Выбрать главу

O wpół do jedenastej była w Filadelfii. W miasteczku uniwersyteckim wystrojone czarne rodziny gromadziły się przed kaplicami, a znudzone nastolatki paliły skręty na stopniach starych domów, ale studenci wciąż wylegiwali się w łóżkach; świadczyły o tym stojące na ulicy przerdzewiałe toyoty i wysłużone chevrolety z nalepkami uniwersyteckich drużyn sportowych i lokalnych stacji radiowych.

Harvey Jones mieszkał w wielkim zniszczonym wiktoriańskim domu podzielonym na mieszkania. Jeannie znalazła wolne miejsce po drugiej stronie ulicy i przez jakiś czas obserwowała frontowe drzwi.

O jedenastej weszła do środka.

Dom trzymał się kurczowo resztek dawnej świetności. Schody wyłożone były wytartym chodnikiem, na parapetach stały tanie doniczki z zakurzonymi sztucznymi kwiatami. Wykaligrafowane starannym pochyłym pismem starszej pani komunikaty przypominały lokatorom, żeby zamykali cicho drzwi, umieszczali śmieci w szczelnie zapakowanych plastikowych workach i nie pozwalali dzieciom bawić się na korytarzu.

On tutaj mieszka, pomyślała Jeannie i ciarki przeszły jej po grzbiecie. Ciekawe, czy jest teraz w domu.

Mieszkanie Harveya miało numer 5B i mieściło się na najwyższym piętrze. Jeannie zapukała do pierwszych drzwi na parterze. Otworzył jej bosy mężczyzna z długimi włosami, splątaną brodą i zaropiałymi oczyma. Pokazała mu fotografię. Facet potrząsnął głową i zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Przypomniała sobie lokatora mieszkającego obok Lisy. Skąd się pani urwała? Z Hicksville, na Środkowym Zachodzie?

Zacisnęła zęby i wdrapała się na samą górę. Na drzwiach mieszkania 5B tkwiła w małej metalowej ramce karta z prostym napisem Jones.

Jeannie stała przez chwilę, natężając słuch, ale słyszała tylko bicie własnego serca. Z wewnątrz nie dobiegał żaden dźwięk. Chyba go tam nie było.

Zapukała do mieszkania 5A. Po chwili drzwi otworzyły się i na korytarz wyszedł starszy biały mężczyzna. Ubrany był w biały garnitur w prążki, niegdyś szalenie modny, i miał włosy tak intensywnie rude, że musiał je chyba farbować. Wydawał się przyjaźnie nastawiony.

– Cześć – powiedział.

– Cześć. Czy pański sąsiad jest w domu?

– Nie.

Jeannie doznała jednocześnie ulgi i rozczarowania. Wyjęła fotografię Steve'a, którą dał jej Charles.

– Czy to on?

Sąsiad wziął od niej zdjęcie i przyjrzał mu się, mrużąc oczy.

– Zgadza się.

Miałam rację! Oto kolejny dowód! Mój program komputerowy jest niezawodny.

– Prawdziwy przystojniak, nie?

Jeannie domyśliła się, że sąsiad jest gejem. Eleganckim starszym gejem. Uśmiechnęła się.

– Ja też tak uważam. Wie pan, gdzie może teraz być?

– Niedziele spędza na ogół poza domem. Wychodzi koło dziesiątej, wraca po kolacji.

– Czy wychodził gdzieś w zeszłą niedzielę?

– Wychodził.

To on, to musi być on.

– Wie pan może, dokąd jeździ?

– Nie.

Ja wiem. Jeździ do Baltimore.

– Nie jest zbyt rozmowny – kontynuował mężczyzna. – W gruncie rzeczy prawie wcale się nie odzywa. Jest pani policjantką?

– Nie, ale czuję się, jakbym była.

– Co takiego zrobił?

Jeannie zawahała się. Dlaczego nie powiedzieć mu prawdy?

– Zgwałcił dziewczynę – rzuciła.

Mężczyzna nie wydawał się specjalnie zdziwiony.

– Nietrudno w to uwierzyć. To dziwny facet. Widziałem dziewczyny, które wychodziły stąd z płaczem. Zdarzyło się to dwa razy.

– Żałuję, że nie mogę zajrzeć do środka – mruknęła. Może udałoby jej się odkryć jakiś dowód wiążący go z gwałtem.

Facet rzucił jej chytre spojrzenie.

– Mam klucz – oznajmił.

– Naprawdę?

– Dał mi go poprzedni lokator. Przyjaźniliśmy się. Jakoś go nie oddałem, kiedy się stąd wyniósł. A ten facet nie zmienił zamków. Myśli pewnie, że jest taki duży i silny, że nikt go nie obrabuje.

– Wpuści mnie pan do środka?

Mężczyzna zawahał się.

– Mnie też ciekawi, co tam jest. Ale co będzie, jeśli facet wróci i zastanie nas w swoim mieszkaniu? To wielki chłop… nie chciałbym, żeby się na mnie wściekł.

Jeannie także miała pewne obawy, lecz ciekawość była silniejsza.

– Jeśli pan chce, wezmę winę na siebie – powiedziała.

– Niech pani zaczeka. Zaraz wracam.

Ciekawe, co znajdzie w środku? Świątynię sadyzmu, jak w mieszkaniu Wayne'a Stattnera? Niechlujną norę pełną nie dojedzonych szybkich dań i brudnych ciuchów? Schludne aż do bólu wnętrze świadczące o obsesyjnej osobowości?

Sąsiad pojawił się z powrotem.

– A propos, jestem Maldwyn.

– Jeannie.

– Naprawdę nazywam się Bert, ale to takie banalne imię, prawda? Zawsze wolałem, żeby mówiono mi Maldwyn.

Sąsiad obrócił klucz w zamku i wślizgnął się do środka.

Weszła w ślad za nim.

Apartament Harveya był typową studencką kawalerką z aneksem kuchennym i małą łazienką. Umeblowanie składało się z nie pasujących do siebie starych gratów: sosnowej półki, pomalowanego na biało stołu, zapadającej się sofy i wielkiego starego telewizora. Pokój był od dawna nie sprzątany, łóżko nie posłane. Nie rzucało się tu w oczy nic niezwykłego.

Jeannie zamknęła za sobą drzwi.

– Niech pani niczego nie dotyka – powiedział Maldwyn. – Nie chcę, żeby domyślił się, że tu wchodziłem.

Zastanawiała się, czego właściwie szuka. Planu budynku z zaznaczoną kotłownią i napisem: „Zgwałć ją tutaj”? Nie zabrał Lisie bielizny, żeby mieć po niej groteskową pamiątkę. Być może przez kilka tygodni przed napaścią śledził ją i robił zdjęcia. Może miał małą kolekcję należących do niej przedmiotów: szminkę, rachunek z restauracji, opakowanie po batonie, reklamowe przesyłki z jej nazwiskiem.

Rozglądając się po pokoju, mogła poznać trochę dokładniej osobowość gospodarza. Na jednej ze ścian wisiała wydarta z erotycznego czasopisma rozkładówka przedstawiająca nagą kobietę z wygolonymi włosami łonowymi i kolczykiem w wargach sromowych. Patrząc na nią, poczuła, jak przechodzi ją dreszcz.

Przejrzała zawartość półki. Było tam tanie wydanie Stu dwudziestu dni Sodomy markiza de Sade, cała seria pornograficznych kaset wideo z tytułami w rodzaju Ból i Extreme, a także kilka podręczników ekonomii i biznesu. Harvey studiował najwyraźniej zarządzanie.

– Czy mogę obejrzeć jego ubrania? – zapytała Maldwyna. Nie chciała, żeby się obraził.

– Jasne, dlaczego nie?

