Cóż, miała powód, żeby się po wariacku zachowywać: to był wariacki tydzień.
W ciągu zaledwie kilku dni wdała się w pyskówkę z posterunkowym McHentym, obrabował ją ojciec, zaatakował „New York Times”, postraszył nożem Dennis Pinker, wyrzucił z pracy rektor i o mało nie została zgwałcona w swoim samochodzie. Czuła się zdruzgotana.
Bolała ją twarz po wczorajszym uderzeniu, lecz odniosła nie tylko zewnętrzne obrażenia. Atak pozostawił ślady w jej psychice. Przypominając sobie walkę w samochodzie, czuła, jak ogarnia ją z powrotem gniew. Miała ochotę złapać napastnika za gardło. Czuła się nieszczęśliwa, tak jakby z powodu tego, co się stało, jej życie straciło nagle na wartości.
Dziwne, że mogła w ogóle zaufać jakiemuś mężczyźnie; że mogła zasnąć na kanapie z kimś, kto wyglądał dokładnie tak samo jak jej napastnik. Ale teraz może być jeszcze bardziej pewna Steve'a. Żaden z pozostałych nie spędziłby takiej nocy, sam na sam z dziewczyną, nie próbując jej wziąć siłą.
Zmarszczyła czoło. Miała wrażenie, że Steve robił jej coś w nocy, coś miłego. Tak, pamiętała przez sen jego duże dłonie, gładzące ją po włosach, bardzo długo, podczas gdy ona drzemała niczym głaskana po sierści kotka.
Uśmiechnęła się i zmieniła lekko pozycję.
– Nie śpisz już? – zapytał natychmiast.
Ziewnęła i przeciągnęła się.
– Przepraszam, że na tobie spałam. Dobrze się czujesz?
– Mniej więcej o piątej krew przestała mi dopływać do lewej nogi, ale jakoś się do tego przyzwyczaiłem.
Usiadła na kanapie, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Miał pogniecione ubranie, potargane włosy i lekki zarost na twarzy, ale mimo to wyglądał tak apetycznie, że miała ochotę go schrupać.
– Spałeś?
Steve potrząsnął głową.
– Zbyt wielką przyjemność sprawiało mi patrzenie na ciebie.
– Nie powiesz chyba, że chrapię?
– Nie chrapiesz. Trochę się tylko ślinisz – powiedział, wskazując mokrą plamkę na swoich spodniach.
– Och, przepraszam. – Jeannie wstała i zerknęła kątem oka na wiszący na ścianie zegar: było wpół do dziewiątej. – Nie mamy dużo czasu – stwierdziła zaniepokojona. – Posiedzenie zaczyna się o dziesiątej.
– Weź prysznic, a ja zrobię kawę – oznajmił wielkodusznie.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Przysłał cię święty Mikołaj?
Steve roześmiał się.
– Według twojej teorii pochodzę z probówki – stwierdził, a potem spoważniał. – Kto to zresztą może wiedzieć.
Jej także przeszła ochota do żartów. Rozebrała się w sypialni i weszła pod prysznic. Myjąc się rozmyślała, jak ciężko harowała przez ostatnie dziesięć lat: ubieganie się o stypendium, intensywne treningi i nauka po nocach, wysłuchiwanie zrzędliwych uwag promotora swojej pracy doktorskiej. Tyrała jak wół, żeby osiągnąć to, co osiągnęła, dlatego że pragnęła być uczoną i pomóc ludzkiej rasie zrozumieć samą siebie. A teraz Berrington Jones chciał jej to wszystko odebrać.
Prysznic poprawił jej samopoczucie. Kiedy wycierała włosy, zadzwonił telefon. Odebrała z aparatu w sypialni.
– Jeannie, tu Patty.
– Cześć, siostrzyczko, co słychać?
– Wrócił ojciec.
Jeannie usiadła na łóżku.
– Co u niego?
– Goły, ale wesoły.
– Najpierw przyszedł do mnie – poinformowała siostrę. – Pojawił się w poniedziałek. We wtorek trochę się na mnie boczył, bo nie ugotowałam mu obiadu. W środę wyprowadził się, zabierając mój komputer, mój telewizor i wieżę stereo. Musiał już wydać albo przegrać w karty to, co za nie dostał.
Petty westchnęła głośno.
– Och, Jeannie, to okropne!
– Dobrze to ujęłaś. Więc schowaj lepiej kosztowności.
– Żeby okradać własną rodzinę! O Boże, jeśli Zip się dowie, wywali go na ulicę.
– Mam jeszcze gorsze problemy, Patty. Mogą mnie dziś wyrzucić z pracy.
– Dlaczego?
– Nie mam czasu, żeby ci teraz wyjaśniać. Zadzwonię później.
– Okay.
– Rozmawiałaś z mamą?
– Codziennie.
– To dobrze. Spadł mi kamień z serca. Rozmawiałam z nią raz, a kiedy ponownie zadzwoniłam, jadła lunch.
– Ludzie, którzy odbierają tam telefon, są tacy opryskliwi. Musimy jak najszybciej ją stamtąd zabrać.
Zostanie niestety trochę dłużej, jeśli wywalą mnie dziś z roboty.
– Porozmawiam z tobą później.
– Powodzenia.
Jeannie odłożyła słuchawkę. Na nocnej szafce stał kubek z parującą kawą. Potrząsnęła ze zdziwieniem głową. To była tylko kawa, ale zdumiało ją, jak dobrze Steve wiedział, czego potrzebowała. Miał wrodzoną potrzebę przychodzenia z pomocą. I nie chciał niczego w zamian. Doświadczenie nauczyło ją, że w tych rzadkich okolicznościach, kiedy mężczyzna przedkłada życzenia kobiety nad swoje własne, przez miesiąc oczekuje potem, że będzie się zachowywała jak gejsza.
