Eia!
Przez moc Słońca i moc Luny
Poprzez znaki i przez runy!
– Kipi, kipi kociołek, a w nim pokrzyk, blekot, szalej. Pochyl głowę, wdychaj parę, ty, która chcesz, by zwano cię Elektrą. Groźne przybrałaś imię, groźne i straszne jak na kogoś tak młodego jak ty. Wiedz, że takie jak ty zazwyczaj odsyłam z kwitkiem, takim jak ty nie pomagam, nie wspieram w tym, co planują i zamierzają. Takim jak ty, Elektro, zwykle każę zdawać się na czas i los.
Leżący na czaszkach kot zasyczał. Oczy czarownicy zapałały złowrogim ogniem.
– Tylko wyjątkowo zatem – wyrzekła cicho – dopomogę dziś trochę losowi. I choć pełne zła jest twe życzenie, Elektro, spełnię je. Wyciągnij rękę. Oto daję ci…
Rudowłosa czarownica szeptała, Elektra słuchała, pochyliwszy głowę. Ogień przygasł, kociołek bulgotał jeszcze, syczał pryskający na węgle war.
Kot zamiauczał.
– A teraz idźcie już sobie – rozkazała bona femina. – Chwała Wszechbogini! Aha, nie zapomnijcie: reklamacyj nie uwzględnia się!
– Nie jedz tak łapczywie – upomniał Szarlej. – Zaszkodzi ci.
Reynevan uniósł głowę znad osłanianej przedramieniem miski, przez chwilę patrzył tak, jakby nie rozumiał. Potem wznowił łykanie klusek i gonitwę za skwarkami. Uporawszy się z kluskami, przysunął sobie dwuuchy garnek żuru, udarł z bochna kawał chleba. Demeryt obserwował go w milczeniu.
– Jak? – spytał nagle z pełnymi ustami Reynevan. – W jaki sposób…
Szarlej westchnął.
– Po naszym rozstaniu długo nie wiedziałem, co się z tobą dzieje. O Częstochowie słyszałem, rzecz jasna, wszyscy słyszeli. Ale skąd mogłem wiedzieć, że ty tam byłeś? I że cię wsadzili? Krótko: wolność zawdzięczasz Rixie. Jej informacjom i koneksjom.
– Ale jednak to ty… – Reynevan odłożył łyżkę. – To ty mnie wydobyłeś z Lelowa.
– Od tego są przyjaciele. Przyhamuj nieco z jedzeniem. Nikt ci tego jadła nie odbierze.
Reynevan spojrzał nań, mrużąc załzawione i zaropiałe oczy. Gałki oczne miał przekrwione i pokryte gęstą siatką czerwonych żyłek, ewidentnie cierpiał też na światłowstręt.
– Potrzebny mi cyrulik. – Reynevan jakby czytał w myślach. – Albo apteka. Jakiś medykament na zapalenie spojówek. Świetlik, aloes, faeniculum albo herba sancta… Ale najpierw coś zjem, muszę coś zjeść. A ty opowiadaj.
– Co?
– Opowiadaj. – Reynevan sięgnął przez stół po białą kiełbasę z powielkanocnych remanentów. – O tym, co tymczasem na świecie zaszło.
– Dużo zaszło. Siedziałeś równe trzy lata, ale jakbyś siedział trzydzieści. Czasy są historyczne. Poznać po tym, że dzieje się dużo i szybko. Ty siedziałeś, a tu się działo. Bardzo dużo i bardzo szybko. Umknęło ci multum dziejowych momentów, by teraz to nadrobić, musiałbym klarować ci sprawy do rana, nie mam na to ni czasu, ni chęci.
– Znajdź czas i chęć. Proszę.
– Twoja wola. Po kolei zatem: Umarł papież Marcin V. Wybrano nowego…
– Gabriela Condulmera – potwierdził Reynevan. – Malachiaszową wilczycę niebiańską. A wybór dokonał się w niedzielę Oculi, czwartą przed Wielkanocą. Wywróżono mi kiedyś to wszystko. Poza imieniem. Jakie przybrał?
– Eugeniusza IV. A na Starym Rynku w Rouen Anglicy spalili żywcem Joannę d’Arc. Rozpoczął się sobór w Bazylei. Na Czechy ruszyła piąta z kolei krucjata, została sromotnie pobita pod Domażlicami. Prokop puścił z dymem całe księstwo oleśnickie, a potem z rejzą doszedł aż pod Bernau, trzy mile za Berlin. Zmarł książę Bolko Cieszyński. Zmarł Konrad z Vechty, arcybiskup praski. Zmarł biskup Jan Szafraniec, brat Piotra Szafrańca. Zmarł Fryderyk von Aufsess, biskup Augsburga… Dokąd idziesz?
– Zwymiotować.
– Dulce lumen – oświadczył nagle Reynevan. – Et delectabile est oculis videre solem.
– Hę?
– Słodkie jest światło i miło jest oczom widzieć słońce. Eklezjastes.
– Znaczy – odgadł Szarlej – lekarstwo trochę pomogło?
– Trochę pomogło. Ale nie tylko w tym rzecz. Bynajmniej nie tylko w tym.
