– Zrobimy to – powiedział Quincy.
– A Danny O’Grady? – ponowiła atak Rainie, – Podobno przyjmował go pan jako szkolny psycholog?
– Tylko przez kilka tygodni…
– Ach tak? A ile dokładnie czasu zajmuje dojście do wniosku, że chłopak, który w ataku furii rozbił szafkę, ma problemy z kontrolowaniem emocji?
– Jego rodzice przechodzą trudny okres. Nie miałem powodów myśleć, że wybuch złości Danny’ego był czymś więcej niż tylko typową reakcją na tę sytuację. Kiedy rozpadają się małżeństwa, dzieci źle to znoszą.
– Jeszcze raz: gdzie pan był w chwili rozpoczęcia strzelaniny?
– W swoim gabinecie!
– Ma pan świadków?
– Jak pani śmie! – Richard Mann poderwał się chwiejnie z krzesła z czerwoną jak burak twarzą. – Starałem się, jak mogłem, żeby pomóc tym dzieciakom. Nie pamięta pani? To ja zorganizowałem punkt pierwszej pomocy. To ja usunąłem tłum z parkingu, żeby mogły wjechać karetki. I to ja teraz odbieram dziesiątki telefonów od rodziców, których dzieci budzą się z krzykiem w nocy. A pani śmie sugerować, że miałem z tym coś wspólnego? Mój Boże, piękne podziękowanie!
– Pani Conner niczego nie sugeruje, panie Mann – powiedział łagodnie Quincy, podnosząc ręce w uspokajającym geście. – Zadawanie tego typu pytań należy do jej obowiązków. Oczywiście, doceniamy pana pomoc podczas tamtych tragicznych wydarzeń.
Quincy uśmiechnął się ciepło. Jednak na twarzy psychologa malowało się powątpiewanie.
– Myślałem, że będziemy rozmawiać o Dannym – odezwał się po chwili. – Nie spodziewałem się takiego… ataku.
– Przesłuchania bywają czasem trudne – odparł dyplomatycznie agent. – Oczywiście, człowiek uważany jest za niewinnego, dopóki nie dowiedzie mu się winy.
Mann triumfalnie zerknął na Rainie. Wzruszyła nonszalancko ramionami. Przystojniaczek nie miał alibi i bardzo szybko przeszedł do defensywy, pomyślała. Ale w końcu uczeń, któremu udzielał porad, został oskarżony o zamordowanie trzech osób. Każdemu spędziłoby to sen z powiek.
– A wracając do Danny’ego – zachęcał Quincy.
– Nie wiem, co mogę państwu powiedzieć - odparł ponuro Mann. – Część naszych rozmów miała charakter poufny.
Quincy rozpromienił się. Słodycz w jego głosie sprawiła, że Rainie o mało nie przewróciła oczami.
– Ależ naturalnie, nigdy nie namawiałbym psychologa do złamania tajemnicy lekarskiej i nadużycia zaufania pacjenta. Ale przydadzą nam się choćby ogólne informacje.
Mann musiał to przemyśleć. Opadł z powrotem na krzesło, nerwowo splótł palce i uważniej przyjrzał się agentowi FBI.
– Naprawdę nie wiem dużo – odezwał się wreszcie. – Zacząłem się spotykać z Dannym zaledwie kilka tygodni temu, a nasze pierwsze sesje miały charakter luźnej rozmowy. Chodziło mi o wzbudzenie zaufania, nawiązanie więzi. Nie zdążyliśmy porządnie zająć się pewnymi sprawami.
– Na to trzeba czasu.
– Rozmawialiśmy trochę o zainteresowaniu Danny’ego komputerami – dodał Mann. – Danny uwielbiał surfować po sieci, bawić się programami. Nigdy otwarcie się do tego nie przyznał, ale mam wrażenie, że mógł zajmować się hakerstwem. Komputer był dla niego rozrywką, ale i wyzwaniem. Niewykluczone, że chłopak zajrzał tu i ówdzie.
– Może dotarł tam, gdzie nie powinien?
– Może. Chyba dla wszystkich jest oczywiste, że Danny miał problemy z poczuciem własnej wartości. Ojciec jest dla niego za surowy. Krzyczy, próbuje zmusić do rzeczy, których Danny nie chce robić. Nie daje chłopcu żadnego oparcia.
– Przez niego Danny czuje się głupi?
– Głupi, gorszy od innych, słaby, bezradny. Naprawdę myślę, że ludzie powinni zdać egzamin, zanim pozwoli im się mieć dzieci.
