Może to on coś w niej rozbudził. Może w nocy zamieniała się w szalejącą lunatyczkę. Nie miał pojęcia. Przyczaił się w swojej kryjówce i postanowił przeczekać. Po pewnym czasie wróciła do domu.
Nagle zrobiło mu się wesoło. Roześmiał się, wydając z siebie piskliwy, histeryczny dźwięk, jaki słyszy się czasem w filmach. Będzie musiał się pilnować. Nie może stracić nad sobą kontroli.
Jeszcze nie.
W końcu dzisiaj był pogrzeb. A potem.
Był bardzo bystry. Niedługo Lorraine Conner przekona się o tym.
Lorraine Conner, Pierce Quincy, Shep O’Grady i mała Becky.
Popatrz, zwrócił się w myślach do ojca, to jest dopiero zabawa.
22
Piątek, 18 maja, 7.53
Rano zadzwonił do mnie Danny. Wiem, że to on. – Sandy O’Grady siedziała na składanym metalowym krześle w biurze zespołu dochodzeniowego. Zaciskała leżące na kolanach dłonie i robiła, co mogła, żeby zachować spokój. – Słyszałam w tle jakieś pobrzękiwania i ludzkie głosy. Ale on milczał. Powiedziałam: „Danny, wiem, że to ty. Porozmawiaj ze mną, Danny. Kocham cię. „
– Co odpowiedział? – zapytał Quincy.
Siedział na krześle obok niej, nienagannie ubrany. Zupełnie jak jej szef, Mitch, przemknęło Sandy przez głowę.
– Nie powiedział ani słowa. Tylko wzdychał. Ciężko. Jak… jak ktoś załamany. Potem odwiesił słuchawkę.
– To był na pewno Danny? – odezwała się po raz pierwszy Rainie.
Stała oparta o parapet w drugim końcu pokoju. Ręce skrzyżowała na piersiach. Miała zapadnięte policzki. Mówiąc szczerze, Sandy nigdy nie wiedziała jej w tak fatalnym stanie.
Nie żeby ona sama wyglądała dużo lepiej. Po telefonie Danny’ego chwyciła pierwszą lepszą bluzę. Dopiero potem stwierdziła, że jest poplamiona w kilku miejscach. Błyszczące zazwyczaj jasne włosy były teraz matowe i potargane. Nie wykąpała się, nie mówiąc już o makijażu. Nie miała dość energii, żeby dbać o takie rzeczy.
– To był Danny – stwierdziła stanowczo. – Dwa dni temu Shep zmienił nam numer na zastrzeżony. Tylko rodzina i nasz prawnik wiedzą, jak się z nami skontaktować. Od tamtej pory nie było już takich telefonów.
– Sąsiedzi dają się wam we znaki? – zapytał łagodnie Quincy.
– Trochę. – Sandy trzymała wysoko głowę. – Ale przyjaciele wspierają nas. Jedna para z naszej ulicy… nawet nie znam ich zbyt dobrze… wpadli wczoraj z talerzem ciasteczek i posiedzieli z nami. Są… trudne chwile, ale zdarzają się i dobre. No wiecie, Danny jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy.
Nie mogła się powstrzymać i znowu spojrzała na Rainie.
– Toczy się oficjalne śledztwo – powiedziała krótko Rainie. – Nie mogę nic powiedzieć.
– Rainie, to mój syn. Jest załamany, myśli o samobójstwie. Nie dalej jak wczoraj próbował przebić sobie nadgarstek widelcem. Na litość boską, nie wiem, jak długo wytrzyma pobyt w tym zakładzie, i nie mam pojęcia, co robić. Shep twierdzi, że podobno macie dowody na udział kogoś innego… jakieś tajemnicze łuski, nie wiem. Nie możecie czegoś z tym zrobić? Oddalić zarzuty? Odesłać Danny’ego do domu? Proszę… – Błagalny głos Sandy załamał się. Nie znała dobrze Rainie. Nazywała ją przyjaciółką, jednak bardziej dlatego, że łączył je Shep niż z racji rzeczywistej rzezi. Ale przecież Rainie przychodziła do nich na kolacje przynajmniej raz na kilka miesięcy. Bawiła się z Dannym i Becky. Wydawało się, że naprawdę ich lubi. Przecież musiała pamiętać te chwile. Nie mogła być zupełnie nieczuła na los Danny’ego.
Ale Rainie w policyjnym mundurze wyglądała obco i obojętnie. Sandy w końcu zrozumiała. Dziś nie była dla Lorraine Conner żoną jej szefa, tylko matką masowego mordercy.
– Może Shep mógłby pomóc w śledztwie – rzuciła desperacko.
– Nie chcemy Shepa – stwierdziła kategorycznie Rainie. – Potrzebujemy Becky.
