Выбрать главу

– Kłamiesz, bezbożny heretyku! – krzyknął z tłumu zakonnik w habicie augustianina. – Łżesz jak pies!

– Ludzie! – zawtórował mu któryś z mediocres, miejskich łyków klasy średniej. – Nie słuchajcie sprzedawczyka! Łapcie go…

Bum zakotłował się. Byli i inni, którzy podchwycili wezwania mnicha i łyka, ale biedota zakrzyczała ich, odepchnęła, nie żałując kosturów, lag, kułaków i łokci. Plac szybko wrócił pod władzę proletariatu.

– Widzieliście – wznowił kazanie emisariusz – jak usta chciano mi zamknąć? Jak to prawda klechów w oczy kole? Oni wam o posłuszeństwie wobec Kościoła i władzy bają! Oni Czechów kacerzami nazywają! A czy jest większe kacerstwo, niż wykręcać słowo Boże wedle własnego widzimisię? A to wszak prałaci czynią, wypaczając słowo Chrystusa. Może nie? Może zaprzeczycie, mnisi?

– Nie zaprzeczą! Prawda to! Prawda!

Na placyk z łomotem i tupem wpadli piesi halabardnicy, zahukały na bruku kopyta konnych. Motłoch zafalował i podniósł wrzask. Goliard zniknął z wozu, jakby go wicher zdmuchnął.

– Tam, tam – wypatrzyła go Weronika. – Za nim, prędko…

Emisariusz chyłkiem przemknął za wozami, skrył się w zaułku. Wbiegły za nim.

Czekał na nie, skryty za węgłem. Chwycił Juttę za ramię i przyparł do muru, przykładając nóż do gardła. Weronika krzyknęła głucho, duszona od tyłu przez drugiego, w szarej opończy, który jak spod ziemi wyrósł za jej plecami.

– Dziewczyna? – spojrzawszy spod kaptura, emisariusz zwolnił nieco chwyt. – Do diabła! Jesteście dziewczynami!

Dał znak, ten w opończy zluzował rzemień, którym dławił Weronikę. Był to zupełny młodzik, góra szesnastoletni.

– Co was napadło, by mnie śledzić? Gadaj, a prędko!

– Poszukujemy… – wydusiła z siebie Jutta. – Kontaktu z husytami…

– Co? – Zacisnął zęby, a jego nóż znowu znalazł się przy jej szyi. – Co takiego?

– Uciekłyśmy z klasztoru – powtórzyła słabym głosem Jutta, świadoma, że wyjaśnienia brzmią mało prawdopodobnie. – Chcemy dostać się do husytów. Mój… Mój narzeczony… Wśród husytów jest mój narzeczony…

Goliard puścił ją. Cofnął się o krok.

– Jak się nazywa?

– Reynev… Reinmar z Bielawy.

– Święta Klaro, opiekunko agitatorów… – westchnął głęboko emisariusz. I chwycił się za głowę.

– Jesteś Jutta Apoldówna – przemówił z mocą. – Odnalazłem cię. Święty Janie, Chrzcicielu Pana naszego Jezusa Chrystusa w jordańskich strumieniach! Święta Cecylio, patronko muzyków! Odnalazłem cię! Ja, Tybald Raabe, odnalazłem cię nareszcie!

Rozdział osiemnasty

w którym pardonu się nie daje, nie ma litości, nie ma zmiłowania. A leki i amulety okazują się bezsilne.

Miasto Kulmbach płonęło. Górujący nad nim zamek Plassenburg, którego Sierotkom zdobyć się nie udało, był teraz niczym korab, żeglujący wśród morza płomieni, unoszony na wzburzonych falach ognia.

Początkowo, gdy podjeżdżali, Reynevan nie zamierzał kontaktować się z Sierotkami, obawiał się, że pamięć o Smilu Pulpanie i konflikcie z kontyngentem nachodskim wciąż może być wśród nich żywa, że pomimo życzliwego doń stosunku Prokopa i hejtmanów Taboru może spotkać go ze strony Sierotek jakiś despekt. Kaznodzieje Sierotek, z Prokupkiem na czele, co i rusz oskarżali go o czarownictwo i szerzyli sugestie, że może być prowokatorem. Toteż Reynevan postanowił ominąć Kulmbach szerokim łukiem i jechać prosto na Bayreuth.

Los plany pokrzyżował. Objeżdżając szturmowane miasto, wpakowali się na silny konny podjazd, któremu zdali się podejrzani. Nie pomogły tłumaczenia. Wziętych w areszt dostawiono do sztabu Sierotek pod zbrojną eskortą. Ku ogromnej uldze całej kompanii trafili wszelakoż na hejtmanów znajomych i zaprzyjaźnionych. Powitali ich pogodny jak zwykle Jan Kolda z Żampachu i ich stary druh, Brazda Ronovic z Klinsztejna.

Było tymczasem po szturmie, Kulmbach zdobyto już i splądrowano, teraz brano się za palenie, po dachach szalał już czerwony kur, pełzł i piął się ku niebu gęsty dym.

– Nie – odrzekł wypytany Kolda. – Nie, Reynevan, żadnych nie mam informacyj o nijakich pannach. Bo i skądby? To wojna. Znaczy się, jeden wielki burdel, nad którym nie sposób już zapanować. Na wschód od nas ciągnie Tabor, znaczy Prokop i Kromieszyn, na zachód od nas wojska domowe Kralovca i praska domobrana Zygmunta Mandy. A między nami działają podjazdy i oddziały samodzielne, grasują bandy, luźne kupy, dezerterzy… Ratuj ty te twoje panny co skorzej, co skorzej, radzę. Jeśli są same między wojskami, czarno widzę…

Szarlej zgrzytnął zębami. Twarz Reynevana powlekła bladość. Brazda to widział.

