Выбрать главу

– Za sprytnego jak na trzynastolatka?

– Zaczynasz rozumieć.

– I pocisk zatrzymał się u podstawy czaszki?

– Dokładnie. Trajektoria z góry do dołu. Jak chłopiec wzrostu metr pięćdziesiąt mógł strzelić z góry do kobiety o dwadzieścia centymetrów wyższej?

– Która nie klęczała – dodał za nią Quincy – zważywszy na to, jak upadło ciało.

Rainie ze złością kiwnęła głową.

– No proszę. Wygląda na to, że źle się dzieje w państwie duńskim. Mam poważne wątpliwości, czy to Danny zabił Melissę Avalon, co z kolei nasuwa pytania o Sally i Alice.

– Prawdopodobnie był tam ktoś jeszcze z narzędziem zbrodni, które dopiero musimy znaleźć.

– Właśnie. Narzędzie zbrodni. No i motyw. Dlaczego Melissa Avalon? Nie daje mi to spokoju. Dlaczego młoda, piękna panna Avalon?

– Widzę, że konstruujesz alternatywną teorię.

– Skoro tu dowodzę, pomyślałam, że nie zaszkodzi mi spróbować.

– Rainie, mogę cię uszczęśliwić?

– A mianowicie?

– O pierwszej trzydzieści mam spotkanie z Richardem Mannem. Chcę zadać mu parę pytań o Danny’ego O’Grady. Pojedź ze mną. Ja odegram dobrego glinę, a ty złą policjantkę. Razem weźmiemy go w obroty.

W oczach Rainie pojawił się dziki błysk zadowolenia. Quincy nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Niespodziewanie ogarnęła go czułość.

– Mam odgrywać złą policjantkę?

– Posiadasz do tego najlepsze kwalifikacje.

– Agespie, mogłabym cię pocałować.

– Obiecanki cacanki – powiedział pogodnie i wyprowadził swoją ulubioną współpracowniczkę z pokoju.

17

Czwartek, 17 maja, 13.28

Spotkali się z Richardem Mannem w jego gabinecie. Policja zakończyła już badanie miejsca zbrodni i pracownicy mieli znów prawo wstępu na teren szkoły. Mann dał Quincy’emu do zrozumienia, że nie może mu poświęcić wiele czasu. Musi zająć się zaległą papierkową robotą. Na Rainie zrobił wrażenie człowieka głęboko przygnębionego. Miał bladą twarz i podkrążone oczy. Mimo iż ubrał się w spodnie khaki i zielony sweter, wyglądał na pogrążonego w żałobie. Może to rezultat nieprzespanych nocy i natłoku pytań bez odpowiedzi. Może młody psycholog wyrzucał sobie, że powinien był przewidzieć, co się stanie. Może podczas długich bezsennych godzin zastanawiał się, czy mógł zrobić więcej.

Rainie nie wiedziała o nim zbyt wiele. Trochę rozpytywała wśród rodziców. Wszyscy zapewniali ją, że Mann jest bardzo miły. Niedoświadczony, dodawali niektórzy, ale pracowity i gorliwy. Podczas wtorkowej tragedii z pewnością stanął na wysokości zadania i sprawnie wykonał wszystkie polecenia. Należała mu się pochwała.

Ale Rainie wciąż zastanawiała się nad związkami Manna z panną Avalon. Pomimo zmęczenia wyglądał na typowego amerykańskiego przystojniaka. Szczupły. Krótko ostrzyżone brązowe włosy. Niebieskie oczy. Gdyby zatrudnił się w liceum miałby pewnie sporo wielbicielek. A w szkole podstawowej K-8 w Bakersville?

– Panno Conner – powiedział Mann, wyraźnie zaskoczony jej wizytą – miło mi znowu panią widzieć. – Uśmiechnął się uprzejmie. Jej obecność wcale go nie zaniepokoiła.

– Dzień dobry, panie Mann. – Rainie podała mu rękę. Słaby uścisk, pomyślała. Niepewny.

– Proszę mówić mi po imieniu. Jestem Richard. Pan Mann to mój ojciec.

– Znam to uczucie – stwierdził ze zrozumieniem Quincy. Usiedli. Pokój Richarda Manna, ulokowany między sekretariatem a gabinetem dyrektora, był mały, ale schludny. W nijakim wnętrzu dominowało wielkie okno wychodzące na szkolny parking. Podłoga pokryta była niebieską wykładziną. Wzdłuż białych ścian stały pomalowane na szaro szafki na akta. Poza dwiema roślinkami w doniczkach i plakatem z twarzami wyrażającymi różne uczucia, nie było na czym zatrzymać wzroku. Zdecydowanie kawalerskie biuro, uznała Rainie. Mogła się założyć, że mieszkanie Manna miało równie funkcjonalny i nieciekawy wygląd.

