Выбрать главу

– Spes – odrzekł spokojnie – una cominem nec morte relinquit.

Pomurnik milczał chwilę, po czym uśmiechnął się. Bardzo paskudnie.

– Katon – powiedział, przeciągając słowa – nie pojadł wszystkich rozumów. W szczególności o nadziei mniemanie miał wygórowane. Widocznie przez brak doświadczeń. Nigdy, wnoszę, nie trafił do piwnic wrocławskiego ratusza i mieszczącej się tam izby tortur.

Wendel Domarasc, główny rezydent husyckiego wywiadu na Śląsku, milczał długo, walcząc ze spazmami trzewi i zawrotami głowy.

– Rzecze filozof… – wypowiedział wreszcie, patrząc w czarne oczy Pomurnika. – Rzecze filozof, że cierpliwość to największa z cnót. Wystarczy siąść nad brzegiem rzeki, siąść i czekać. Trup wroga z pewnością przypłynie, prędzej czy później. Będzie można na trupa popatrzeć. Jak prąd nim obraca. Jak go rybki podszczypują. Wiesz, co zrobię, Grellenort, gdy się już to wszystko skończy? Usiądę sobie na brzegu rzeki. I będę czekał.

Pomurnik milczał długo. Jego ptasie oczy nie wyrażały absolutnie niczego.

– Zabrać go – rozkazał wreszcie.

* * *

Inkwizytor Grzegorz Hejncze złożył dłonie i skrył je pod szkaplerzem. Szkaplerz, podobnie jak habit, był świeżo prany, pachniał ługiem. Zapach uspokajał. Pomagał się uspokoić.

– Pragnę – głos inkwizytora był spokojny – pogratulować waszej dostojności ujęcia husyckiego szpiega. To sukces. Rzecz z wielką korzyścią pro publico bono.

Biskup Konrad ochlapał wodą twarz, przyłożył palec do nosa, wysmarkał się do misy. Wziął ręcznik z rąk pachołka.

– Mówią – wytarł się i znowu wysmarkał, tym razem w ręcznik – że byłeś w Rzymie?

– Jeśli mówią – Grzegorz Hejncze wdychał zapach ługu – to pewnie byłem.

– Jak się ma ojciec święty Marcin V? Nie widać po nim jakich oznak? Bo to, widzisz, wieszczą, że już niewiele życia mu ostało.

– Kto tak wieszczy?

– Wieszczki. Opuściwszy Rzym, udałeś się pono do Szwajcarii? I cóż tam we Szwajcarii?

– Ładnie tam. Sery też mają dobre.

– I piechotę. – Biskup gestem przepędził pachołka z misą, przywołał drugiego, z obszytą futrem opończą. – Piechotę też mają dobrą. Może użyczą z tysiąc pik, gdy znowu z krucjatą na Czechy ruszymy? Rozmawiałeś o tym z nimi? Z biskupem Bazylei?

– Rozmawiałem. Nie użyczą. Krucjata, powiedzieli, dostanie baty. Jak zwykle. Szkoda żołnierzy.

– Sukinsyny. – Biskup owinął się opończą, usiadł. – Śmierdzące serowary. Wina, Grzesiu? Pij, nie lękaj się. Nie zatrute.

– Nie lękam się – Hejncze spojrzał na biskupa znad kielicha. – Regularnie przyjmuję magiczny mitrydat.

– Magia jest grzechem – zarechotał biskup. – Nadto są trucizny, na które nie ma odtrutki, żaden czar nie pomoże. Zapewniam cię, są takie. Opowiem ci kiedyś o nich. Ale teraz ty opowiadaj. Jakie wieści z Bambergu? Moi szpiedzy donoszą, że u biskupa Bambergu też byłeś. Co tam u niego?

– Rozumiem, że wasza dostojność nie pyta o jego zdrowie?

– Gówno mnie obchodzi jego zdrowie. Pytam, czy dołączy do krucjaty? Czy da zbrojnych, działa, strzelby? Ilu, ile?

– Jego wielebność Fryderyk von Aufsess – twarz inkwizytora była poważna jak zapalenie płuc – unikał jednoznacznej odpowiedzi. Inaczej mówiąc, kręcił. Cóż, krętactwo zdaje się być trwale i nierozerwalnie związane z mitrą biskupią. Zza krętactw wyziera jednak prawda, wyziera, jak mówią klasycy, niczym dupa z pokrzywy. Prawda taka, że bliższa koszula ciału. We Frankonii i w Bawarii motłoch miejski się burzy, chłopstwo się rozzuchwala. Z Francji płyną wieści o Dziewicy, o Jehanne d’Arc, świętej bożej bojowniczce. Szerzy się plotka, że gdy La Pucelle skończy z Anglikami, na czele ludowej armii weźmie się za panów i prałatów. A husyci? Husyci od Bambergu są daleko, nikt się ich w Bambergu nie lęka, nikt nie wierzy, by tam zdołali dojść, a nawet gdyby, to mury miasto ma wysokie i mocne. Słowem, Bambergu husyci ani ziębią, ani grzeją, niech się husytami przejmują ci, co mają powody. To własne słowa jego wielebności biskupa Fryderyka.

– Pies go trącał, starego durnia. A arcybiskup Magdeburga? Wszak i jego odwiedziłeś.

– Odwiedziłem. Arcybiskup metropolita Gunter von Schwarzburg zbyt jest rozsądny, by husytów lekceważyć. Udziału w krucjacie nie wyklucza, aktywnie nawołuje do sojuszy obronnych. Konsekwentnie formuje armię, ma już w tej chwili pod rozkazami więcej tysiąca ludzi. Wystąpiły jednak, rzeknę to szczerze, pewne problemy. Arcybiskup jest otóż mocno pogniewany. Na ciebie, biskupie Konradzie.

