Выбрать главу

– Jasne – powiedział. – Rozumiem. I myślę, że zdołam pomóc. Słyszałem bowiem o podobnym przypadku.

Wsadził palec do nosa, dłubał długo i zapamiętale, udając, że nie widzi, jak Reynevan gotuje się z niecierpliwości.

Wreszcie wydłubał, co trzeba, obejrzał. I wznowił przemowę.

– Takie przypadki – oznajmił – to zawsze możliwy geszeft, na niczym się tak dobrze nie zarabia, jak na informacji. Zdarzyło się to w Legnicy. Przed sześcioma laty. Panna Wiryda Hornig, córka kupca, zadała się z aptekarzem, co go wołali Gałązka. Wbrew ojcu, który przyrzekł jej rękę komuś innemu. A ten inny miał jakoby koneksje z Inkwizycją, ze Świętym Oficjum. I panna Wiryda nagle znikła.

– Aptekarz Gałązka – podjął Żyd – został zadenuncjowany, oskarżony o herezję musiał uciekać ze Śląska. Po roku sprawa przyschła, a Wiryda nagle odnalazła się, bardzo skruszona i bardzo posłuszna, zupełnie jak po pobycie w klasztorze. Posłusznie wyszła za tego, komu ją przyrzeczono.

– Nu, pomyśleliśmy w kahale, warto wiedzieć, któż to taki, kto ma takie układy z Oficjum, żeby móc sprawiać znikanie panien. I jakoś tak wyszło, że Mojsze Merkelin, kuzyn mojej szwagierki, znał się z niejakim Jochajem ben Icchakiem, stryjeczny zaś brat tego Jochaja, niejaki Szekel, miał pasierbicę o imieniu Debora, ta zaś dowiedziała się od swej znajomej Estery pewnej rzeczy, którą tamta zasłyszała w babińcu od… Cholera, zapomniałem, od kogo. To zresztą nieważne. Ważne, że kuzyn Mojsze, Żyd pazerny i bezczelny, zażądał za informację piętnastu guldenów. Uznałem, że to zbyt dużo.

– Ha.

– Ale tyś mi z pomocą przyszedł, a to zmienia co nieco skalę wartości. Teraz te piętnaście to nie tamte piętnaście, to zupełnie inne piętnaście, to piętnaście zmienione tak, że po prostu nie do poznania. Teraz cena jest rychtyk w sam raz. A pazerny kuzyn Mojsze nie mieszka w Palestynie. Mieszka w Opolu. Na Mojżesza, za pięć dni będziesz miał informację. A do tego czasu gościnę u mnie.

– Dzięki, rabbi. Co się zaś tyczy owych piętnastu guldenów, to gotów jestem…

– Nie obrażaj mnie, chłopcze.

* * *

– Nie będę – zachrząkał niepewnie Tybald Raabe – z wami tu czekał, czas mi w drogę, obowiązek wzywa. Wam zaś powiem tak… Jeśli się już dowiecie, czego się macie dowiedzieć, to spieszcie się. Spieszcie się bardzo. Myślę…

– A ja myślę – Rixa spojrzała mu w oczy – że powinieneś przestać kręcić. I powiedzieć nam prawdę.

– Ja nic nie wiem – odrzekł goliard szybko, za szybko, by ocalić wiarygodność. Po czym uciekł oczami przed spojrzeniem Reynevana.

– Tybaldzie – rzekł wolno Reynevan. – Zeszłej nocy biliśmy się ramię w ramię, razem zaglądaliśmy śmierci w oczy. A teraz skrywasz coś przede mną? Znałeś mojego brata. Znasz mnie, niedawno nawet za mnie ręczyłeś. Wiesz, że krążę po Śląsku, ryzykując życiem, bo moja miła jest w potrzebie, muszę ją odnaleźć i oswobodzić. Ona jest uwięziona, każdy dzień niewoli zwiększa jej mękę…

– Reinmarze – goliard oblizał wargi, spuścił oczy. – Czesi nie ufają ci, krążą o tobie różne plotki… Jeśli się wyda, że ci powiedziałem…

– Na Łużyce czy na Śląsk? – zniecierpliwiła się Rixa. – Którędy pójdzie rejza? Bo na to, że wnet pójdzie, tośmy już wpadli.