Otworzyła szafę. Ubrania Harveya, podobnie jak Steve'a, utrzymane były w nieco konserwatywnym jak na jego wiek stylu: nosił sztruksowe spodnie i koszulki polo, tweedowe marynarki, koszule z przypinanym kołnierzykiem, skórzane półbuty i mokasyny. W lodówce znalazła dwa kartony piwa po sześć butelek każdy i butelkę mleka: Harvey jadał poza domem. Pod łóżkiem leżała sportowa torba z rakietą do squasha i brudnym ręcznikiem.

Była rozczarowana. W tym pokoju mieszkał potwór, lecz zamiast pałacu perwersji odkryła niechlujną garsonierę ozdobioną wulgarną pornografią.

– Skończyłam – powiedziała do Maldwyna. – Sama nie wiem, czego szukałam, ale nie udało mi się tego znaleźć.

W tej samej chwili jej wzrok padł na wiszącą na haku za drzwiami czerwoną baseballową czapkę.

Zabiło jej szybciej serce. Nie myliłam się, odnalazłam drania, to niezbity dowód! Podeszła bliżej. Z przodu czapka miała wypisany białymi literami napis SECURITY. Jeannie odtańczyła triumfalny taniec dookoła pokoju Harveya Jonesa.

– Znalazła pani?

– Łajdak miał tę czapkę, kiedy zgwałcił moją przyjaciółkę. Wynośmy się stąd.

Wyszli z mieszkania i zamknęli drzwi. Jeannie uścisnęła rękę Maldwynowi.

– Nie wiem, jak panu dziękować. To było dla mnie bardzo ważne.

– Co pani teraz zrobi? – zapytał.

– Wrócę do Baltimore i zawiadomię policję.

Jadąc do domu drogą numer 95, rozmyślała o Harveyu Jonesie. Po co jeździł w niedzielę do Baltimore? Zobaczyć się z dziewczyną? Odwiedzić rodziców? To drugie wydawało się bardziej prawdopodobne. Wielu studentów zawoziło w weekend do domu pranie. Zajadał teraz pewnie pieczeń, którą zrobiła.matka, albo oglądał w telewizji mecz ze swoim ojcem. Czy przed powrotem do Filadelfii napadnie znowu jakąś dziewczynę?

Ilu Jonesów mogło mieszkać w Baltimore: tysiąc? Znała oczywiście jednego z nich: swojego byłego szefa, profesora Berringtona Jonesa…

O mój Boże… Jones.

Była tak zszokowana, że musiała zjechać na pobocze.

Harvey Jones mógł być synem Berringtona.

Przypomniała sobie nagle drobny gest, który podpatrzyła w kawiarni w Filadelfii, kiedy wzięła go za Steve'a. Harvey pogładził się po brwiach czubkiem wskazującego palca. Zwróciło to jej uwagę, bo uświadomiła sobie, że gdzieś to już wcześniej widziała. Nie mogła sobie przypomnieć u kogo, i doszła wtedy do wniosku, że to musiał być Steve albo Dennis, ponieważ klony zachowują się w podobny sposób. Ale teraz przypomniała sobie. To Berrington. Berrington gładził się po brwiach czubkiem wskazującego palca. Było w tym coś, co irytowało Jeannie, jakiś przejaw kołtuństwa, a może próżności. W przeciwieństwie do zamykania drzwi piętą, nie zauważyła tego gestu u żadnego z innych klonów. Harvey przejął go od ojca i wyrażał w ten sposób zadowolenie z siebie.

W tej chwili był prawdopodobnie w domu Berringtona.

55

Preston Barek i Jim Proust przyjechali do domu Berringtona koło południa i zasiedli przy piwie w gabinecie. Żaden z nich nie spał długo tej nocy i wyglądali, a także czuli się fatalnie. Gosposia Mariannę przygotowywała niedzielny lunch i w domu unosiły się smakowite zapachy, lecz nic nie było w stanie podnieść na duchu trzech wspólników.