Steve był inny. Gdybym wiedziała, że produkują mężczyzn w tej wersji, już dawno zamówiłabym sobie jednego.
W całym dorosłym życiu wszystko robiła sama. Ojciec nigdy nie służył jej pomocą. Mama zawsze była silna, ale jej siła przysparzała w końcu tyle samo kłopotów co słabość ojca. Miała co do córki pewne plany i nie myślała z nich zrezygnować. Chciała, żeby Jeannie została fryzjerką. Na dwa tygodnie przed szesnastą rocznicą urodzin załatwiła jej nawet pracę: mycie włosów i zamiatanie podłogi w salonie Alexis w Adams-Morgan. Pragnienie Jeannie, żeby poświęcić się nauce, było dla niej kompletnie niezrozumiałe. „Możesz zostać wykwalifikowaną stylistką, zanim jeszcze inne dziewczęta skończą studia!” powtarzała. Nie pojmowała, dlaczego Jeannie wściekła się i nie chciała nawet zajrzeć do salonu.
Dzisiaj nie była sama. Miała ze sobą Steve'a. To, że nie skończył jeszcze prawa, nie miało większego znaczenia – wzięty waszyngtoński adwokat mógł nie wywrzeć najlepszego wrażenia na pięciorgu profesorach. Najważniejsze, że tam z nią będzie.
– Chcesz wziąć prysznic? – zawołała, wkładając szlafrok.
– Jasne – odparł, wchodząc do sypialni. – Szkoda, że nie zabrałem czystej koszuli.
– Nie mam męskiej koszuli… chociaż poczekaj, chyba mam. – Przypomniała sobie białą koszulę, którą Lisa pożyczyła po pożarze. Należała do kogoś z wydziału matematyki. Jeannie oddała ją do prania i koszula wisiała teraz w szafie, opakowana w folię. Dała ją Steve'owi.
– Mój rozmiar, siedemnaście na trzydzieści sześć – stwierdził. – Idealna.
– Nie pytaj, skąd się u mnie wzięła, to długa historia – powiedziała. – Mam też chyba gdzieś krawat. – Otworzyła szufladę i wyjęła jedwabny krawat w niebieskie grochy, który nosiła do białej bluzki, kiedy miała ochotę na męski styl. – Proszę.
– Dziękuję – odparł i wszedł do jej małej łazienki.
Trochę ją to rozczarowało. Miała nadzieję, że zdejmie przy niej starą koszulę. Ach, ci mężczyźni, pomyślała, dranie rozbierają się nieproszeni, a ci, na których nam zależy, są nieśmiali jak zakonnice.
– Czy mogę pożyczyć twoją golarkę? – zawołał.
– Jasne, nie krępuj się.
Zapamiętaj, żeby pokochać się z facetem, zanim zacznie cię traktować jak starszy brat.
Rozglądając się za swoją najlepszą czarną garsonką, przypomniała sobie, że wyrzuciła ja wczoraj do śmieci.
– Cholerna idiotka – mruknęła pod nosem. Mogła ją wyjąć, ale będzie na pewno poplamiona i pognieciona. W szafie miała długi niebieski żakiet; może włożyć biały T-shirt i czarne spodnie. Całość mogła wydawać się zbyt jaskrawa, ale innego stroju nie miała.
Usiadła przed lustrem i zaczęła się malować. Steve wyszedł po jakimś czasie z łazienki, zabójczo przystojny w pożyczonej koszuli i krawacie.
– W zamrażalniku jest trochę bulek z cynamonem – powiedziała. – Możesz je rozmrozić w mikrofalówce, jeśli jesteś głodny.
– Świetnie – ucieszył się. – Ty coś zjesz?
– Jestem zbyt spięta, żeby coś przełknąć. Ale mogę wypić jeszcze jedną kawę.
Przyniósł jej filiżankę, kiedy kończyła makijaż. Wypiła ją szybko i ubrała się. Gdy wróciła do salonu, siedział przy kuchennym blacie.
– Znalazłeś bułki?
– Tak.
– Co się z nimi stało?
– Powiedziałaś, że nie jesteś głodna, więc zjadłem je.
– Wszystkie cztery?
– W zamrażalniku były dwie paczki…
– Zjadłeś osiem bułek z cynamonem?
Zrobił zawstydzoną minę.
– Zgłodniałem.
Jeannie roześmiała się.
– Chodźmy.
Kiedy odwracała się do wyjścia, złapał ją za ramię.
– Zaczekaj chwilę – powiedział.
– Co takiego?
– Przyjaźń to fajna rzecz, Jeannie, i naprawdę lubię z tobą po prostu przebywać, ale musisz zrozumieć, że to nie jest wszystko, czego chcę.
– Wiem o tym.
– Coraz bardziej się w tobie zakochuję.
Spojrzała mu prosto w oczy. Były bardzo szczere.
– Ja też się do ciebie trochę przywiązałam – rzuciła lekkim tonem.
– Chcę się z tobą kochać i chcę tego aż do bólu.
Mogłabym tego słuchać przez cały dzień, pomyślała.
– Słuchaj – oznajmiła – jeśli kochasz się tak jak jesz, jestem cała twoja.
Zrzedła mu mina i zorientowała się, że powiedziała nie to, co trzeba.
– Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam robić z tego żartów.
Steve wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nic się nie stało.