Выбрать главу

– Dziewka, mówisz – przerwała Kundrie – była ci potrzebna. A co, jeśli była potrzebna komuś jeszcze? I ten ktoś znalazł ją wcześniej?

Pomurnik milczał. Patrzył, jak dopija collodium złota. Jak odstawia puchar, jak oczy jarzą się jej bursztynowo.

– Nie bądź zadufany, syneczku. Nie lekceważ przeciwników. Nie sądź, że są głupsi. Nie łudź się, że nie potrafią ubiec cię, uprzedzić i przechytrzyć. Wtedy, w Szafuzie, w sprawie z tym Żydem Haddarem, podobny błąd omal nie kosztował cię życia. W obecnym przypadku, mniemam, jest podobnie. Ktoś, kogo zlekceważyłeś, przechytrzył cię i uprzedził. Odgadłszy, że kto ma pannę, ten ma Reynevana… I ma czym Reynevana zaszantażować…

– Pojąłem – uciął Pomurnik, wstając. – Teraz pojąłem, w czym rzecz. Podejrzewałem coś takiego, ale to ty naprowadziłaś mnie na właściwy ślad. Teraz rozumiem, dlaczego Wrocław… Bywaj, matko. Muszę iść i coś załatwić. Zajdę niebawem.

Neufra, nie mówiąc ni słowa, wzrokiem wskazała kielich z lawendową kroplą na dnie.

– Jasne. Przyniosę więcej.

* * *

Odnalazł ojca Felicjana na zapleczu biskupiego dworca, przy kuchni, siedzącego na beczułce i łapczywie wyjadającego coś z glinianej miski. Gdy zobaczył Pomurnika, zakrztusił się i zadławił. Pomurnik nie myślał tracić czasu. Uderzeniem pięści wytrącił altaryście miskę z rąk, chwycił go za odzież na piersi, poderwał, potrząsnął, gruchnął o ścianę z taką mocą, że spadły i posypały się z brzękiem miedziane panwie. Ojciec Felicjan wybałuszył oczy, zacharczał, po czym wykaszlał i wypluł wprost na wams Pomurnika obślinioną resztkę pieroga z grzybami. Pomurnik odwinął rękę i z całej siły strzelił go w twarz, poprawił na odlew, powlókł, wyjącego, na zasłany pierzem i srebrzący się od rybich łusek kuchenny podwórzec. Felicjan rzucił mu się do nóg, ułapił za kolana, cios pięści cisnął nim o ziemię. Usiłował uciekać na czworakach, Pomurnik doskoczył i z rozpędu kopnął go w tyłek. Altarysta runął nosem w kapuściane liście i jarzynowe obierki. Pomurnik wyrwał z rąk oniemiałego kuchcika ożóg, walnął nim Felicjana raz i drugi, potem jął tłuc, gdzie popadło. Altarysta wył, krzyczał i płakał. Dziewki kuchenne i kucharze uciekli w popłochu, porzucając garnki, sagany, kotły i kociołki.

– Od dawna nosiłem się z tym zamiarem. – Pomurnik odrzucił ożóg, stanął nad altarystą. – Od dawna zbierałem się przetrzepać ci skórę, ty szczurze, ty kanalio w sutannie, ty zakłamany klecho. Ale czasu nie było, aż do dzisiaj. Potraktuj to jako zadatek. Na poczet tego, co dostaniesz od biskupa. Gdy się wreszcie dowie, że donosisz nań inkwizytorowi Hejnczemu.

Ojciec Felicjan załkał rozdzierająco.

– Ode mnie, jeśli cię to uspokoi, biskup się nie dowie – mówił dalej Pomurnik, poprawiając mankiety. – Bo to nie mój interes. Mój interes jest w czymś innym… Szpiegujesz dla Inkwizycji, a ja chcę wiedzieć… Ejże, bratku? A cóż to od ciebie tak nagle strachem powiało? Czyżbyś miał jeszcze coś do ukrycia?

