Выбрать главу

Podłoga ułożona była z płaskich, gładkich kamieni. Pan Anzelm stąpał cicho w nocnych pantoflach. Jego cień, rozmazujący się wachlarzem na ścianie, ruszył za nim, przesunął się, uciekł mu pod nogi, a potem raptownym ślizgiem wspiął się na ścianę sklepienia i zawisł mu mrokiem nad głową.

Co kilka kroków mijał czarne wnętrza jakichś pomieszczeń, podobnych klasztornym celom czy pieczarom. Przesuwał się szybko obok ich mrocznych czeluści, nawet nie usiłując badać, co kryją wypełniające je ciemności. Coraz bardziej zaczynało go ogarniać przemożne uczucie strachu. Jedynym, instynktownym pragnieniem stało się przejść jak najszybciej tę drogę udręki, by wreszcie połączyć się z towarzyszem.

I nagle tuż przed sobą ujrzał leżące na ziemi, rozrzucone nogi. Zobaczył stare, zniszczone, sterczące ku górze buty i pomięte nogawki spodni. Reszta leżącej postaci ginęła w ciemności bocznej celi.

Pan Szarotka mimo woli nacisnął guzik elektrycznej latarki.

Przed nim leżał człowiek z jedną ręką dziwnie wywiniętą pod korpus, drugą opartą o mur. Na odrzuconej na bok głowie widać było ślady krwi. Dalsze plamy dojrzał pan Anzelm na rozchełstanej brudnej koszuli.

Był to człowiek, którego twarz widział za szybą swego pokoju. Twarzą blada, z grubymi czarnymi brwiami i zamkniętymi teraz oczami.

Pan Szarotka parę sekund trwał w bezruchu, tępo wpatrzony w leżące u jego stóp zwłoki, potem wyrwał mu się z gardła przenikliwy, wibrujący wrzask, z którym pognał z powrotem ku schodom wyjściowym. Pędził ku wyjściu, by jak najprędzej uciec przed czającą się, niesamowitą grozą tych podziemi.

W tej chwili raptownie zgasło światło.

Pan Anzelm zatrzymał się jak ściągnięty cuglami koń. Stał w zupełnej, nieprzeniknionej, zawiesistej czerni. W pierwszej chwili chciał zapalić latarkę, ale resztką przytomności uświadomił sobie, że w ten sposób może zdradzić miejsce swojej obecności. Stał więc w ciemności, przyczajony, gotów do natychmiastowej ucieczki.

Zdawało mu się, że słyszy jakieś chrobotanie, jakieś szmery, że ktoś stąpając cicho skrada się w jego stronę. Chciało mu się krzyczeć, wołać Kuszara, ale i tę chęć zdusił w sobie, by się nie zdradzić.

Po chwili znów wydało mu się, że słyszy gdzieś w pobliżu szelest kroków.

Nie zwracając już na nic uwagi, zapominając o lampce, którą kurczowo ściskał w ręku, rzucił się przed siebie. Za chwilę ujrzał płomyk zapałki, zarys twarzy Kuszara w jej świetle i doszedł go jego gniewny głos:

– Co się stało ze światłem?!

– Trup… trup… tam leży… – wyjąkał Szarotka dygocącym głosem.

– To pan, panie Szarotka? Gdzie pan jest? – Tu! – jęknął pan Anzelm.

– Czemu nie świeci pan latarki?

– Bałem się, bo tam w korytarzu… leżą czyjeś zwłoki.

– Co pan wygaduje?

– Leży tam, we wnęce! – upierał się pan Anzelm niezbyt przytomnie, ale już z irytacją, oburzony lekceważącym przyjęciem jego słów.

– Kto – taki? Gdzie?! – Kuszar jak gdyby się ocknął.

– Człowiek, który był za szybą… zamordowany… – Pan Szarotka czuł, jak nachodzi nań reakcja. Ze zdenerwowania chciało mu się płakać.

– Niech pan wreszcie zapali tę przeklętą latarkę! – Proszę prowadzić! – rozkazującym tonem rzucił architekt.

Okazało się to jednak zbyteczne, gdyż w tej chwili zapaliło się światło.

Kuszar Wbiegł do korytarza, za nim pan Szarotka. Kiedy znaleźli się na miejscu, pan Anzelm ze zdumienia zaniemówił. Stał rozglądając się wokoło, zaskoczony i niezdecydowany.

Tak, to było to samo miejsce, ale zwłoki zniknęły.

– Gdzież ten pański trup? – drwiącym tonem zapytał Kuszar.

Pan Anzelm przeniósł zdumione spojrzenie z twarzy architekta na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widział leżącego człowieka. Tak, to było bez wątpienia tu… Pamięta tę dziurę w murze, którą jak gdyby wskazywała wyciągnięta ręka… Co się tu stało? Czy dlatego nieznany sprawca zgasił światło, by usunąć zwłoki? Czy szmery, które słyszał w ciemności, wywoływał trup ciągnięty przez swego oprawcę?

