– Słusznie – zabrał głos Bolesza. – Należy to przeklęte podziemie uniedostępnić jak najbardziej.
– Będę więc zamykał wejście do piwnic – zapewnił Stanek – a klucz stale będzie przy mnie.
– Czy jest tylko to jedno wejście? – spytał Bolesza.
– Nie. Drugie znajduje się w ruinach baszty. Jest ono jednak nie używane. Drzwi są bardzo grube, o ciężkich żelaznych ryglach – objaśnił Stanek.
– A więc wejść tamtędy nie można?
– W obecnym ich stanie jest to wykluczone!
– Ale po odsunięciu rygli można tą drogą wydostać się na zewnątrz?
– Rygle są stare i mocno zardzewiałe. Praktycznie rzecz biorąc, bez narzędzi nie można ich odsunąć.
Rozmowa została zakończona. Towarzystwo zaczęło się rozchodzić z tym, że młodzież miała przeszukać najbliższe otoczenie domu.
Po południu Hempel pisał w swoim brulionie: „Czy nie można sobie na przykład wyobrazić takiego rozwiązania tych zdarzeń:
Intruz, nazwijmy go Y, chce lub musi zobaczyć się z jednym z mieszkańców naszego pensjonatu, którego nazywamy X. Powód spotkania może być rozmaity – ale przynajmniej na razie nie chcę dociekać przyczyn. Zakładam jedynie, że Y wiedział, iż X znajduje się w zamku. Przybywa i nie wiedząc, który pokój tamten zajmuje, zagląda przez okno. Jedynie Szarotka spostrzega go za szybą.
Y wreszcie znajduje swego X. Daje się poznać, X wpuszcza go do domu otwierając okno. Przeprowadzają rozmowę, skutkiem której X bądź postanawia zgładzić Y, bądź wyłania się konieczność ukrycia Y w zamku. X ukrywa przybysza w piwnicach. Następnej nocy ma miejsce rozmowa w piwnicy, podczas której X rzuca się na Y i morduje go.
Ten wzywa pomocy, co słyszą Szarotka i Kuszar. Zbiegają na dół. X jest zaskoczony ich zjawieniem się i ukrywa się. Widzi, jak Szarotka znajduje zwłoki. Postanawia je natychmiast usunąć. Ofiara jego jest nie znana mieszkańcom zamku, morderca więc liczy na to, że nie da się stwierdzić zniknięcia człowieka, a tym samym popełnienia przestępstwa. Przekrada się do tablicy rozdzielczej, zręcznie omijając Kuszara, wyłącza światło, wraca i doraźnie ukrywa zwłoki, następnie znów zapala światło. Po naszej bytności w piwnicach ma jeszcze spory kawałek nocy na usunięcie swojej ofiary. Czy taki przebieg wydarzeń jest możliwy? Wydaje mi się, że tak. Muszę jednak wziąć i to pod uwagę, że przebieg domniemanej akcji został dostosowany do zbyt szczupłej ilości znanych mi fragmentów. No, zobaczę, co na to powie Brona. Teraz a propos Brony…
Zresztą, niech on chwilę poczeka! W tej chwili nasuwa mi się jedno spostrzeżenie: Jeśli akcja miała przebieg taki, jak ją sobie odtworzyłem, X musiałby mieszkać sam w pokoju. Gdyby bowiem Y zajrzał o tak późnej porze przez, okno, spostrzegłby go nie tylko X, ale i jego towarzysz. Kto więc mieszka razem, a kto osobno? Razem mieszkają: Wieczorek i Jolanta oraz Wieleń i Kuszar. Reszta osób ma pokoje oddzielne. Kolarską i Stanka wyłączam bez większej obawy popełnienia błędu. Pozostają: Bolesza, Brona, Sosin i Proca, gdyż i Szarotka nie wchodzi w rachubę jako domniemany sprawca, nie relacjonowałby bowiem obecności nieznajomego za swoim oknem. Zatem krąg podejrzanych zacieśnił się do czterech osób – mężczyzn.
Co wiem o Boleszy, Sosinie, Procy, który przecież zgubił swój ołówek właśnie w podziemiach?
A teraz Brona… Otóż to właśnie. Brona! Staram się o jak najbardziej obiektywną ocenę możliwości poszczególnych ludzi, by nie ulec zbyt łatwo tym podejrzeniom, jakie nasuwa mi osoba Brony.
Bezspornie wyjaśnił w sposób wiarogodny przyczyny swojej obecności w piwnicy i swojego zainteresowania sprawą. Jest to silna indywidualność i mimo woli uległem jego wpływowi. Ale czy jego wyjaśnienie o podsłuchanej rozmowie nie było zaimprowizowane? Przecież podał je wiedząc już ode mnie o tym, że Szarotka był w moim pokoju i opowiedział swoją przygodę.
