Выбрать главу

– Robię to, co do mnie należy.

– Nie wierzę, żeby robił pan to, co do pana należy. Nie sądzę, żeby pan w ogóle wiedział, na czym polega pańska praca, McHenty.

Zanim policjant zdążył odpowiedzieć, do pokoju wszedł bez pukania lekarz. Był młody i sprawiał wrażenie zagonionego i zmęczonego.

– Czy to ten gwałt? – zapytał.

To jest pani Lisa Hoxton – oznajmiła lodowatym tonem Jeannie. – Owszem, została zgwałcona.

– Muszę zrobić wymaz z pochwy.

Był bezduszny, ale stwarzał przynajmniej pretekst, żeby pozbyć się McHenty'ego. Jeannie spojrzała na gliniarza. Nie ruszał się z miejsca, jakby miał zamiar obserwować pobranie wymazu.

– Zanim pan to zrobi, doktorze – powiedziała – być może posterunkowy McHenty zechce nas na chwilę opuścić.

Lekarz spojrzał na McHenty'ego. Gliniarz wzruszył ramionami i wyszedł.

Doktor ściągnął gwałtownym ruchem okrywające Lisę prześcieradło.

– Podciągnij koszulę i rozsuń szeroko nogi – polecił.

Lisa zaczęła płakać.

Jeannie nie mogła w to uwierzyć. Co się działo z tymi facetami?

– Przepraszam pana – odezwała się głośno.

Lekarz posłał jej niecierpliwe spojrzenie.

– Ma pani jakiś problem?

– Czy mógłby pan łaskawie zwracać się do niej trochę grzeczniej?

Na jego policzkach pojawiły się rumieńce.

– Mamy w tym szpitalu wiele osób, które doznały poważnych urazów i cierpią na zagrażające życiu choroby – oświadczył. – W tej chwili na izbie przyjęć leży troje dzieci, które wydobyto z rozbitego samochodu i które zapewne umrą. A pani skarży się, że nie jestem grzeczny dla dziewczyny, która poszła do łóżka z nieodpowiednim facetem?

Jeannie miała wrażenie, że ktoś zdzielił ją pałką w głowę.

– Poszła do łóżka z nieodpowiednim facetem? – powtórzyła.

Lisa usiadła na łóżku.

– Chcę iść do domu – powiedziała.

– Z tego co widzę, to chyba najlepszy pomysł – stwierdziła Jeannie. Rozsunęła zamek błyskawiczny torby i zaczęła wykładać garderobę na łóżko.

Doktora na chwilę zamurowało.

– Róbcie, jak chcecie – mruknął w końcu gniewnie i wyszedł.

Jeannie i Lisa spojrzały na siebie.

– Nie potrafię w to wszystko uwierzyć – powiedziała Jeannie.

– Dzięki Bogu, że już sobie poszli – szepnęła Lisa i wstała z łóżka.

Jeannie pomogła jej zdjąć szpitalną koszulę. Lisa włożyła szybko świeże ubranie i wsunęła na stopy szmaciane buty.

– Odwiozę cię do domu – oznajmiła Jeannie.

– Czy przenocujesz w moim mieszkaniu? – zapytała Lisa. – Nie chcę być dziś w nocy sama.

– Oczywiście. Z przyjemnością.

Za drzwiami czekał na nie McHenty. Nie był już taki pewny siebie. Być może zdał sobie sprawę, że w niewłaściwy sposób prowadził wywiad.

– Zostało mi jeszcze kilka pytań – oświadczył.

– Wyjeżdżamy – odparła spokojnym głosem Jeannie. – Lisa jest zbyt zdenerwowana, żeby mogła na nie teraz odpowiadać.

Gliniarz sprawiał wrażenie przestraszonego.

– Musi odpowiedzieć. Złożyła skargę.

– Nie zostałam zgwałcona – odezwała się Lisa. – To była pomyłka. Chcę wrócić do domu.