– Wszystko powiem! – zaszlochał Felicjan. – Wyznam jak na spowiedzi! Ja nie po dobrej woli! Zmusili mnie! Napadli… Pobili! Pod groźbą kazali… Jeśli zdradzę, zginąłem… Mówić o tym nie mogę…

Pomurnik zgrzytnął zębami. Chwycił duchownego za kołnierz, poderwał, przycisnął do kadzi na ryby. Przydusił kolanem.

– Nie możesz? – wysyczał. – No to sprawimy, byś mógł.

Chwycił altarystę za nadgarstek, wywarczał zaklęcie. Zasyczało, zadymiło, ojciec Felicjan skurczył się, twarz mu poczerniała, a dziki wrzask wstrząsnął aż posadami dworca. Pomurnik nie puszczał, dopóki nie zaśmierdziało palonym mięsem. Uwolniony wreszcie altarysta padł na kolana, zanosząc się szlochem, hołubił przy brzuchu poparzoną rękę.

– Łapsko – Pomurnik wyprostował się – posmarujesz maścią i za parę tygodni będzie jak nowe. Ale krocze, o, krocze wyleczyć naprawdę trudno. Gadaj, sukinsynu, nim przypalę ci jaja. Miłe ci one? Zależy ci na nich? Darzysz je sympatią? No to powiesz mi teraz wszystko. Niczego nie zataisz. Słóweczkiem nie skłamiesz.

I ojciec Felicjan, łkając, płacząc i smarcząc, powiedział wszystko. Niczego nie zataił i w niczym nie skłamał.

– Był to… – dokończył łamiącym się głosem. – Reinmar z Bielawy… Heretyk wyklęty… Pod czarem się krył, alem po głosie poznał… Bił mnie, katował… Groził śmiercią…

– Inkwizytor Grzegorz Hejncze – zrekapitulował Pomurnik – ten, któremu donosisz, porwał i więzi gdzieś sekretnie pannę, znaną jako Jutta de Apolda. Reynevan Bielawa kazał ci wywiedzieć się, gdzie jest więziona. W jaki sposób ma z tobą nawiązać kontakt? Kim byli jego wspólnicy?

Ojciec Felicjan rozpłakał się. Tak rozpaczliwie, że Pomurnik uwierzył w jego niewiedzę.

– Co już zdążyłeś wyszpiegować?

– Nic a nic… – zachlipał altarysta. – Bo i jak? Toć ja ino robak… Gdzież mnie do sekretów Inkwizycji?

– Jesteś inkwizytorskim szpiclem. Znaczy, Hejncze darzy cię jakimś tam zaufaniem.

– Robak nędzny jestem…

– A jesteś, jesteś, bez dwóch zdań – Pomurnik spojrzał nań z pogardą. – Słuchaj no więc, robaku. Szpieguj dalej. Jeśli wyszpiegujesz miejsce uwięzienia Apoldówny, doniesiesz mi o tym. Jeśli Bielawa lub jakiś jego kamrat skontaktuje się z tobą, doniesiesz także. Jeśli sprawisz się dobrze, to w nagrodę hojnie podreperuję twą robaczą egzystencję, nie pożałuję grosza. Ale jeśli mnie zawiedziesz lub zdradzisz… Wtedy, robaczku, nie skończy się na jednym małym przysmażeniu. Piędzi zdrowej skóry na tobie nie zostawię. Precz tedy, do dzieła, dalejże na przeszpiegi. Jazda, już cię tu nie ma.

Altarysta zemknął chyłkiem, tuląc rękę do piersi. Ani razu się nie obejrzał.

Pomurnik patrzył mu w ślad. I odwrócił się, czując czyjś wzrok, lepiący mu się do karku.

Przy kamiennych schodkach stała dziewczyna. Na oko szesnastoletnia. W męskim watowanym wamsiku i zawadiackim berecie z piórami. Jej drapieżnie zadarty nos niezbyt pasował do blond loczków, zaróżowionej buzi i ust laleczki. Nie pasował. Ale nie szpecił.