– Ja nic nie wiem… Ale jak pomyśleć krzynę… To może Łużyce?

– Proszę – uśmiechnęła się Rixa. – Jak łatwo poszło. Najtrudniejszy jest początek. A teraz poprosimy o szczegóły.

– Czego wy ode mnie chcecie? – Tybald Raabe udał, że się rozzłościł. – Co to ja, hejtmanem jestem, czy co? Ja jestem zwykły agitator, do strategii mnie nie dopuszczają… Ale przecie jasne każdemu, kto na mapę okiem rzuci i pomyśli krzynę… No, pomyślcie krzynę. Którędy ruszy Tabor, jeśli nie doliną łużyckiej Nysy?

– Żytawa i Zgorzelec? – Reynevan przypomniał sobie mapę, którą widział u Prokopa na Odrach.

– Nie wykluczałbym… – chrząknął Tybald. – Nie wykluczałbym też przejścia na prawy brzeg Kwisy. Lubań, Bolesławiec…

– Żagań? – spytała zmienionym głosem Rixa.

– Możliwe.

– Kiedy? Data, Tybaldzie.

– Czerwiec. Tak jakoś.

– Jak jakoś?

– Jedni mówili, że na Świętego Jana. Drudzy, że na Świętego Wita. Ja raczej tym drugim wierzę. Ale kto to wie…

– Stokrotne dzięki. – Rixa zmierzyła goliarda cieplejszym nieco spojrzeniem. – Bardzoś pomógł, wdzięcznam bezgranicznie. Dałabym ci gęby, ale się wstydzę, wstydliwa jestem jak cholera. A skoro ci jechać, bywaj.

– Bywajcie i wy. Reinmarze?

– Tak?

– Powodzenia. Z całego serca.

* * *

Pięć dni minęło, jak z bicza strzelił. Dwunastego czerwca, w niedzielę, Rabbi Nachman ben Gamaliel wezwał do siebie Reynevana i Rixę.

* * *

– Kuzyn Mojsze – zaczął bez wstępów – przyjął pieniądze z ochotą, cieszył się, a radował, jakby okazyjnie nabył Arkę Przymierza. Tym sposobem ja wiem, kto położył kres romansowi Wirydy Hornig, denuncjując jej galanta aptekarza, a ją samą wsadzając do klasztoru, wszystko to dzięki koneksjom z Inkwizycją. Ten sam, kto potem został szczęśliwym małżonkiem Wirydy. Otto Arnoldus, osoba dość znana, ale niekoniecznie ze swych cnót. Ongiś rajca, dziś burmistrz miasta Bolesławca.

– Choć podłoże było prywatne, nie zaś polityczne, twoja sprawa zdradza z aferą Wirydy Hornig nieco podobieństw, Reinmarze. Na twoim miejscu wybrałbym się do Bolesławca i pogawędził, jeśli nie z samym burmistrzem Arnoldusem, to z jego ślubną. Ona może pamiętać, w jakim klasztorze wówczas znikła. Jest zaś duże prawdopodobieństwo, że Inkwizycja wciąż korzysta z tych samych.

– Stokrotne dzięki. Jedziemy jak najrychlej.

– Tak, tak – rzekł szybko Maizl Nachman, zniżając głos. – Doradzałbym pośpiech.

– Wiemy – mruknęła Rixa. – Święty Wit za pasem. Ruszamy jutro skoro świt. Bywaj w zdrowiu, rabbi Maizl.

– Bywajcie – kiwnął brodą Żyd. – Dzięki wam za wszystko. A ty, dziewczyno, zbliż się.

Rixa pochyliła głowę. Rabbi położył dłonie na jej kruczych włosach.

