– Jeśli tylko zrobi jakiś ruch… – zaczął.
– Nie mogę go zastrzelić.
– Jeśli sięgnie po broń, rób, co trzeba.
– Nie mogę go zastrzelić – powtórzyła z naciskiem. – Quincy, gdybym go zabiła…
Nie musiała kończyć. Niewypowiedziane słowa zawisły między nimi. Wątpliwości, podejrzenia, plotki, które oparły się wpływowi czasu.
– Mógł się zorientować, że tu jesteśmy – powiedział łagodnie Quincy.
– No to miejmy to już za sobą. Zmęczyły mnie jego gierki.
Skinęła na Sandersa, który wyglądał na ogromnie zaciekawionego tym, co miało nastąpić, a potem na gorliwego Carra. Błyskawicznie zajęli swoje stanowiska.
Rainie nie pozwoliła sobie na dalsze medytacje. Zasłoniła stosem ręczników twarz i ruszyła.
Krok, drugi, trzeci. Drzwi. Stop. Głęboki wdech. Proszę pana, życzy pan sobie ręczniki? A może najpierw strzelać, a potem zadawać pytania…
Zapukała do drzwi.
Nic.
Wiedziałeś, o czym mówisz, tam, w barze? Czy tylko plotłeś trzy po trzy?
Znowu zapukała.
Nic.
Potem wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Odłożyła ręczniki. Wydobyła spomiędzy nich pistolet. Nacisnęła klamkę, nie dziwiąc się, że drzwi nie stawiają oporu i bokiem wsunęła się do pokoju.
Za jej plecami rozległy się krzyki policjantów. Padnij, padnij! Naprzód!
Rainie wpadła do pokoju, uniosła broń, choć nie wiedziała, co tam zastanie… a może wiedziała. Może gdzieś w głębi duszy przeczuwała, kogo znajdzie na tym łóżku. Tyle że…
Pusto. Pusto. Pusto.
Policjanci z Seaside odepchnęli ją na bok. Policyjna śmietanka Seaside wpadła do pokoju.
– Policja! Ręce do góry!
Nadal nic.
Kolejne podniecone głosy.
– Jak to, nie ma? Gdzie on, do diabła, mógł wyparować? Zdaje się, że mieliście pilnować drania.
– Nie wiem. Bóg mi świadkiem, nie wiem.
Wzrok Rainie padł na lustro umieszczone nad podwójną umywalką. Duży czerwony napis głosił: ZA MAŁO, ZA PÓŹNO.
Tuż obok zwisał, przyklejony do szklanej tafli, kosmyk włosów. Długich, czarnych, lekko falujących. Rainie nie potrzebowało raportu z laboratorium, żeby zgadnąć, do kogo należały.
Oczyma wyobraźni ujrzała piękną Melissę Avalon leżącą na podłodze bez życia z rozsypanymi włosami.
– Za mało, za późno – przeczytała Rainie drżącym głosem. Przesunęła wzrokiem po twarzach mężczyzn w pokoju. – Czy ktoś zechce mi to wytłumaczyć?
Nikt nie odpowiedział.
Po chwili Sanders wyjął telefon komórkowy i uzyskał numer laboratorium kryminalistycznego.
– Macie jeszcze jedno miejsce do zbadania – zawiadomił beznamiętnym tonem.
27
Piątek, 18 maja, 22.38
Dwie godziny później Rainie i Quincy jechali z powrotem do Bakersville. W końcu ustalono, w jaki sposób Dave Duncan wymknął się z pokoju. Przebił dziurę w tyle szafy ściennej, dzięki czemu powstało wyjście awaryjne z boku hotelu, które maskował wielki rododendron. Gdy nadjechała policja, wyczołgał się tamtędy, zabierając ze sobą swój niewielki bagaż.
Quincy miał rację: iks lubił skomplikowane plany.
Podczas gdy technicy zdejmowali odciski palców, pakowali do torebki włosy i fotografowali wypisane szminką na lustrze litery, Quincy podał swoim współpracownikom bardziej szczegółową charakterystykę poszukiwanego. Doświadczenie podpowiadało mu, że morderca prawdopodobnie jest samotnym mężczyzną w średnim wieku. Przestępstwo było doskonale pomyślane, co wskazywałoby na ponadprzeciętny iloraz inteligencji i spore umiejętności. Iks potrafił manipulować otoczeniem, więc, najwidoczniej czuł się swobodnie wśród ludzi. Może nawet związał się z kimś na dłużej, choć partnerka pewnie często odnosiła wrażenie, że nie rozumie go zbyt dobrze.
