– Kochany! – zawołał pan Kleks. – Ależ oczywiście, masz rację. Królu, musimy Alojzego za wszelką cenę zatrzymać. Jest on dla nas niezbędny!
– O, nic prostszego – odparł Kwaternoster I. – Mogę ofiarować Alojzemu wysoki urząd w Alamakocie. Potrzebujemy mądrych administratorów.
– Królu – oświadczył Alojzy – profesor Kleks uczynił mnie zdolnym do wykonywania wszelkich funkcji i do pełnienia wszelkich urzędów. Mogę być ogrodnikiem, marynarzem, inżynierem, aptekarzem, generałem, dyrektorem, ministronem. Jestem wprost stworzomy do tego, żeby służyć każdemu, kto tego potrzebuje.
– Widzisz, królu – wtrącił pan Kleks – Alojzy Bąbel jest mądry, bystry, układny, poprawny, nienaganny, niezawodny, opanowany, spokojny, rzetelny, godny zaufania. Brak mu tylko fantazji. Posiada więc wszystkie zalety, których wymaga się od dobrego urzędnika.
Król zastanawiał się przez kilka minut. Zapanowało ogólne milczenie, przerywane tylko kichaniem Dalii. Wreszcie, zwracając się do premiera Trondodentrona, Kwaternoster I przemówił:
– Mój przyjacielu, powołuję pana Alojzego Bąbla na stanowisko ministrona w rządzie Alamakoty. Który jest dzisiaj? Trzydziesty czerwiec? Otóż od pierwszego lipca obejmie on urząd ministrona Dalekiej Żeglugi. No i oczywiście otrzyma tytuł Pierwszego Admirała Floty. Proszę przygotować odpowiednie dekrety nominacyjne. Należy też załatwić dla niego ministronalne mieszkanie i przydział rządowych jajek. Z chwilą gdy nastąpi nominacja, pan Bąbel nazywać się będzie Alojzytron. To wszystko.
Królewski Kogut zapiał po raz trzeci.
– Aordiencja Skurńczurna! – oświadczył ministron Dworu.
Skłoniliśmy się królowi, pożegnaliśmy członków rządu i po wymianie wzajmenych grzeczności udaliśmy się na zaproszenie ministrona Paramontrona na obiad do Instytutu Smażenia Jajecznicy.
Muszę wyznać, że przyjęcie u Kwaternostra I, pomimo że zjadłem kika porcji lodów, porządnie mnie znudziło. Uczestniczyłem w pracach pana Kleksa nad konstrukcją Alojzego od samego początku, jeszcze w Akademii. Znałem teorie naukowe wielkiego uczonego, obecnie więc nie dowiedziałem się nic nowego. Zresztą, prawdę mówiąc, wolałem dawnego Alojzego z jego wadami technicznymi, kiedy wymykał się spod władzy pana Kleksa, był niesforny i płatał przeróżne nieobliczalne figle. Na moje oko bardziej wtedy przypominał prawdziwego człowieka niż teraz, odkąd mechanizm jego zaczął działać z doskonałą precyzją. Usunięcie błędów konstrukcyjnych pozbawiło Alojzego fantazji, ale, ostatecznie, było zgodne z zamierzeniami pana Kleksa.
Szliśmy tym razem na przełaj, skrótem, obok boiska sportowego, gdzie właśnie odbywał się mecz piłki nożnej. Możecie sobie wyobrazić, z jaką szybkością toczyła się gra, skoro obie drużyny składały się z trzynożnych piłkarzy, a bramkarzami byli alambajscy chłopcy o trzech rękach. Osobliwość gry polegała na tym, że liczyły się wyłącznie gole strzelone środkową nogą, a ponieważ sędzia nigdy nie mógł tego ustalić w sposób całkiem pewny, przeto mecze kończyły się zawsze remisem.
Przyglądaliśmy się z zainteresowaniem tej ciekawej grze, gdy nagle piłka wybita na aut potoczyła się w naszą stronę. Wtedy Alojzy błyskawicznym kopnięciem wystrzelił ją w górę z taką siłą, że po dziesięciu minutach jeszcze nie spadła z powrotem na ziemię. Ruszyliśmy więc w dalszą drogę, pozostawiając graczy i kibiców sportowych z rozdziawionymi ustami i wzrokiem utkwionym w niebo.
Panny Lewkonikówny mogły teraz pofolgować swoim przyzwyczajeniom.
Hortensja mówiła:
– Niech mi pan wytłumaczy, panie Adasiu, dlaczego król Kwaternoster I dotađ się nie ożenił? Pewnie dlatego, że żadna cudzoziemska księżniczka nie zgodziłaby się żyć samą jajecznicą..
Dalia kichała bez przerwy, płosząc motyle, a Piwonia ułożyła długi wiersz o Alozym, zakończony słowami:
Oj-zły Alojzy flota plusk
A wielorybka szybka mózg.
Naszej miłej poetce chodziło prawdopodobnie o to, że Alojzy zatopi flotę, a jego mózg stanie się pastwą wieloryba. Nie jestem przekonany, czy dobrze objaśniłem sens tego dwuwiersza, gdyż nie znam się niestety na poezji. Pan Lewkonik zrobiłby to na pewno dużo lepiej ode mnie.
Róża nie interesowała się literaturą. Tak jak rodzice kochała kwiaty. Była najstarszą córką pana Lewkonika i sądząc z jego słów, odznaczała się uderzającym podobieństwem do swojej matki Multiflory. Sam zresztą stwierdziłem, że gdziekolwiek się pojawiła, bił od niej naturalny aromat róż. Miała ślicznie zadarty nosek, była małomówna, ale za to lubiła nucić wesołe piosenki. Pan Kleks chętnie jej wtórował przebierając palcami na wargach i podśpiewując swoje „pa-ram-pa-ram”.
Ta urocza dziewczyna miała tylko jedną wadę, wadę wymowy: „r” wymawiała jako „k”. Siebie nazywała więc Kóżą zamiast Różą, Weronika – Wekonikiem. Rosa w jej ustach brzmiała jak kosa, ręka jak kęka, rura jak kuka. O królu mówiła kkul Kwateknostek Piekwszy, a imię mojego koliberka wymawiała Tki-Tki.
Podobnie i teraz, w chwili gdy wchodziła na teren Instytutu Smażenia Jajecznicy, zawołała:
– O, Tki-Tki! Wkócił.
Istotnie koliberek usiadł mi na ramieniu i szepnął do ucha pewne ważne wiadomości. Zaraz też dałem mu kilka poleceń i odesłałem z powrotem do miasta.
Niebawem w sali probierczej zasiedliśmy do obiadu. Podano nam jajecznicę o różnych smakach: z orzechami, z bananami, z makiem, z groszkiem, z kapustą morską, z rybią wątróbką i z krewetkami.
Siedziałem pomiędzy Alojzym i panem Kleksem, ale nie brałem udziału w rozmowie, gdyż znów zaczął mnie nurtować niepokój o los rodziców. Pan Kleks dostrzegł troskę na mojej twarzy. Wyjął z kieszeni skarbonkę pamięci, przyłożył ją do czoła i po chwili zastanowienia oświadczył:
– Drodzy przyjaciele! Mamy już załatwioną sprawę Alojzego. Sprawa repatricji Bajdotów odpada. O Rezedę możecie być spokojni. Jestem na jej tropie. Pozostaje nam jeszcze sprowadzenie małżonki pana Lewkonika – Multiflory oraz odnalezienie rodziców Adasia Niezgódki. A na koniec – powzięcie decyzji co do dalszych losów mojej Akademii. Zatrzymajmy się przy punkcie drugim. Ty, Alojzy, od jutra obejmiesz urząd ministrona Dalekiej Żeglugi i Pierwszego Admirała Floty. Bądź łaskaw zarządzić, abyśmy pojutrze otrzymali do dyspozycji odpowiedni okręt. Obejmiesz nad nim dowództwo. Wyruszamy do Wyspy Sobowtórów: ja, Adaś i pan Weronik. Pan, panie Anemonie, musi zostać tutaj i zaopiekować się córkami. A więc postanowione! Drugiego lipca w południe odbijamy od brzegów Alamakoty!
Przemówienie pana Kleksa wywołało nieopisaną radość w rodzinie Lewkoników. Hodowca róż podbiegł do wielkiego uczonego i ucałował go w ucho, rozpromienione dziewczęta klaskały w dłonie, Dalia kichała jak najęta, a Róża wołała:
– Bkawo, bkawo! Niech żyje pan pkofesok!
– Idźcie teraz wszyscy do ogrodu – powiedział pan Kleks. – Muszę odbyć z Alojzym i Adasiem naradę nawigacyjną. Proszę nam nie przeszkadzać.
Gdy zostaliśmy sami, uczony wyjął z kieszeni swoją samoczynną sprężoną mapę, rozłożył ją na stole i rzekł:
– Spójrz, Alojzy… To jedyna mapa na świecie, na której uwidoczniona jest Alamakota oraz inne kraje, uważane przez różnych nieuków za nie istniejące. Tu, na północny zachód od Alamakoty, leży archipelag Wysp Kaktusowych, dalej Cieśnina Świętego Pantałyka… Tędy wychodzimy na Ocean Niespokojny, omijamy Przylądek Wiecznego Pióra i wypływamy wprost na Wyspę Sobowtórów. Jak widzisz, odległość jest stosunkowo niewielka. Jeśli weźmiemy kurs nieco bardziej na północ, będziemy mieli do przebycia w linii prostej około trzystu alamakotańskich mil morskich. A więc podróż nasza nie powinna trwać dłużej niż osiem godzin.