Słyszała, pomyślał Pomurnik, odruchowo sięgając po ukryty w rękawie nóż. Widziała i słyszała wszystko. Nie uciekła, bo strach ją sparaliżował. I teraz jest świadkiem. Całkiem zbędnym świadkiem.

Dziewczyna zbliżyła się wolno, wciąż wpijając w niego oczy. Ocienione długimi na pół cala rzęsami oczy o barwie toni górskiego jeziora. W oczach tych, Pomurnik dostrzegł to nareszcie, malował się nie strach, lecz zachwyt tym, co zaszło. Zachwyt oraz dzika, szalona, emanująca feromonami fascynacja. Sam się sobie dziwiąc, poczuł, że fascynacja zaczyna się udzielać i jemu.

– Pokrewna duszyczka – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Odziana jak chłopczyk.

Douce von Pack podeszła jeszcze bliżej. Strzepnęła długimi rzęsami.

Dopadł jej jak jastrząb. Obrócił, pchnął na beczkę, chwycił za kark, przegiął gwałtownie. Beret zjechał Douce na oczy. Pomurnik wpił palce w blond loczki, zdarł z pośladków wełniane braccae i bieliznę, przywarł do dziewczyny silnie. Douce dygotała z podniecenia. A potem krzyknęła. Głośno.

Ból i namiętność były w tym krzyku.

* * *

– Coś się szykuje – powtórzył, mnąc czapkę, Grajcarek. – W mieście widziano różnych dziwnych ludzi. Niebezpiecznie wyglądających…

– Mów – zniecierpliwił się biskup. – Wykrztuś-że to, do diabła.

– Na mieście plotkują, że wielu osobom naraził się imć pan Grellenort. Że wielu życzy mu źle. Nawet bardzo źle.

– Nie nowina to dla mnie.

– I jeszcze… – Szpieg zakasłał w pięść. – Wasza dostojność wybaczy, że powiem…

– Wybaczę. Gadaj.

– Mówią, że zjechali do Wrocławia krewniacy… Krewniacy tych, co ich zabito… Pana von Barta z Karczyna… Pana Czambora z Heissensteinu… Bo mówi się na mieście, że to pan Grellenort jest… Jest winnym tych zabójstw…

Biskup milczał, bawił się piórem.

– Wasza dostojność – przerwał ciszę szpieg. – Ja mniemam…

– Hę?

– Należałoby ostrzec pana Grellenorta. Ale wasza dostojność sama już najlepiej wie, co uczynić…

Biskup milczał, bawił się piórem, gryzł wargi.

– Masz rację – odrzekł wreszcie. – Wiem najlepiej.

* * *

U Świętego Jakuba już jakiś czas temu oddzwoniono kompletę, teraz, jak dało się słyszeć, mnisi wzięli się chórem za Salve regina. Lada moment miał rozbrzmieć dzwon późny, pulsus serotinus, lada chwila należało też oczekiwać dzwonów na ignitegium.

Świece w komnacie były pogaszone, nikłe światło dawała gruba, w której dogorywały polana. Czerwony poblask dodawał iście czarodziejskiego uroku gładkiej skórze i szczupłemu ciału Douce von Pack, leżącej obok wśród rozburzonej pościeli. Wsparty na łokciu Pomurnik patrzył na dziewczynę, na jej szeroko rozwarte, wpatrzone w niego oczy. Przypominał sobie inne ognie, inne oczy, inne nagie ciała, inny gwałtowny, elektryzujący bólem seks. Na sabatach i orgiach w górach Harzu, na leśnych polanach Pomorza, w jaskiniach Alpujarras i na pustkowiach Estremadury. Kiedy to ziemia dygotała od łomotu bębnów, a w dartym trelami piszczałek nocnym powietrzu śmigały nietoperze i sowy.