– A więc to nieuniknione? Staliśmy się cywilizacją przemocy i nic na to nie poradzimy?
– Nie sądzę. Zawsze coś można zrobić. Jesteśmy inteligentnym społeczeństwem, Rainie.
– Powiedz to George’owi Walkerowi. Powiedz to rodzicom Alice Bensen. Na pewno nie mogą się nadziwić, jak zdolne jest nasze społeczeństwo.
Quincy zamilkł. Rainie najwyraźniej była w podłym nastroju.
– Szukasz rozwiązania - zapytał po chwili – czy powodu, żeby się pozłościć?
– Rozwiązania!
– Świetnie – odparł cierpko. – Dorzucę swoje dwa grosze, jeśli zechcesz wysłuchać. Społeczeństwo nie jest z gruntu złe. Ale składa się z ludzi, którzy nie potrafią znaleźć sobie miejsca, są przepracowani, znużeni i cierpią na nadwagę. To mieszanka piorunująca, zwłaszcza w przypadku osób, które słabo radzą sobie z kłopotami i mają porywcze charaktery. A skutkiem jest coraz większa liczba niekontrolowanych wybuchów agresji, masowych morderstw i aktów przemocy na naszych drogach.
Rainie westchnęła. Potarła skronie.
– Znak czasu?
– Znak życia w stresie – powiedział Quincy i wzruszył ramionami. – Na szczęście niektóre rozwiązania są dość proste. Można by wprowadzić w szkołach specjalne zajęcia. Uczyć, jak radzić sobie ze złością i stresem, a przy okazji położyć nacisk na umiejętność komunikowania się i samokontrolę. Stan fizyczny też ma wielkie znaczenie. Kiedy psycholog dziecięcy rozpoczyna leczenie, od razu chce poznać nawyki pacjenta związane ze spaniem, ćwiczeniami fizycznymi i jedzeniem. Myślisz, że masz kłopoty z samokontrolą? Postaraj się spać osiem godzin na dobę, jeść więcej owoców i warzyw i solidnie się pogimnastykuj. Jak na ironię coraz mniej ludzi pamięta o tak podstawowych sprawach, a potem dziwią się, dlaczego cały czas są tacy spięci.
Rzucił swojej towarzyszce znaczące spojrzenie, po czym jego wzrok prześlizgnął się na stojące przed nią nietknięte danie. Rainie powoli pokiwała głową.
– Chodziłam na zajęcia z samokontroli – wyznała po chwili wahania.
– W Portland?
– Tak. Po spotkaniach AA. Kiedy wciąż jeszcze walczyłam ze sobą. Alkohol przytępia wiele uczuć. Potem człowiek poddaje się…
– Moim zdaniem to był wspaniały pomysł – pochwalił szczerze Quincy. – Szkoda, że więcej ludzi nie rozumuje w ten sposób.
Rainie pokręciła głową.
– Bez przesady, Quincy. Nie zachwycaj się tak.
Nic nie odpowiedział, licząc, że jeszcze się czegoś dowie. Jej oczy wciąż skrywał cień. Ściskała kubek herbaty, jakby to była butelka piwa, ale najwyraźniej nadal nie miała nastroju do zwierzeń.
– Jak twoja córka? – zapytała krótko.
– Bez zmian. Dzwoniłem rano.
Przyjrzała mu się z ciekawością.
– Czujesz się w porządku? Twoja córka, umiera, a ciebie nie ma przy niej. Telefon to chyba niewiele.
– Rainie, kiedy powiedziałem, że moja córka zginęła przez pijanego kierowcę, wprowadziłem cię w błąd.
Znieruchomiała.
– Aha.
– Nie potrącił jej pijany kierowca – ciągnął martwym głosem Quincy. – To ona była pijanym kierowcą. Wstawiła się u przyjaciółki i o piątej trzydzieści nad ranem wracała do domu. Zanim wpadła na słup telefoniczny, zabiła staruszka, który wyszedł na spacer z psem. Moja córka nie żyje. Staruszek nie żyje. Pies nie żyje. I zgadzam się – telefon do szpitala, to zdecydowanie za mało.
– Quincy, przykro mi.
Uśmiechnął się smutno.
– Mnie też. I ja nie jestem doskonały, Rainie. Niektórych rzeczy, na przykład tego, co naprawdę liczy się w życiu, wszyscy uczymy się przez cierpienie.