– Zdaje pani sobie sprawę, że może panią czekać kara za składanie fałszywych zeznań?

– Ta kobieta nie jest kryminalistką – stwierdziła gniewnie Jeannie. – Jest ofiarą przestępstwa. Jeśli pański szef zapyta, dlaczego wycofała skargę, niech pan powie, że zrobiła to, ponieważ była w brutalny sposób przesłuchiwana przez posterunkowego McHenty'ego z baltimorskiej policji. A teraz pan wybaczy, ale zabieram ją do domu. – Objęła ramieniem Lisę i ruszyła z nią w kierunku wyjścia.

– Co ja takiego zrobiłem? – mruknął, kiedy go mijały.

3

Berrington Jones przyjrzał się dwóm swoim starym przyjaciołom.

– Nie potrafię w to uwierzyć – stwierdził. – Zbliżamy się wszyscy trzej do sześćdziesiątki. Żaden z nas nie zarabiał nigdy więcej niż kilkaset tysięcy dolarów rocznie. Teraz zaoferowano każdemu z nas po sześćdziesiąt milionów… a my siedzimy tutaj i mówimy o odrzuceniu tej oferty!

– Nigdy nie zależało nam na pieniądzach – oznajmił Preston Barek.

– W dalszym ciągu tego nie rozumiem – dodał senator Proust. – Skoro należy do mnie jedna trzecia przedsiębiorstwa, które jest warte sto osiemdziesiąt milionów dolarów, jak to się stało, że wciąż jeżdżę trzyletnim crownem victoria?

Trzej mężczyźni byli właścicielami małej biotechnologicznej firmy, Genetico Incorporated. Preston zajmował się prowadzeniem interesu, Jim polityką, a Berrington zrobił karierę naukową. Przygotowywana transakcja była jednak dziełem tego ostatniego. W samolocie do San Francisco spotkał dyrektora generalnego niemieckiego konglomeratu farmaceutycznego Landsmann i zainteresował go złożeniem oferty. Teraz musiał przekonać swoich partnerów, aby ją zaakceptowali. Okazało się to trudniejsze, niż sądził.

Siedzieli w gabinecie domu w Roland Park, zamożnym przedmieściu Baltimore. Dom należał do Uniwersytetu Jonesa Fallsa i wynajmowano go zaproszonym profesorom. Berrington, który wykładał również w Berkeley w Kalifornii i na Harvardzie, mieszkał w nim przez sześć tygodni w roku, kiedy przebywał w Baltimore. W pokoju było mało należących do niego rzeczy: laptop, fotografia byłej żony i ich syna, a także stos egzemplarzy jego najnowszej książki Dziedzictwo przyszłości: Jak inżynieria genetyczna zmieni oblicze Ameryki. Telewizor z wyłączoną fonią pokazywał ceremonię wręczania nagród Emmy.

– Kliniki zawsze przynosiły pieniądze – stwierdził Preston Barek, szczupły poważny mężczyzna, jeden z najwybitniejszych naukowców swojego pokolenia, z wyglądu przypominający księgowego. Do Genetico należały trzy kliniki specjalizujące się w sztucznym zapłodnieniu, zabiegu, który zaczęto przeprowadzać dzięki pionierskim badaniom Prestona w latach siedemdziesiątych. – Zapłodnienie in vitro jest najszybciej rozwijającą się dziedziną amerykańskiej medycyny. Genetico pozwoli Landsmannowi wejść na nowy rynek. Chcą, żebyśmy przez następne dziesięć lat otwierali po pięć klinik rocznie.

– Jak to się stało, że nigdy nie zobaczyliśmy żadnych pieniędzy? – zapytał Jim Proust, łysiejący opalony mężczyzna z dużym nosem, na którym tkwiły okulary w grubych oprawkach. Jego brzydkie wyraziste rysy stanowiły prawdziwą uciechę dla karykaturzystów. Przyjaźnił się z Berringtonem od dwudziestu pięciu lat.