W tej chwili podłogę zaśmiecały puste kartonowe pudełka i sterty papierów.

– Generalne porządki? – zapytał Quincy.

– Przeglądam stare akta – wyznał Richard. Machnął przepraszająco ręką, wskazując na opróżnione szafki. – Zaczyna nam brakować miejsca. Większość tych akt pochodzi z okresu przed moim przyjazdem do Bakersville.

– Właśnie. Jest pan tu nowy.

– Minął już cały rok. Nie czuję się nowy.

– Bakersville to duża odmiana po Los Angeles – zauważyła Rainie.

– Tego właśnie szukałem.

– Małomiasteczkowej nudy?

– Miejsca, gdzie nie trzeba obawiać się strzałów z przejeżdżającego samochodu. – Uśmiechnął się słabo. – Niestety, niezupełnie wyszło tak, jak planowałem.

– Gdzie pan był, kiedy zaczęła się strzelanina? – zapytała Rainie.

– W swoim gabinecie. To była moja przerwa obiadowa.

– Nie jada pan z dziećmi?

– Nie. Wprowadziłem zasadę otwartych drzwi. Uczniowie mogą przyjść do mnie w każdej chwili, jeśli mają jakiś problem.

– Podobno Melissa Avalon też udostępniała pracownię w porze obiadowej.

– Zgadza się. – Kiwnął głową.

– Więc oboje jadaliście lunch w tym samym czasie. – Rainie zmrużyła oczy i chłodno obserwowała, jak Richard Mann robi się coraz bardziej zmieszany. Oczekiwał rozmowy na temat Danny’ego O’Grady, a nie tego, co sam robił w dniu morderstwa.

– Tak, owszem – powiedział mniej pewnie. Zaczął nerwowo splatać palce. Rainie doszła do wniosku, że z nim pójdzie im łatwo.

– Czasem jadaliście lunch razem?

– Przecież byliśmy kolegami z pracy…

– Podobno panna Avalon lubiła bliżej poznawać niektórych kolegów z pracy.

– Nie rozumiem…

– Chodzi mi o dyrektora Vander Zandena. A może nie wiedział pan o tym? – Rainie przybrała surowszy ton. Richard Mann poruszył się niespokojnie na krześle.

– Myślałem, że będziemy rozmawiać o Dannym.

– Jak dobrze znał pan Melissę Avalon?

– Pracowaliśmy razem, to wszystko.

– Była bardzo piękna.

– Tak sądzę…

– Młoda, mniej więcej w tym samym wieku, co pan?

– Chyba tak.

– I też nowa w tej okolicy. Panie Mann, bądźmy poważni. Niech nam pan nie wmawia, że nie mieliście ze sobą nic wspólnego.

– Zaraz. Myślicie, że ja i Melissa… – Mann spojrzał na nich ze zdziwieniem i energicznie pokręcił głową. Po raz pierwszy od początku rozmowy wyraźnie się rozluźnił. – Jeśli naprawdę myślicie, że byłem związany z Melissą, to chyba bardzo mało o niej wiecie.

– Co ma pan na myśli? – zapytał łagodnie Quincy.

– Melissa miała problemy… freudowskie.

– Z ojcem? – zapytała ostro Rainie.

– Nie znam szczegółów - odparł – ale kiedyś wspomniała, że jest skłócona z rodziną. Mówiła, że jej ojciec to człowiek surowy, bardzo wymagający i niezbyt tolerancyjny. Proszę wziąć pod uwagę, że w ciągu kilku tygodni nawiązała romans z Vander Zandenem, mężczyzną prawie dwa razy od niej starszym…

– Substytut ojca – podpowiedział Quincy.

– Też doszedłem do tego wniosku – przyznał Mann i posłał Quincy’emu pełen wdzięczności uśmiech. Był wyraźnie zadowolony, że może popisać się znajomością psychologii przed wielkim agentem z FBI.

– Ojciec odwiedzał ją? – naciskała Rainie.

– Nie wiem.

– A matka?

– Nie wiem.

– Jak na kogoś, kto pracował z nią przez cały rok, niewiele pan wie.

– Była bardzo skryta, jeśli chodzi o rodzinę!

– Ale nie wobec dyrektora Vander Zandena.

– Nie byłem związany z Melissą Avalon. – Młody człowiek tracił resztki opanowania. – Pracowaliśmy razem, to wszystko. Jeśli tak bardzo was interesuje jej życie prywatne, porozmawiajcie ze Stevenem. Albo jeszcze lepiej, zadzwońcie do jej ojca. Słyszałem, że nie pofatygował się dotąd po ciało.