabrał się za opatrywanie rannych. W tym czasie husycka piechota dorzynała i obdzierała ze zbroi joannitów i kopijników Haugwitza. Zabitych wyłuskiwano z blach, zaczęły się już kłótnie, co lepszą broń i co kosztowniejsze pancerze wyszarpywano sobie, brano się do kułaków.
Jeden z leżących pod wozem rycerzy, z pozoru martwy jak inni, poruszył się nagle, zazgrzytał zbroją, zajęczał z głębi hełmu. Reynevan podszedł, ukląkł, podniósł hundsgugel. Długo patrzyli sobie w oczy.
– Dalej… – charknął rycerz. – Dobij mnie, heretyku. Zabiłeś mi brata, zabij i mnie. I niech cię piekło pochłonie…
– Wolfher Sterczą.
– Obyś zdechł, Reynevanie Bielau.
Zbliżyło się dwóch husytów z zakrwawionymi nożami. Samson wstał i zagrodził im drogę, a w jego oczach było coś takiego, że husyci wycofali się prędko.
– Dobij mnie – powtórzył Wolfher Sterczą. – Czarci pomiocie! Na co czekasz?
– Nie zabiłem Niklasa – rzekł Reynevan. – Dobrze o tym wiesz. Wciąż nie jestem pewien, jaką rolę wy odegraliście w zamordowaniu Peterlina. Ale wiedz, Sterczą, że ja tu wrócę. I policzę się z winnymi. Sam to wiedz i powtórz innym. Reinmar z Bielawy wróci na Śląsk. I zażąda zdania rachunku. Za wszystko.
Zacięta twarz Wolfhera zmiękła, zelżała, Sterczą grał zucha, ale dopiero teraz pojął, że ma szansę przeżyć. Mimo tego nie powiedział słowa, odwrócił głowę.
Wracała z pościgu i rekonesansu konnica Brazdy. Popędzona przez dowódców piechota porzuciła obdzieranie poległych, formowała szyk marszowy. Zbliżył się Szarlej z trzema końmi.
– Wyruszamy – rzekł krótko. – Samsonie, dasz radę jechać?
– Dam.
Wyruszyli dopiero po godzinie. Zostawiając za plecami kamienny krzyż pokutny, jedną z licznych na Śląsku pamiątek zbrodni i spóźnionej skruchy. Teraz, oprócz krzyża, rozstaje znaczył również kurhan, pod którym pochowano Oldrzycha Haladę i dwudziestu czterech husytów, Sierotek z Hradca Kralove. Na kurhanie Samson zatknął pawęż. Z promienną hostią i kielichem. I napisem: BUH PAN NAS.
Armia Ambroża maszerowała na zachód, ku Broumovu, zostawiając za sobą szeroki czarny pas zrytego kołami i niesionego butami błota. Reynevan odwrócił się w siodle, obejrzał.
– Ja tu wrócę – powiedział.
– Tego się obawiałem – westchnął Szarlej. – Tego się obawiałem, Reinmarze. Że to właśnie powiesz. Samsonie?
– Słucham?
– Mamroczesz pod nosem, w dodatku po włosku, więc, jak wnoszę, to znowu Dante Alighieri.
– Dobrze wnosisz.
– I pewnie fragment pasujący do naszej sytuacji? Do tego, dokąd zmierzamy?
– W samej rzeczy.
– Hmm… Fuor de la gueta… Idziemy więc, według ciebie… Nie będę natrętny, jeśli poproszę o przekład?
– Nie będziesz.
Z cichego świata w światy wiecznie drżące. W nową dziedzinę, nieśmiertelnie ciemną.
Na zachodnim zboczu Golińca, w miejscu, skąd jak na dłoni widać było dolinę i maszerującą armię, usiadł na gałęzi świerka wielki pomurnik, otrząsając igliwie ze śniegu. Pomurnik obrócił głowę, jego nieruchome oko zdawało się wypatrywać kogoś wśród idących.
Pomurnik chyba wreszcie zobaczył, co chciał zobaczyć, bo rozwarł dziób i zaskrzeczał, a w skrzeku tym było wyzwanie. I okrutna groźba.
Góry tonęły w mętnawym sfumato pochmurnego zimowego dnia.
Śnieg znowu zaczął padać. Zasypywał ślady.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO
Przypisy
Rozdział pierwszy
Memento, salutis Auctor… – tradycyjny hymn brewiarzowy:
Ad te levavi oculos meos… – mnisi śpiewają kolejno psalmy 122, 123 i 124. Numeracja psalmów w całej książce przyjęta wg numeracji Wulgaty w łacińskim przekładzie świętego Hieronima. Biblia Tysiąclecia, skąd pochodzą wszystkie cytaty biblijne w książce, została przełożona z języków oryginalnych, przez co wystąpiły różnice (o jeden) w numeracji psalmów. Psalm Ad te levavi… (Do Ciebie wznoszę me oczy…) nosi w Biblii Tysiąclecia numer 123, a nie 122.
Rozdział drugi
„Cholerny połamany dziadyga…” – na użytek purystów językowych i innych nawiedzonych, lubiących powtarzać, iż „wówczas tak nie mówiono”, wyjaśniam: nazwy „cholera” w znaczeniu jednostki chorobowej używał Hipokrates, w odniesieniu do paskudnych przypadłości żołądkowych. A że jak świat światem, ludzie klęli „chorobowo”, tedy już od czasów Hipokratesa mogło być słowo „cholera” używane jako przekleństwo. Brak dowodów, by tak było, wcale nie oznacza, że tak nie było.
Rozdział piąty
„…nie dalej niż milę od grodu” – w całości książki określenie „mila” oznacza milę staropolską, używaną np. przez Długosza i Janka z Czarnkowa, równą w przybliżeniu dzisiejszym siedmiu kilometrom z małym hakiem.
„Mój Alkasynie, ścigany za miłość…” – Aucassin et Nicolette (Rzecz o Alkasynie i Nikolecie), popularny w średniowieczu, powstały w XIII w. anonimowy francuski poemat śpiewano-deklamowany (tzw. chantefable) traktujący o perypetiach dwojga zakochanych.
Rozdział szósty
„…co mistrz Johann Nider w swym Formicariusie napisał” – Formicarius Nidera to oczywiście anachronizm, to osławione dominikańskie „dzieło” powstało dopiero w roku 1437.
„Konradswaldau należy do Haugwitzów. Na Jankowicach siedzą Bischofsheimowie…” – względem nazw miejscowości trzymam się źródeł historycznych, a według tych w danym przykładzie obecne Przylesie k. Brzegu zwało się w wieku XV Konradswaldau, obecny Skarbimierz – Hermsdorf, a obecna Kruszyna -Schonau. Natomiast nazwa Jankowice jest dla tegoż okresu historycznie prawidłowsza niż zniemczone (później) Jenkwitz. W dalszym tekście niekiedy – mając na uwadze czytelnika, by nie pogubił się totalnie – używam jednak nazw współczesnych, nawet jeśli z małą szkodą dla prawdy historycznej. Wielce względnej zresztą.
Rozdział jedenasty
Res nullius cedit occupanti – paremia prawnicza, znacząca: „Rzecz niczyja przypada temu, kto ją zawłaszczył”.
Tacitisque senescimus annis – „Starzejemy się wraz z cichym lat upływem” (Owidiusz).
Rozdział dwunasty
Bernardus valles, montes Benedictus amabat… – Bernard doliny ukochał, Benedykt góry, Franciszek miasta, Dominik ludne metropolie. Popularne powiedzonko. Anonimowe jak większość popularnych powiedzonek.
Offer nostras preces in conspectu Altissimi… – modlitwa do św. Michała Archanioła, Oratio ad Sanctum Michael, część rytuału egzorcystycznego w obrządku rzymskim, autorstwa, jak się mniema, papieża Leona XIII. W przekładzie (moim) wygląda tak:
„Modły nasze zanosimy przed oblicze Najwyższego, by spłynęła na nas łaska Boża, by pojmany był smok, wąż starodawny, który zwie się diabeł i szatan, by spętany był i strącony w otchłań, aby nie zwodził więcej narodów. Tedy poddani pod Twą obronę my, kapłani, władzą nam daną podejmujemy się odpędzić podstępne zakusy diabelskiego szalbierstwa w imię Chrystusa Pana naszego…”
Ego te exorciso… – fragmenty rytuałów i zaklęć egzorcystów, zaczerpnięte z bardzo różnych źródeł. Z pewną, przyznaję, dozą bezładu. Ale zaplanowanego.
Rozdział trzynasty
Io non so ben ridir com'i v'intrai… – Dante Alighieri, Boska Komedia, Canto L W przekładzie Edwarda Porębowicza (PIW, Warszawa 1978) brzmi to tak:
Rozdział szesnasty
Pange lingua gloriosi… – hymn eucharystyczny autorstwa św. Tomasza z Akwinu, pierwsza zwrotka. Poniżej jej przekład (za Modlitewnikiem wydanym przez PAK w roku 1990).