Kiwnęła głową. Ale wciąż wyglądała, jakby coś ją gnębiło. Niemal czuł, jak kipią w niej słowa. Pochylił się do przodu, jakby mógł siłą woli wydrzeć z niej prawdę. Zeszłej nocy nie skłamał. Rainie fascynowała go. Miał ochotę przytknąć dłoń do jej policzka, przesunąć palcami po wargach…
Nie poddawała się. Szanował ją za to. i Jej twarz rozluźniła się nieco. W łagodnych szarych oczach malowała się tęsknota. Potrzeba zwierzenia. Potrzeba kontaktu. Chciał wyciągnąć rękę i dotknąć Rainie. Ale obawiał się, że gdy zrobi najmniejszy ruch, ona rzuci się do ucieczki.
– Rainie…
– Powinnam już iść.
– Chcę cię wysłuchać.
– Nie mam nic do powiedzenia! Potrzebuję trochę czasu.
– Następne czternaście lat? A może tylko pięć, do kolejnego morderstwa w Bakersville? To cię niszczy. Wyrzuć z siebie prawdę! Co się stało z twoją matką? Co zrobiłaś z tą strzelbą?
Wstała raptownie. Zaskoczył go ogień w jej oczach, nagłe zaciśnięcie warg.
– Nie wspominaj więcej o mojej matce.
– Niestety, będę.
– Nie twoja sprawa…
– Za późno. Trzeba było poprzestać na tych prostakach, z którymi się spotykałaś, Rainie. Teraz masz przed sobą prawdziwego mężczyznę i ja nigdzie nie odejdę.
– Ty arogancki sukinsynu.
– Tak. A teraz opowiedz mi o swojej matce, Rainie.
– Najczęściej nadużywany przez psychologów tekst. Więc tym jestem dla ciebie, Quincy? Ciekawym przypadkiem, o którym później będziesz mógł napisać artykuł dla Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego?
– Zamknij się, Rainie.
– O, jeszcze lepiej.
Quincy, wściekły, zmarszczył brwi. Chwycił Rainie za ramiona z gwałtownością, która samego go zdziwiła.
– Przemoc? – szepnęła i rozchyliła usta. Zauważył, że jej oczy znowu pociemniały.
– Chcesz tego, prawda? – odparł spokojnie. – Znasz ten schemat. Sposób, żeby ściągnąć mnie do poziomu, na który swoim zdaniem zasługujesz. Jeśli ograniczysz się do fizyczności, nie będziesz musiała czuć. Zgadza się?
Wbiła w niego harde spojrzenie. Przycisnął ją jeszcze bliżej. Ich usta dzieliło tylko parę centymetrów.
– Puść mnie – szepnęła.
Jeśli stąd odejdziesz, będziesz całą noc chodziła po swoim domu. Boisz się snu. Boisz się koszmarów. Chcesz, się od nich uwolnić, ale nie robisz nic, żeby sobie pomóc.
– Puść mnie albo już nigdy nie zaśpiewasz barytonem w kościelnym chórze.
– Opowiedz mi o tym, Rainie. Chcę cię wysłuchać. Może nawet zrozumiem.
Zadrżała w jego ramionach. Znowu zauważył w jej oczach niezdecydowanie. Chciała mówić, a jednocześnie jakaś część duszy, silna i gwałtowna, nie dawała za wygraną. Widział strach, zwątpienie i wstyd. Lata cierpienia, narastającego wraz z każdą nową butelką, otwieraną przez matkę, z każdym uderzeniem.
Ale chwila ta minęła i Rainie znowu zamknęła się przed nim. Już myślał, że zaraz się czegoś dowie, kiedy jej twarz znieruchomiała, a oczy straciły blask. Wiedział, że bitwa dobiegła końca. Puścił ją. Cofnęła się, wzruszając ramionami.
– Nieźle – powiedziała z wyraźną irytacją w głosie. – Nigdy bym nie pomyślała, że z ciebie taki brutal, agespie.
Quincy nie zawracał sobie głowy odpowiedzią. Rainie schowała się już do swojej skorupy. Matka dała jej najwyraźniej dobrą szkołę.
– Wychodzę – oświadczyła buntowniczo.
– Dobranoc, Rainie.
Zawahała się i popatrzyła na niego ze złością.
– Nie możesz mnie powstrzymać.
– Kolorowych snów, Rainie.
– Sukinsyn – syknęła z furią i ruszyła do drzwi.
Szarpnęła je mocniej, niż było to konieczne. Nie zareagował. Trzasnęła z całych sił.
Zapadła cisza. Quincy wciąż stał przy łóżku, myśląc o Rainie Conner i wszystkim, co mogło się wydarzyć przed czternastoma laty. Myślał o strzelbach, o Dannym O’Grady i o własnej córce, którą kochał całym sercem.