– Shep może i nie jest idealnym ojcem – wtrąciła Rainie, marszcząc brwi – ale kocha syna i chce dla niego jak najlepiej.
– Wspaniale, ale co ma z tego Danny? – Mann machnął ręką, uciszając jej kolejne protesty. Poczuł, że znowu stoi na pewnym gruncie. – Niech pani posłucha. Zajmuję się tymi sprawami i mogę panią z całym przekonaniem zapewnić, że w wychowywaniu same intencje nic nie znaczą. Dzieci nie rozumieją zamiarów rodziców. Odbierają ich czyny. A większość rzeczy, które robi Shep sprawia, że Danny czuje się bezradny i niedoceniony. Z drugiej strony komputery dają chłopcu poczucie siły.
– Wspominał kiedyś o ludziach, których poznał przez Internet? O stronach, które odwiedzał? – naciskał Quincy.
– Nie mogę powiedzieć.
– Panie Mann… – zaczęła niecierpliwie Rainie.
Przerwał jej z nadętą miną.
– Danny jest moim pacjentem, a ja nie złamię tajemnicy lekarskiej.
– Naprawdę w przypadku szkolnego psychologa obowiązuje tajemnica lekarska? – ostentacyjnie okazała zdziwienie.
Quincy rzucił jej spojrzenie, które wyraźnie radziło, żeby nie szarżowała w roli złej policjantki. Facet robił się nerwowy, a oni musieli wyciągnąć z niego więcej informacji.
– Powinniście sprawdzić komputery – zaproponował nagle Mann. Pochylił się do przodu i dodał niemal szeptem: – Chciałbym pomóc, ale nie mogę zaczynać kariery od naruszenia zaufania moich pacjentów. Danny korzystał ze szkolnych komputerów. Niezbyt się na tym znam, ale zdaje się, że policja może z nich wydobyć prawie wszystko…
Quincy i Rainie wymienili spojrzenia. Mann najwyraźniej chciał im coś zasygnalizować. A więc znowu komputery. Dobrze.
– Czy jest jakaś osoba, o której Danny szczególnie często wspominał? – sondował dalej Quincy. – Może ktoś, kogo niedawno poznał?
– Wszyscy wiedzą, że popalał z Charliem Kenyonem.
– A w Internecie? Może ktoś dorosły z „czatów” lub grup dyskusyjnych? Tego typu znajomości?
Mann znowu się zawahał. Przenosił wzrok z Rainie na Quincy’ego i z powrotem. A niech tam. Rainie rozluźniła mięśnie twarzy i posłała mu czarujący uśmiech.
– Bardzo by nam pan pomógł, panie Mann, i to już nie pierwszy raz. We wtorek tak sprawnie zdołał pan opanować sytuację. Jest pan kimś w rodzaju bohatera w całej tej sprawie.
Słowo „bohater” najwyraźniej poskutkowało.
– Był ktoś taki – wyznał Mann – haker, którego Danny poznał w Internecie. Uważał go za swego rówieśnika. Przeczytałem kilka emailów i język wydawał mi się zbyt wyszukany jak na dziecko. Mogę się założyć, że to jakiś dorosły mężczyzna podszywał się pod nastolatka.
– I nie zaniepokoiło to pana? – zapytał Quincy.
– Owszem, zaniepokoiło – zapewnił go żarliwie Mann. – Dlatego poprosiłem Danny’ego, żeby przynosił mi te emaile. Wiem, czym grozi Internet: pedofile, pornografia, terroryści. Cyberprzestrzeń nie jest bezpieczniejsza niż nocny spacer po Nowym Jorku. Ale listy, które pokazywał mi chłopak, były nieszkodliwe. Zwykła korespondencja. Ten ktoś podziwiał wyczyny komputerowe Danny’ego, informował o programach, stronach internetowych. A jednak… – Przerwał. – Słyszałem plotki, że po strzelaninie Danny powtarzał ciągle, że jest bystry.
Quincy zerknął na Rainie. Ruchem głowy dała mu znać, żeby nie przerywał.
– Te emaile kończyły się zachwytami nad inteligencją Danny’ego. Coś w rodzaju: „Ciekawe, co teraz wymyśli nasz mały geniusz. Ależ jesteś bystry”. – Mann wzruszył bezradnie ramionami. Po raz pierwszy Rainie pomyślała, że wygląda na nieszczęśliwego. – Wydaje mi się, że nasza tragedia ma związek z tym człowiekiem. Może były jakieś inne listy, inne sprawy, o których Danny mi nie mówił. Nie wiem.
Głos Manna zamarł. Po chwili psycholog dodał już ciszej, spokojniej: