Выбрать главу

Zachowując jak najdalej posuniętą ostrożność pan Szarotka dotarł do młyna. Stanął na chwilę przed uchylonymi drzwiami, których zapewne nie pozwalała domknąć złamana zawiasa, i zatopił spojrzenie w czerń zionącą z tej szczeliny. Potem posunął się o kilka kroków i przekrzywił na bok głowę, by ułowić najmniejszy szelest, który mógłby dotrzeć doń z wnętrza.

W dalszym ciągu panowała jednak zupełna cisza. Szarotka zdecydował się ostatecznie i przekroczył próg. Trącone ramieniem drzwi skrzypnęły zgrzytliwie.

Wewnątrz młyna było prawie ciemno. Po prawej ręce ujrzał jednak pan Szarotka zarys idących na poddasze schodów. Nie było tu nikogo.

Z determinacją ruszył ku schodom. Uważnie spoglądał pod nogi i wolno wstępował coraz wyżej, z trudem utrzymując równowagę, gdyż poręcz była złamana.

Kiedy wspiął się na kilka stopni, przystanął i spojrzał w górę. Nad nim znajdował się prostokątny otwór, prowadzący na poddasze. Gdzieś w pobliżu musiało znajdować się okno, gdyż widział nad głową pomarańczową smugę słonecznego blasku, w którym drgały drobinki pyłu.

I właśnie w tej smudze blasku, u brzegu otworu, ujrzał pan Szarotka czubki butów i kawałek nogawicy spodni. Resztę zasłaniał deskowany strop. Buty wystawały nieco poza brzeg otworu. Podczas gdy pan Szarotka wpatrywał się w nie znieruchomiały z przerażenia, poruszyły się nieznacznie i znikły z jego pola widzenia.

Wszystko odbyło się w jednym krótkim momencie i wśród zupełnej ciszy. Jednak było tego dość dla napiętych nerwów pana Anzelma. Nigdy potem nie mógł sobie przypomnieć, jak znalazł się na dole i jak wypadł przez uchylone drzwi na dwór.

Rozległ się za nim szyderczy śmiech, przeciągły i pełen – jak wydawało się panu Anzelmowi – szatańskiej złośliwości. Ten niesamowity śmiech rozlegał się rażącym dysonansem w ciszy wieczoru i jeszcze długo brzmiał w uszach uciekającego pana Anzelma.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Hempel cicho zamknął za sobą drzwi pokoju Boleszy. Szybka i siłą rzeczy dość pobieżna rewizja nie dała rezultatu. Tak samo zresztą jak i w pokoju Sosina. W obu panował poprawny porządek: bielizna, zapasowe garnitury, drobiazgi toaletowe, rakiety tenisowe, a u Sosina ponadto aparat fotograficzny. Poza tym nic, żadnych notatek, papierów, nic, co by dawało najmniejszy powód do podejrzeń lub nie znajdowało swego logicznego uzasadnienia wczasowym pobytem.

Kiedy szedł korytarzem, kierując się ku drzwiom sypialni Wielenia i Kuszara, ujrzał znikającą za załamaniem korytarza panią Wieczorek. Możliwość penetracji jej pokoju na razie więc odpadła.

W pokoju młodych ludzi nie było tego porządku co w dwóch poprzednich. Na stoliku pod oknem leżała niedbale pozostawiona szczotka do włosów, natomiast grzebień znajdował się na parapecie okna. Jeden z ręczników wisiał na oparciu krzesła, a oparcie drugiego zajmowała rozwieszona marynarka.

Właściwego odkrycia dokonał jednak Hempel w szafie. Wciśnięta w sam róg, przykryta inną brudną bielizną, tkwiła tam stara, zbrukana kurzem koszula. Kiedy ją rozwinął, rzuciły mu się od razu w oczy plamy krwi, które znaczyły czerwonymi bryzgami cały jej gors.

Hempel gwizdnął cicho i stał jakiś czas wpatrując się w znaleziony dowód rzeczowy.

Dalsze poszukiwania nie przyniosły właściwie nic godnego uwagi. Jedynie w szufladzie nocnego stolika dziennikarz znalazł starą, podbitą czarnym futerkiem, damską rękawiczkę. Cała dłoń tej rękawiczki była wycięta jakimś ostrym narzędziem.

W pierwszej chwili chciał ją rzucić tam, gdzie leżała. Ale dziwne okaleczenie tego przedmiotu i w ogóle jego obecność tutaj, w pokoju zajmowanym przez mężczyzn, gości letniego sezonu, tak całkowicie nie pasowała do tła, że po krótkim wahaniu wsunął rękawiczkę do kieszeni.

Z owiniętą w gazetę koszulą wyszedł na korytarz. Powinien był możliwie szybko porozumieć się z Broną. Stał jakiś czas na korytarzu zastanawiając się. Przede wszystkim należało schować paczkę. Hempel miał właśnie skierować się w stronę swego pokoju, kiedy usłyszał na schodach szybkie kroki i wkrótce ujrzał pana Szarotkę.

Znajdował się on w stanie godnym pożałowania. Pozlepiane potem kosmyki włosów opadały mu na czoło, przekrzywiony krawat zjechał gdzieś zupełnie na bok, a spodnie były zakurzone i pełne kolczastych szyszek łopuchu. Stał przed Hemplem zadyszany, z trudem łowiąc powietrze.

– Co się panu stało? – zapytał zdziwionym tonem Hempel. – Skąd pan tak pędzi? Wygląda pan jak po wyścigu na przełaj…

– Ja… ja… – pan Szarotka nie mógł złapać tchu – istotnie biegłem…

– Ale dlaczego pan biegł?! Czy ktoś pana gonił?

– Nie… nie… wiem… może…

– Stało się coś nowego? – z zaciekawieniem rzucił Hempel.

– Tak… w młynie… człowiek…

– Chodźmy do mnie, opowie mi pan.

Kiedy znaleźli się u Hempla, ten przede wszystkim zamknął w szafie paczkę, a dopiero potem wysłuchał opowiadania pana Szarotki.

– Gdzie ten list? – spytał, kiedy Szarotka skończył.

– Nie pamiętam… zdaje się, że zostawiłem go u siebie.

– Chodźmy, trzeba go znaleźć!

Biały prostokąt papieru leżący na podłodze nieopodal kominka od razu rzucił się w oczy. Hempel schylił się szybko i zaciekawiony przeczytał list. Pan Szarotka, zmordowany i wzburzony, opadł na tapczan.

– Cóż to za banialuki – Hempel wzruszył ramionami. – Przecież tego nie można traktować poważnie!

Pan Anzelm obruszył się:

– A to dobre! Ten łotr czaił się tam, żeby mnie zamordować, a pan uważa, że to niepoważne!

– Po co w ogóle pan tam szedł?

– Bo dzisiaj trzynastego i piątek – odparł na pozór bez żadnego związku pan Anzelm.

Hempel spojrzał na niego ze zdumieniem.

– No więc cóż z tego?!

– Jak by to panu wytłumaczyć… – Pan Szarotka raptem zorientował się, że nie będzie należycie zrozumiany, dokończył więc z przekorą: – Poszedłem i już! Wolałem ostatecznie pójść, niż czekać, aż spełni swą groźbę.

Hempel roześmiał się.

– Ależ to nonsens! Kto miał spełnić tę groźbę?… Jakiś Kulawy Piotr! Pan wybaczy, panie Anzelmie, ale to wszystko jest mało poważne!

– Tak, tak, zapewne ma pan rację, ten czający się w młynie morderca to też partner z farsy, co?! I ktoś przecież napisał ten list!

– To bezsprzeczne. Ciekawe tylko, w jakim celu? Gdyby nie popełnił pan tego głupstwa, by iść bez porozumienia ze mną, już obecnie moglibyśmy odpowiedzieć sobie na to i być może wiele innych pytań. No, ale trudno, stało się… Tamten zrobił głupstwo, a my, robiąc drugie, nie wykorzystaliśmy danej nam szansy.

Pan Szarotka zmarkotniał.

– Może pan i ma rację – mruknął ugodowym tonem – ale byłem pod wrażeniem treści listu i gróźb tego łotra…

– Pozwoli pan, że list zabiorę ze sobą?

– Proszę.

– Zobaczymy się przy kolacji, obecnie muszę pana opuścić.

Pan Szarotka, przybity i zrezygnowany, nic nie odpowiedział.

* * *

Ponieważ do kolacji pozostawało jeszcze trochę czasu, Hempel postanowił odszukać Bronę natychmiast. Nie miał z tym zresztą wielkiego kłopotu, gdyż znalazł go w pokoju, myjącego się po dziennej pracy.

– Jak pan skończy z toaletą, proszę zajść do mnie – rzucił zaraz od progu.

Brona przestał się wycierać i opuszczając ręcznik obrócił ku niemu na wpół mokrą twarz.

– Czy stało się coś nowego?

– Tak. Opowiem panu u siebie.

– Zaraz będę.

Istotnie zjawił się u Hempla po kilku minutach. Najpierw wysłuchał uważnie relacji o nowej przygodzie Szarotki, potem zaś obejrzał podany list.

– Zupełny idiotyzm – mruknął składając papier. – Epistoła żywcem wyjęta z jakiejś pirackiej opowieści. Przyznaję, że nic już z tego nie rozumiem. O ile poprzednie zdarzenia można było zmieścić w jakichś ramach, to ten fakt robi wrażenie absurdu. Po co i komu potrzebny był Szarotka? Czego chciał od niego autor tego niedorzecznego listu?