– Jak to?
– Nadal sypia w szafie, Sandy?
– Niech nikogo o to głowa nie boli…
– Widziała coś, wszyscy o tym wiemy. Oboje z Shepem ciągle powtarzacie, że chcecie poznać prawdę. Więc zapytajmy o nią waszą córkę.
– Avery Johnson nigdy się na to nie zgodzi.
– To nie jego sprawa.
– Właśnie, że tak! Jest naszym adwokatem. Mój Boże, będziemy musieli zastawić dom, żeby go opłacić. Jak tu nie słuchać jego rad? Dba o nasze interesy.
– A co z Becky? – naciskała bezlitośnie Rainie. – Dziewczynka czuje się bezpieczna tylko w zamkniętych, małych pomieszczeniach. Dręczą ją koszmary. Luke twierdzi, że jest blada jak ściana. Długo jeszcze chcecie to ciągnąć?
– Lekarz mówi, że potrzeba czasu…
– Możemy sprawić, żeby otrząsnęła się z szoku wcześniej, a nie później.
– Nie dostaniecie Becky! Cholera, Rainie, tylko ona mi została!
Rainie zacisnęła wargi w cienką linię. Popatrzyła na Sandy z dezaprobatą. Sandy odwzajemniła się wrogim spojrzeniem. Ta kobieta nie rozumiała jej prośby. Nie była przecież matką.
– Możemy udowodnić, że Danny nie zastrzelił panny Avalon – powiedziała raptownie Rainie. – Tor pocisku wskazuje, iż zrobił to ktoś inny, nie Danny.
– Och, dzięki Bogu. – Sandy opadła na oparcie metalowego krzesła. Po raz pierwszy od trzech dni poczuła coś na kształt ulgi. – Więc był tam ten człowiek w czerni. To on strzelał, a Danny jest tylko zdezorientowany i wstrząśnięty tym, co zobaczył. Nie możecie teraz oddalić zarzutów?
– Pani O’Grady – wtrącił się spokojnie Quincy. – Są pewne rzeczy, o których musi się pani dowiedzieć. Przypuszczam, że też nie dają pani spokoju, inaczej nie doszłoby do naszej dzisiejszej rozmowy.
– Nie wiadomo, czy Danny nie zabił Sally i Alice – dorzuciła bez ogródek Rainie.
– Ale ten mężczyzna, człowiek w czerni…
– Technicy orzekli, że pociski, od których zginęły dziewczynki, pochodzą z rewolweru kaliber 38. Wiemy, że Danny przyniósł go do szkoły. Mamy też odciski chłopca na innych łuskach z trzydziestki ósemki, znalezionych na miejscu przestępstwa.
– To tylko znaczy, że naładował broń – odparła Sandy. – Shep mi wszystko wyjaśnił. Odciski niczego nie dowodzą.
– Odciski Danny’ego są na ponad pięćdziesięciu łuskach. A to znaczy, że ładował broń w trakcie strzelaniny.
– Shep powiedział, że użyto ładowników. Więc Danny przygotował broń i amunicję. A ta druga osoba strzelała.
Rainie odsunęła się w końcu od okna. Pokręciła niecierpliwie głową.
– Zastanów się nad tym, co mówisz! Danny przyniósł do szkoły rewolwer i pistolet samopowtarzalny. Naładował oba i przygotował zapasową amunicję. Według ciebie tak zachowuje się niewinny świadek.
– Ma dopiero trzynaście…
– Nie trzeba być pełnoletnim, żeby pociągnąć za spust.
– Jest zdezorientowany…
– Przyznał się wiele razy!
– Boi się! Jest wściekły, nie rozumie…
– Powiedział Charliemu Kenyonowi, że chciałby pociąć Shepa na kawałki i przepuścić je przez mieszarkę! Jezu, Sandy, tu nie chodzi o zwykły brak posłuszeństwa. Nie złapałaś Danny’ego na paleniu papierosów, czy na wagarach. On jest zamieszany w potrójne morderstwo. W najlepszym razie dostarczył narzędzia zbrodni. W najgorszym – zabił z zimną krwią dwie ośmioletnie dziewczynki. Na miłość boską, kobieto, oprzytomniej!
– Mój syn nie jest mordercą!
– A może jest! I co mamy z tym fantem, do cholery, zrobić?
Rainie przerwała, zadyszana. Sandy też z trudem łapała powietrze. Patrzyła na Lorraine Conner i wydawało jej się, że jeszcze nigdy nikogo tak nie nienawidziła. Jak ona śmiała mówić o Dannym w ten sposób. Po tych wszystkich kolacjach u O’Gradych. Po tym, jak Danny tyle razy prosił, żeby usiadła obok niego. Był taki słodki i zapatrzony w tę zimną, nieczułą…