– Jewarechecha Haszem wejiszmerecha – powiedział. – Oby Haszem Cię błogosławił i strzegł. Oby Haszem zwrócił ku tobie swoje oblicze i zesłał Ci pokój. Żegnaj, Rixo Fonseko. Żegnaj i ty, Reinmarze z Bielawy.

Rozdział trzynasty

w którym mowa jest o snach i ich interpretacji, a niespodziewane osoby zawierają niespodziewane sojusze.

We Wrocławiu powoli zapadał zmierzch, nastawała pora godziny szarej, zwanej inter canem et lupum, godziną między psem a wilkiem, kiedy to ciemniało, ale świateł jeszcze nie zapalano. Było gorąco, wilgotno i duszno, zbierało się na burzę. Kundrie gwałtownym łykiem opróżniła kielich z resztek aurum potabile, oblizała wargi.

– A zatem – powiedziała, mrużąc bursztynowe oczy – jedziesz do Jawora i na łużyckie pogranicze. Albowiem doszła cię wieść o pojawieniu się tam Reinmara z Bielawy. Choć wieść, jak rozumiem, nie potwierdzona i mało pewna, ty rzucasz wszystko i pędzisz na oślep. Ode mnie zaś żądasz czarów i zaklęć zdolnych zlokalizować istotę syderyczną. Choć już sto razy mówiłam ci, że to niemożliwe.

– Nie ma – odrzekł Pomurnik – rzeczy niemożliwych. To była pierwsza rzecz, jaką wpoili nam w Aguilar.

Neufra westchnęła. A potem ziewnęła, demonstrując imponujący garnitur kłów.

– Cóż – rzekła. – Reinmar z Bielawy, to rozumiem, trzeba go usunąć, inaczej będzie utrapieniem, wciąż szukając zemsty za brata. Popieram zamiar, by go pojmać i kazać umierać powolną śmiercią; wcześniej, jeśli by się udało, zamęczywszy na jego oczach ową Apoldównę, której wciąż poszukuje. Idea rewanżu jest słuszna i przyklaskuję jej. Ale ten jego kamrat, ten olbrzym… Ten rzekomy przybysz ze świata astralnego… Jego radziłabym ci jednak poniechać. Według mnie to Czuwający, jeden z Refaim. Z nimi nie zaleca się zadzierać. Bardzo niedobre przeczucia nawiedzają mnie odnośnie twego polowania. Nie działasz racjonalnie. Twoje zainteresowanie tym olbrzymem coraz bardziej zaczyna wyglądać…

– Na co?

– Na obsesję – dokończyła zimno. – W czystej klinicznej postaci. Tyś w manię popadł, synku. Martwi mnie to. Tym bardziej, że nie jedyna to ostatnio twoja mania.

– Coś powiedziała?

– Nie jedyna to twoja mania. Jak widzę i słyszę. A zwłaszcza czuję. Węchem.

– Że co?

– Nie udawaj głupiego. Bywam na mieście, słucham plotek. O tobie i pannie von Pack. A węch mam dobry. Od dwóch miesięcy przychodzisz tu, zalatując jej cipką.

– Uważaj – syknął – byś nie przeholowała.

– Nie poznaję cię. Dziewek miałeś na kopy. Ty, Birkart Grellenort, marzenie i przedmiot westchnień połowy andaluzyjskich wiedźm. Aleś nigdy dotąd nie wiązał się z żadną białogłową, żadnej nie dałeś się ogłupić. Strzeż się, masz wrogów. Nie dali ci rady żelazem, mogli sięgnąć po inny oręż. Nie pomyślałeś, że ta Packówna może być podstawiona? A nuż chcą pokarać cię biblijnie, ręką kobiety? Panna załatwi cię jak Dalila Samsona. Albo jak Judyta Nabuchodonozora… Czy Holofernesa? Zapomniałam. Wasza Biblia to sakramencko zagmatwana lektura. Za dużo bohaterów, za dużo nieprawdopodobieństw i jawnych zmyśleń. Wolę już Chrétiena de Troyes i innych romanceros.