Wyciąg z kopru włoskiego, werbeny, róży, jaskółczego ziela i ruty, niezawodny lek na stany zapalne oczu i powiek, znaleźli w aptece w Siewierzu, wcześniej ni aptek, ni cyrulików okolica nie znała. Reynevan zaaplikował sobie medykament, na skutek przyszło jednak trochę poczekać, a zabieg co jakiś czas powtarzać. Obżarłszy się „Pod Gąsiorem”, niedawny więzień nie chciał już stawać po karczmach, narzekał na zaduch. Popasali więc na świeżym powietrzu. Niedaleko za Siewierzem, pośród przydrożnej brzeziny. Reynevan przemywał oczy płynem, powtarzając przy tym magiczne formuły, aby, jak głosił przepis na flakonie, „moc leku przyrodzona mocą nadprzyrodzoną skutecznieysza była ku uleczeniu”.
Faeniculum, Verbena, Rosa, Chelidonia, Ruta
Lumina reddit acuta.
– Opowiadaj dalej, Szarleju – Reynevan przyłożył sobie okład na powieki. – Skończyłeś na tym, że umarło paru biskupów. Kto jeszcze umarł, gdy siedziałem? Z ludzi bardziej mnie interesujących?
– Krystyna de Pisan, poetka francuska. Kojarzysz? Seulete sui et seulete vueil estre… Aha, umarł też Witold, wielki książę Litwy. Pod koniec października 1430.
– Przyczyna?
– Zranił się przy upadku z konia, długo chorował…
– Przy tym upadku zranił się żelazem?
– Nie wiem. Możliwe. Z innych wydarzeń: Zygmunta Luksemburczyka koronowano na cesarza. A w Pabianicach król Jagiełło zawarł z husytami przymierze i zaczepny sojusz przeciw Zakonowi. W czerwcu ubiegłego roku Sierotki Jana Czapka z San ramię w ramię z Polakami wtargnęły do Nowej Marchii…
– O tym to akurat wiem. – Reynevan zdjął okład, pomrugał. – Dozorcy rzadko się do mnie odzywali, ale jeden był wyjątkowo źle nastawiony do Krzyżaków, radością ze zwycięstw musiał się z kimś podzielić. A co u nas? Korybutowicz wykroił sobie królestwo z Górnego Śląska?
– Nie bardzo. Rezydował w zdobytych Gliwicach, które miał zamiar uczynić swą królewską stolicą. Czwartego kwietnia 1431, trzy dni po Wielkanocy, książęta oleśniccy wzięli zamek zdradą i w pień wyrżnęli załogę. Korybut miał szczęście, nie było go wówczas w Gliwicach. Ale mrzonka o królestwie pękła jak bańka mydlana. Kniaź odszedł na Litwę. Czyli w niebyt i niepamięć.
– Bolko Wołoszek?
– Poczynał sobie ambitnie, rozszerzał panowanie tak, jak sobie zaplanował, zajmował zamki i miasta jedno po drugim. Nigdzie jednak nie utrzymał się długo, zewsząd go wypędzili. Ostatnie zdobycze, Bytom i Rybnik, Mikołaj Raciborski odebrał mu rok temu. Rydwan historii zatoczył koło, Wołoszek jest tam, gdzie był na początku, czyli na Opolszczyźnie. I tam zostanie.
– Puchała? Biedrzych? Piotr Polak? Inni?
– Puchała okupował Kluczbork i Byczynę, skąd wespół z niejakim Kochłowskim z Wielunia napadał, łupił i palił, dokuczał Ślązakom strasznie. Wojowali z nim, oblegali tygodniami, bez skutku. Obie strony zmęczyły się wreszcie wojaczką i zdecydowały załatwić sprawę handlowo. Po targach Puchała oddał Kluczbork za tysiąc dwieście pięćdziesiąt, a Byczynę za pięćset kóp groszy. Wydał zamki i odszedł ze Śląska. Z Sierotkami Czapka był w Marchii i pod Gdańskiem. Ale nie wrócił z nimi do Czech, został w Polsce.
– Jan Pardus trzyma się na zdobytym trzy lata temu zamku otmuchowskim. A Biedrzych ze Strażnicy i Piotr Polak mają bazy w Niemczy i w Wierzbnie, skąd Ślązacy wciąż próbują ich wykurzyć. Na razie bezskutecznie, ale to tylko kwestia czasu.
– Jak to? Nie rozumiem.
– Nie słuchałeś? Plany opanowania Górnego Śląska spełzły na niczym. Do polskiej interwencji nie doszło, zostawionych samymi sobie husytów Ślązacy wyprą ze swych ziem. Na posiłki z Czech liczyć nie ma co, bo tam sytuacja mocno się zmieniła.
– Niby jak?
– Ludzie są zmęczeni. Wojną, nędzą, głodem, anarchią, wiecznymi przemarszami wojsk, gwałtami, mordami i grabieżami. Jeśli więc ktoś zaczyna głosić pokój, powrót do prawa, porządku i systemu wartości, jeśli ktoś obiecuje ład, stabilizację i odbudowę struktur, to momentalnie zyskuje zwolenników. A takie hasła głoszą umiarkowani ugodowcy. I zyskują zwolenników. Kosztem Prokopa i Sierotek, którzy zwolenników tracą. Rewolucja nażarła się własnych dzieci i opiła krwią. Rewolucja stała się zanadto rewolucyjna, do tego stopnia, że nagle przeraziła samych rewolucjonistów. Radykałów nagle przeraził radykalizm, ekstremistów ekstremizm, fanatyków fanatyzm. I znienacka niemal wszyscy przewędrowali na pozycje umiarkowane. Kielich tak, wypaczenia nie. Husytyzm z ludzką twarzą. Koniec z wojną, koniec z terrorem, precz z radykałami, precz z Prokopem Gołym, precz z Sierotkami, niech żyją rokowania, niech żyje porozumienie…