– Jeśli już o bandach i grasantach była rzecz – wtrącił szybko – to może warto by im pokazać… Co ty na to, Janie?

– Można.

Bliżej skraju obozu, wśród wysoko naładowanych łupem wozów, na smołowanej płachcie ułożono sześć ciał. Sześć trupów, mocno dość zmasakrowanych. Pięć z nich, Reynevanowi aż serce stanęło, miało na sobie resztki czarnych zbroi i płaszczy.

– Černí Jezdci – wskazał Kolda. – Černá Rota. Coś niecoś wam to mówi, nieprawdaż? Do nas też doszły plotki o nich. Ale żeby aż tu, do Niemiec, za nami przyleźli?

Szarlej spojrzał pytająco, wskazując na szóstego trupa. Ten miał na sobie zwyczajne odzienie. A głowę całkowicie niemal spaloną. Jakby wsadzono mu ją do pieca i długo tam trzymano.

– Ano, tak właśnie – przełknął ślinę Brazda. – Czarni, jak wygląda, szli za nami niemalże od przeprawy. Co i rusz przepadał jakiś patrol, a potem my ich znajdowali wyrżniętych. A jednego zawsze na gałęzi. Powieszonego za nogi. Nad ogniskiem. Wypytywali, widać. A z głową w ogniu powiesz… Wszystko powiesz…

Jan Kolda charknął, splunął.

– Dojadło nam to na koniec – rzekł. – I urządziliśmy zasadzkę. Dopadliśmy ich, ale się wydarli, tylko tych pięciu dostalim. Czego oni tu szukają, Reynevan? O co wypytują, ogniem ludzi paląc? Co nam o tym możesz rzec?

– Nic. Bo bardzo się spieszę.

* * *

Kiedy przed samymi kopytami konia Jakuba Dancela przemknął czarny kot, Jakub Dancel winien był zawrócić do Bayreuth. Wszelako Jakub Dancel ograniczył się do rzucenia za kotem sprośnym słowem i jazdę kontynuował. Gdyby wrócił, Tybald Raabe wyszydziłby go wszak za wiarę w zabobony. A piękna Weronika von Elsnitz mogłaby, o zgrozo, wzgardzić nim jako tchórzem.

Jakub Dancel pojechał dalej traktem na Kulmbach, gdzie spodziewał się już husytów. Gdyby tego nie zrobił, gdyby zawrócił, miałby, mimo szalejącej wojny, szanse na dożycie lat siedemnastu.

Dopadli go znienacka, w ponad tuzin koni, otoczyli. Jeden wyszarpnął mu wodze. Dziewczyna o błękitnych i nieludzkich oczach uderzeniem oszczepu strąciła go z siodła. Usiłującego powstać, uderzyła drzewcem, obaliła.

Człowiek, który nad nim stanął, miał czarne, długie, sięgające ramion włosy. Ptasi nos. Zły uśmiech. I wejrzenie diabła.

– Zadam ci pytanie – zasyczał jak żmija. – A ty odpowiesz. Widziałeś dwie samotnie wędrujące panny?

Jakub Dancel gwałtownie zaprzeczył. Czarnowłosy uśmiechnął się paskudnie.

– Zapytam jeszcze raz. Widziałeś?

Jakub Dancel zaprzeczył. Zacisnął powieki i usta. Czarnowłosy wyprostował się.

– Na gałąź go – rozkazał. – I palić ognisko.

* * *

– Nie wiem, gdzie jest teraz Reynevan – powiedział goliard-emisariusz. Przedstawił się dziewczętom jako Tybald Raabe. Towarzyszyło mu dwóch pomocników, drugi równie młody, jak pierwszy.

– Do Górnej Frankonii – wyjaśnił – weszło pięć husyckich armii, każda operuje samodzielnie. Podejrzewam Reynevana w wojsku Taboru, które maszeruje tu przez Hof i Münchberg, tam też poślę wiadomość. Przez tego oto młodziana, Jakuba Dancela.

Młodzian Jakub Dancel spojrzał na Weronikę i zarumienił się. Weronika zatrzepotała rzęsami.

– My zaś – kontynuował goliard – zaczekamy tu, w Bayreuth.

– Dlaczego mamy czekać? – spytała Jutta. – Dlaczego nie możemy jechać razem z panem Dancelem, prosto do husytów?

– To zbyt niebezpieczne. W okolicy grasują bandy, luźne kupy, dezerterzy. I wcale od nich nie lepsi najemnicy. Tutejsi rycerze, nawet pflegerzy, do walki z Czechami boją się stanąć, skorzy są natomiast do grabieży, do wyżywania się na bezbronnych i niewiastach…

– Wiemy.

– A sami Czesi, hmm… – zająknął się Tybald Raabe. – Niektórzy dowódcy niższego szczebla… Boże uchowaj wpaść im w ręce… Panno Jutto, Reynevan nigdy by mi nie darował, gdybym odnalazł cię, a potem utracił.

– Zaczekamy tu, w Bayreuth – zamknął dyskusję. – Jestem pewien, że miasto się podda. Od paru dni tu działam, podburzam biedotę. Patrycjat już portkami trzęsie, w strachu przed husytami po tamtej, a motłochem po tej stronie murów. Dotarły do nich wieści z Plauen, z Hof… O rzeziach i pożarach… Bayreuth, zobaczycie, podda się, zapłaci wypalne. A gdy Czesi wejdą, oddam was pod opiekę hejtmanów. Będziecie bezpieczne.