Dreszcz przerażenia wstrząsnął panem Szarotką.

– Nie ma… zniknął… – wyjąkał bezradnie. – Leżał tu na pewno… Tę dziurę w murze pamiętam doskonale…

– Cha, cha, cha! – wybuchnął śmiechem Kuszar. – Oto, co może strach! Po prostu zdawało się panu pod wpływem cykorii! A ta dziura to przecież wylot przewodu kominowego! Cha, cha, cha!

– Niech się pan tak idiotycznie nie śmieje? – Pod wpływem kpin towarzysza strach Szarotki przeszedł w gniew. – Leżał tu, pod ścianą!

– Kto to był?

– Nie wiem. Mężczyzna z czarnymi brwiami…

– Co za mężczyzna z czarnymi brwiami? Co pan wygaduje?!

– No ten zza okna!

– Nic z tego nie rozumiem!

Szarotka dopiero teraz uprzytomnił sobie, że Kuszar nie zna jego poprzedniej przygody.

– Mniejsza z tym – mruknął. Dość, że widziałem zwłoki nie znanego mi mężczyzny!

– Więc jest pan tego pewny?

– Najzupełniej! A poza tym mówi pan, że ta dziura to wylot przewodu kominowego, co? A czyż nie razem słyszeliśmy wołanie o pomoc? I pan sam powiedział, że głos dochodzi z piwnicy przewodem kominowym, co? – atakował młodego człowieka Szarotka.

– No tak. Głos głosem, a co innego realne zwłoki. Czy jednak nie poniosła pana wyobraźnia?

Panu Szarotce wydawało się, że znów słyszy w głosie Kuszara ironię, i był oburzony taką reakcją.

– Co też pan wygaduje! – krzyknął już zirytowany na dobre. – Twierdzę z całą pewnością, że tak było! Trzeba natychmiast obudzić mężczyzn, aby jeszcze raz przeszukać te przeklęte piwnice! W każdym razie ja mam tego wszystkiego dość! Idę do Hempla, a on już będzie wiedział, jak postąpić!

– I co mu pan powie? – zakpił Kuszar. – „Widziałem nieboszczyka, ale mi uciekł”. Dopiero wezmą pana na języki… Już sobie wyobrażam Jolantę, ta będzie miała używanie!

Kuszar nie wiedząc o tym trafił pana Anzelma w najczulsze miejsce. Przygnębiony perspektywą kompromitacji, pan Szarotka z zakłopotaniem zaczął pocierać sobie ucho.

– Co widziałem, to widziałem – mruknął tym razem z pewnym uporem. – A poza tym głos słyszeliśmy przecież razem…

– E, sam już nie wiem… mogło nam się zdawać. Zresztą wiatr gwiżdżący w kominie daje czasami niespodziewane akustyczne efekty…

Zamyślił się na chwilę, po czym rzucił pojednawczo:

– Ma pan zresztą słuszność. Powiedzieć trzeba. Ja jednak mam zamiar iść spać, a wy sobie róbcie, co chcecie!

Ruszył ku wyjściu. Pan Anzelm szybko podążył za nim, uważając, by zbytnio nie pozostać w tyle.

Po chwili znaleźli się na górze. W korytarzu Kuszar wyciągnął do Szarotki rękę.

– Idę spać. O ile będę potrzebny, proszę mnie obudzić, no i nie brać mi za złe trochę żartobliwego tonu…

Pan Anzelm podał mu rękę, ale zgorszony tak lekceważącym potraktowaniem tragicznego przecież zdarzenia, nie odpowiedział ani słowa. Dopiero po chwili, kiedy mieli się już rozejść, mruknął:

– Zaraz obudzę Hempla. A co do pańskiego tonu, to powiem otwarcie, że był on zupełnie nie na miejscu.

Pierwszym pragnieniem pana Szarotki, kiedy został sam, było machnąć jak tamten na wszystko ręką, udać się do siebie i wreszcie odpocząć, uspokoić się, zasnąć. Jednak pan Szarotka był sumiennym człowiekiem i zdawał sobie sprawę, że tak postąpić mu nie wolno. Dramat, który musiał się tej nocy rozegrać w podziemiach, na co przecież miał niezbite dowody, wymagał natychmiastowej akcji.

Za chwilę pukał do drzwi Hempla. Musiał pukanie powtórzyć parokrotnie, zanim usłyszał senne „kto tam”?

Trzęsącym się jeszcze głosem opowiedział pan Szarotka przeżyte zdarzenia. Hempel, obudzony zupełnie, słuchał uważnie.