– O – skomentował jednosylabowo Konrad.

– Pogniewany jest – ciągnął Hejncze – za przyczyną osoby, która cieszy się twymi łaskami. Chodzi o Birkarta Grellenorta. Arcybiskup przedstawił mi długą listę zarzutów, nie będę nimi zanudzał, bo to większością rzeczy trywialne: morderstwa, gwałty, czarna magia. Również rabunki: arcybiskup Gunter oskarża Grellenorta o dokonaną we wrześniu roku 1425 kradzież pięciuset grzywien podatku. Największą wściekłość metropolity wzbudza jednak osoba jakiegoś nieludzia, jakiegoś sverga imieniem bodajże Skirfir, alchemika i czarownika, którego arcybiskup chciał męczyć i spalić, a którego Grellenort bezczelnie wykradł i uprowadził. By się nim posłużyć.

Biskup Konrad zarechotał. Hejncze zmierzył go zimnym wzrokiem.

– Tak, to dość śmieszne – przytaknął zimno. – I trywialne do mdłości. Ale to godzi w sojusz Saksonii ze Śląskiem, sojusz w obliczu husyckiego zagrożenia nieodzowny. Mogący decydować o śląskim być lub nie być. Chciałbym tedy wiedzieć, co wasza dostojność ma zamiar przedsięwziąć w tej sprawie.

Konrad spoważniał, wpił w inkwizytora oczy.

– W jakiej sprawie? – wycedził. – Nie widzę żadnej sprawy. Czyżbyś ty widział, Grzesiu? Czyżbyś chciał oznajmić mi, że Birkarta Grellenorta, choć to mój faworyt, a wedle gminnych plotek bękart, powinienem przegnać na cztery wiatry, wykląć, ogłosić banitą, sekretnie uwięzić lub zgładzić? Że powinienem uczynić to dla dobra sprawy, albowiem Birkart Grellenort to persona turpis, szkodząca naszym sojuszom i stosunkom z sąsiadami? Mógłbym ci odpowiedzieć, Grzesiu, że sojuszom i stosunkom szkodzą głupi i małostkowi dostojnicy kościelni, dąsający się jak dzieci, gdy się im odbierze zabawkę. Mógłbym, ale nie odpowiem. Odpowiem inaczej, odpowiem krótko a konkretnie: jeśli ktokolwiek, biskup, kardynał, sufragan czy inkwizytor, za jedno mi, spróbuje zaczepiać Birkarta Grellenorta, jak Bóg na niebie, ciężko tego pożałuje.

– Bóg na niebie – odrzekł bez mrugnięcia powieką Hejncze – wszystko widzi i wszystko słyszy. Taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności.

– Banały, Grzesiu, banały. Cytujesz Biblię jak wiejski proboszcz. Rzekłem, odczep się od Grellenorta, odczep się ode mnie. Poszukaj belki we własnym oku. A może wolisz inny biblijny cytat? Z listu do Koryntian może? Nie możecie pić z kielicha Pana i z kielicha demonów; nie możecie zasiadać przy stole Pana i przy stole demonów. Reinmar z Bielawy, mówi ci coś to nazwisko? Heretyk, którego we Frankensteinie osobistą interwencją ocaliłeś od bolesnego śledztwa? I tak długo ochraniałeś, aż zdołał uciec? Protegowałeś koleżkę. Bo to wszak twój druh, twój kompan, twój kamrat z uniwerku. Reynevan Bielawa, wyklęty heretyk i zbrodniarz, czarownik, nekromanta, persona turpis całą gębą. Zasiadałeś z nekromantą przy stole demonów, inkwizytorze. A kto z kim przestaje, takim się staje. Zainteresuje cię może, że pomieniony Bielawa miesiąc temu pojawił się we Wrocławiu.

– Reinmar Bielau? – Grzegorz Hejncze nie zdołał ukryć zdumienia. – Reinmar Bielau był we Wrocławiu? Czego tu szukał?

– A mnie skąd wiedzieć? – Biskup obserwował go spod opuszczonych powiek. – To rzecz inkwizytora, nie moja, śledzić Żydów, heretyków i apostatów, wiedzieć, co knują i z kim. I widzi mi się, Grzesiu, że ty wiesz, po co Bielawa tu przybył. Czego, a raczej kogo, tu poszukiwał.

* * *

Z pobliskiego kościoła Piotra i Pawła dolatywało paskudne, drażniące uszy klekotanie. Podczas trzech poprzedzających Wielkanoc dni nie bito w dzwony, wiernych zwoływały do świątyń drewniane kołatki.

– Hejncze nie wiedział – powtórzył Grajcarek, garbiąc się usłużnie. – Nie wiedział o tym, że Bielawa był we Wrocławiu. Nie wiedział też, po co był, w jakim celu. Grellenort był w rezydencji, w ukryciu, podsłuchiwał, a gdy inkwizytor poszedł, pokłócili się z biskupem. Biskup twierdził, że Hejncze udawał, że to ćwik i chytrus, w kurii rzymskiej w gierkach i knowaniach wyćwiczony. Grellenort zaś…

– Grellenort – wtrąciła w zamyśleniu mówiąca altem i pachnąca rozmarynem kobieta. – Grellenort był skłonny uznać, że Hejncze był zaskoczony szczerze i naprawdę.