Nie wiem dlaczego, ale nie mogę zdobyć się na całkowite zaufanie do tego człowieka. Dlaczego wysuwał mnie na pierwszy plan ustalonej akcji? Czy naprawdę znalazł ołówek Procy w podziemiu, a nie gdzie indziej, lub nawet we własnym pokoju tamtego? Nastawał przecież na to, by opowiedzieć wszystkim zdarzenia obu nocy. Wystarczy, bym popełnił niedyskrecję i wyznał, gdzie podług Brony naprawdę został znaleziony ołówek, by Proca okazał się najbardziej podejrzany z nas wszystkich…
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następna noc minęła spokojnie. Toteż mimo że poszukiwania nie przyniosły rezultatu, nastrój towarzystwa poprawił się znacznie. Zaraz po śniadaniu wszyscy się rozeszli, jedynie Proca pozostał na tarasie z książką w ręku; nie czytał jednak, zajmując się raczej obserwacją natury i ludzi.
Widział więc, jak Jolanta, Kuszar, Wieleń i Bolesza zniknęli wśród drzew parku z rakietami w ręku. Kort tenisowy znajdował się w głębi, ukryty wśród drzew.
Sosin i Szarotka odprowadzali Bronę w stronę inspektów dyskutując o czymś z ożywieniem. Głos Stanka dochodził z głębi domu. Rozmawiał z kimś, bodaj że z panią Wieczorek. Proca obserwował te poruszenia ludzi, a tok uporczywych myśli, rozważań i kalkulacji ani na chwilę nie przestawał mu zaprzątać umysłu. Myślenie to było deprymujące i uciążliwe. Nie mógł się jednak pozbyć tego balastu, strząsnąć go z siebie. Wszystko trzeba było przemyśleć do końca, a przemyślawszy zaczynać od początku w innym ustawieniu ludzi i faktów.
Jak należy obecnie postąpić? Która droga jest właściwa?
Musiało upłynąć już sporo czasu, gdyż słońce wzniosło się do zenitu. Z parku wyszli Bolesza i Wieleń, spoceni i czerwoni z wysiłku. Przeszli taras, niknąc w głębi domu. Wieleń w przejściu kiwnął mu głową.
Po pewnym czasie znów wyszedł na taras. Przez chwilę stał nieruchomo, nie zwracając uwagi na Procę, po czym zszedł ze stopni i zniknął za węgłem domu. Na tarasie pojawił się Bolesza i wolno, bardziej statecznie, skierował się w stronę owocowego sadu. Proca obserwował go przez pewien czas. Słyszał chrzęst żwiru pod jego nogami jeszcze wówczas, gdy tamten już zniknął mu z pola widzenia.
Nadbiegła Jolanta i z okrzykiem: „Serwus, stary koniu!” zniknęła w rozwartych drzwiach salonu.
Proca odłożył nie czytaną książkę i podniósł się z leżaka. Jakiś czas stał nieruchomo, zapatrzony w czubki swoich butów. Potem nieznacznie rozejrzał się wokoło.
Było cicho i pusto. Z rozwartych drzwi nie dochodziły obecnie żadne odgłosy. Wysoko na niebie stało słońce, znacząc zbliżające się południe. Było gorąco i Procy przyszło na myśl, że najchętniej położyłby się teraz w wysokiej, zielonej trawie, w chłodnym cieniu parkowych drzew.
Zszedł z tarasu, jednak nie skierował się w stronę parku. Za rogiem budynku powtórnie się obejrzał, potem niedbałym krokiem, z rękami w kieszeniach, nie spiesząc się zbytnio, jak człowiek mający sporo czasu, skierował się na prawo.
Szybkim spojrzeniem rzuconym ponad żywopłot zlustrował teren warzywnego ogrodu. Inspektowe okna oślepiały refleksami słońca. Brzęczały nad nimi muchy, zwabione zapachem nawozu. Nigdzie jednak nie było widać słomkowego kapelusza Brony.
Wolnym krokiem Proca minął warzywnik i wstąpił na ścieżkę wiodącą w stronę młyna.
Kiedy miał zniknąć za jej najbliższym skrętem, przystanął na chwilę i znów rzucił spojrzenie za siebie. Nie było widać nikogo. Wielką, ciężką bryłą rozsiadł się dom, obrośnięty wokoło drzewami. Wszystko tonęło w słonecznym blasku, ciche, odrętwiałe gorącem południa.