– Zawsze wydawaliśmy je na badania – odparł Preston. Genetico miało swoje własne laboratoria, a poza tym finansowało projekty badawcze na wydziałach biologii i psychologii różnych uniwersytetów. Kontaktami ze światem akademickim zajmował się Berrington.

– Nie rozumiem, dlaczego nie zdajecie sobie sprawy, że to nasza wielka szansa – oświadczył poirytowanym tonem.

– Włącz dźwięk, Berry – powiedział Jim, wskazując telewizor. – Jesteś na wizji.

Ceremonia wręczania nagród Emmy skończyła się i zaczął się program Larry'ego Kinga. Berrington był jego gościem. Nienawidził Kinga – facet był jego zdaniem zatwardziałym liberałem – ale występ w programie dawał mu szansę dotarcia do milionów Amerykanów.

Przyjrzał się sobie na ekranie i spodobało mu się to, co zobaczył. W rzeczywistości był niewysoki, ale telewizja sprawiała, że wszyscy wydawali się tego samego wzrostu. Granatowa marynarka wyglądała całkiem nieźle, błękitna koszula pasowała do jego oczu, a krawat w kolorze burgunda nie świecił na ekranie. Jeśli można było mieć do czegoś zastrzeżenia, to do jego srebrzystych włosów – wydawały się zbyt puszyste, niemal nastroszone; ktoś mógłby go wziąć za telewizyjnego kaznodzieję.

King, ubrany w swoje tradycyjne szelki, był w agresywnym nastroju i starał się go sprowokować.

– Swoją ostatnią książką wywołał pan kolejną burzę, profesorze, ale niektórzy uważają, że to, o czym pan pisze, to nie nauka, lecz polityka.

Słuchając swojej odpowiedzi, Berrington z zadowoleniem stwierdził, że jego głos brzmi łagodnie i rozsądnie.

– Próbuję tylko powiedzieć, że decyzje polityczne powinny opierać się na podstawach naukowych, Larry. Natura, pozostawiona samej sobie, faworyzuje dobre i zabija złe geny. Nasz system pomocy społecznej przeciwdziała naturalnej selekcji. W ten sposób wychowujemy pokolenie wybrakowanych Amerykanów.

Jim pociągnął łyk whisky.

– Dobre określenie – powiedział. – Pokolenie wybrakowanych Amerykanów. Nadaje się na cytat.

– Gdyby zwyciężyła pańska koncepcja – mówił na ekranie Larry King – co stałoby się z dziećmi biedoty? Głodowałyby, prawda?

Twarz Berringtona przybrała poważny wyraz.

– Mój ojciec zginął w tysiąc dziewięćset czterdziestym drugim roku, kiedy lotniskowiec Wasp został zatopiony przez japońską łódź podwodną koło Guadalcanal. Miałem wtedy pięć lat. Moja matka stawała na głowie, żeby mnie wychować i posłać do szkoły. Ja jestem dzieckiem biedoty, Larry.

Nie mijał się zbytnio z prawdą. Jego ojciec, genialny inżynier, zostawił matce niewielki dochód, wystarczający, żeby nie musiała pracować ani wychodzić powtórnie za mąż. Posłała Berringtona do drogich prywatnych szkół, a potem do Harvardu – ale rzeczywiście nie było jej łatwo.

– Nieźle się prezentujesz, Berry – stwierdził Preston – z wyjątkiem może tej fryzury w stylu country. – Najmłodszy z całej trójki, liczący pięćdziesiąt pięć lat Barek miał krótkie czarne włosy, które przylegały ściśle do czaszki.

Berrington chrząknął gniewnie. Odniósł to samo wrażenie, ale irytowało go, że wypowiedział je ktoś inny. Nalał sobie trochę więcej whisky. Pili nieblendowaną springbank.