Niewykluczone, że próbował kiedyś wstąpić do policji lub wojska, ale albo go nie przyjęto, albo usunięto dyscyplinarnie. Kolejna sprawa: mógł, się swobodnie przemieszczać. Na pewno będzie z uwagą śledził postępy dochodzenia.
Nikt z policjantów nie wątpił, że nazwisko Dave Duncan jest zmyślone. Facet zapłacił za pokój gotówką i pokazał nieczytelne prawo jazdy. Możliwe, iż w tej chwili prezentował ten dokument w kolejnym motelu, w jakiejś większej miejscowości, gdzie trudno będzie znaleźć „handlowca podróżującego w interesach”. Wiedział, że sieć się zaciska, a mimo to – cała czwórka z Bakersville miała takie przeczucie – jeszcze nie skończył. Nie zamierzał uciekać.
Policji w Seaside zlecono zebranie wszystkich możliwych informacji na temat pobytu Davida Duncana w ich mieście – rysopis, gdzie był, co powiedział. Sanders miał współpracować z technikami policyjnymi i czuwać nad gromadzeniem dowodów.
Luke planował spędzić resztę nocy na obserwacji domu Shepa. Nazajutrz zaś chciał jechać do Portland i lepiej przycisnąć Avalonów. Tym razem zamierzał wziąć ze sobą zdjęcia. Usiądzie naprzeciw ojca Melissy i podetknie mu te materiały pod nos, żeby przekonać się, jaką wywołają reakcję.
Rainie przypadło w udziale sporządzenie listy wszelkiego typu hoteli z całego wybrzeża. Niezbyt oddalonych od Bakersville. Niezbyt oddalonych od Seaside. Może nawet trzeba będzie uwzględnić pensjonaty prowadzone przez staruszki. Lub rzadko odwiedzane chaty myśliwskie.
Nigdy nie zdawała sobie sprawy, w jak wielu miejscach można się było zaszyć wokół jej miasteczka. Miała szukać igły w stogu siana. Zadanie nic do pozazdroszczenia.
Kończył się długi dzień. Wszyscy byli potwornie zmęczeni. Sanders i Luke wyruszyli pierwsi. Rainie i Quincy jechali za nimi w milczeniu.
Rainie zatrzymała się przy małym podmiejskim sklepiku i kupiła zgrzewkę sześciu piw. Potem bez słowa skręciła w stronę motelu Quincy’ego.
Przez chwilę obydwoje poczuli się niezręcznie. Rainie stała w drzwiach ze zgrzewką piwa. Quincy rozglądał się po pokoju, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z intymności sytuacji.
W końcu wysunął dwa krzesła spod chybotliwego stołu, ale Rainie wyminęła je i położyła się na łóżku. Nic nie powiedział. Zrzucił marynarkę, zdjął krawat, rozpiął koszulę pod szyją i usiadł na skraju materaca, niedaleko od niej.
Z pozycji, w której leżała, trudno było odczytać wyraz jego twarzy, tylko częściowo wydobytej z półmroku przez światło lampki. Rainie nie wiedziała, o czym agent mógł myśleć po dniach takich jak ten. Czy wciąż był podniecony, rozemocjonowany polowaniem? Czy może adrenalina już opadła, a pozostała tylko posępna refleksja, że kolejny potwór bezkarnie chodzi po świecie? Jeszcze jeden spośród wielu drapieżników, z którymi miał do czynienia od lat.
Zmęczony? Ona padała z nóg. Była niespokojna, znowu w nastroju, w którym sobie nie ufała. Słowa George’a Walkera tłukły jej się po głowie. Nerwowe spojrzenie oficera Carra, kiedy próbował w taktownej formie powtórzyć oskarżenie Duncana. Rainie wiedziała, że nie powinna się tym przejmować. Ale tej nocy czuła się bezbronna i zmęczona. Miała dość udawania, że wie, co robi, podczas gdy od kilku dni poruszała się po omacku, a sytuacja z godziny na godzinę się pogarszała.
Dzisiaj policjantka Lorraine Conner była wrażliwą, smutną kobietą. Spojrzała na szeroką klatkę piersiową Quincy’ego i kępkę wystających spod koszuli ciemnych włosów. Chciała wesprzeć głowę na jego ramieniu. Silny, zdolny mężczyzna. Była ciekawa rytmu jego serca. Była ciekawa, czy objąłby ją tak, jak aktorzy obejmują swoje partnerki w filmach.
Rainie nigdy nikt nie przytulał. Niektórzy klepali ją przyjacielsko po ramieniu, a czasem nawet po tyłku podczas gry w kosza. Brak czułych gestów nie był tym, nad czym szczególnie ubolewała, ale akurat dziś jakoś jej doskwierał.