– Nie widzę przeszkód, proszę, może pan zostać.
Zaskoczony, ale i zadowolony, że ominęła mnie przykrość odmowy, zwolniłem zajmowane miejsce i zająłem krzesło stojące przy oknie, za plecami przesłuchującego”.
Dalszy ciąg notatek Hempla:
„Kolejno przesłuchani pensjonariusze nie wnieśli do sprawy żadnych nowych okoliczności. Stereotypowe pytania padały w banalnej kolejności, odpowiedzi można było z góry przewidzieć. Byłem znudzony i – muszę przyznać – zaskoczony brakiem jakiejkolwiek inwencji czy myśli przewodniej w pracy organów śledczych.
Jeśli chodzi o pana Szarotkę, to był on jeszcze tak przejęty własnymi przygodami, że śmierć Procy zrobiła na nim stosunkowo nie tak silne wrażenie, jak by należało oczekiwać. Toteż w czasie przesłuchania stale powracał do tych przeżytych przez siebie wydarzeń, jak gdyby uważając, że zabójstwo Procy jest szczegółem bez większego znaczenia w zestawieniu z tym, co jego spotkało.
Było to dla mnie ciekawe przeciwstawienie się dwóch aspektów. Jeden, ten oficjalny, z niewiadomych dla mnie powodów nie okazujący poważniejszego zainteresowania tymi bądź co bądź zupełnie zagadkowymi faktami – i drugi, który znów nic innego poza tymi faktami nie widział, który o niczym innym nie potrafił mówić, odsuwając wszystko inne na drugi plan.
Skutek był taki, że porucznik stosunkowo szybko zakończył przesłuchanie Szarotki i wezwał następną i ostatnią już osobę, którą był Bolesza, spokojny i pełen godności. Skłonił się oficerowi, powtórzył ukłon, kiedy ten wskazał mu krzesło, i zajął miejsce.
Po normalnym wstępie porucznik czas jakiś oglądał paznokcie, po czym przeniósł wzrok na siedzącego po drugiej stronie stołu Boleszę i rzucił nieoczekiwane dla mnie pytanie:
– Proszę mi powiedzieć, dlaczego używa pan nielegalnego nazwiska „Bolesza”?
Przesłuchiwany wyraźnie zbladł i odruchowo cofnął korpus ku oparciu krzesła, jak człowiek, który otrzymał uderzenie w pierś.
Zaległo milczenie. Protokolant uniósł głowę znad papierów rzucając na przesłuchiwanego krótkie spojrzenie. Wreszcie Bolesza, jak gdyby machinalnie, powtórzył pytanie porucznika:
– Dlaczego nielegalnie nazywam się Bolesza?
– No tak. Przecież pytanie postawiłem chyba w sposób zrozumiały. Użyłem określenia „nielegalnie” dlatego, że nie załatwił pan tej zmiany na drodze urzędowej.
– Zmieniłem nazwisko w czasie okupacji…
– Dlaczego?
– Musiałem się ukrywać.
– Przed kim?
– Przed… gestapo…
– A nie przed organizacjami podziemnymi?
– Temu zarzutowi stanowczo zaprzeczam.
– Skoro było tak, jak pan mówi, to dlaczego po zakończeniu okupacji nie wrócił pan do swego nazwiska?
– Miałem ku temu powody…
– Jakie?
– Czy muszę odpowiedzieć na to pytanie?
– Pozostawiam to pańskiej ocenie sytuacji.
Bolesza jakiś czas błądził spojrzeniem po podłodze, potem przerzucił je na mnie, wreszcie na porucznika.
– Tak, muszę to wyjaśnić, proszę jednak panów o dyskrecję – znów spojrzał na mnie, jak gdyby chcąc w ten sposób zaakcentować, że powiedzenie to kieruje przede wszystkim pod moim adresem. Była jednak w tym spojrzeniu jakaś przebiegłość, coś jakby chęć zadzierzgnięcia komitywy, chytra jednak i wyrachowana. Odwróciłem przeto głowę, obojętnie spoglądając w bok.
– Otóż żyję ze swoją żoną w separacji już od blisko dziesięciu lat, a więc właśnie od czasów okupacji. Moja żona jest o dwanaście lat ode mnie młodsza. Jak powiedziałem, w czasie okupacji musiałem się ukrywać. Przebywałem dłuższy czas poza domem. Małżeństwo nasze uległo przez to rozbiciu, tym bardziej że moja żona nie umiała dostosować się do trudnych warunków bytu tamtego okresu, a że odznaczała się dużą urodą, tym bardziej narażona była na pokusę łatwiejszego życia. Pokusie tej ulegała, i to do tego stopnia, że stała się dość znana w mieście – znana właśnie z tej gorszej strony. Kiedy wojna się skończyła, nie miałem środków na przeprowadzenie rozwodu, a później, ponieważ nie żyliśmy już razem, zaniedbałem tego. Miałem fałszywe okupacyjne dokumenty, które wykorzystałem, nie chcąc wracać do skompromitowanego nazwiska. Oto wszystko.
– Dlaczego zatem nie zalegalizował pan zmiany nazwiska?
– Obawiałem się, że będę zmuszony do wyjaśnienia istotnych przyczyn.
– To niestety nie jest dość przekonywający argument. Co zaś do podanego przez pana wyjaśnienia, będzie ono sprawdzone. Teraz wrócimy do aktualnej sprawy: Co robił pan od godziny dwunastej do obiadu, czyli do godziny trzeciej po południu, w dniu śmierci Procy?
– Do południa graliśmy w tenisa. Potem wróciliśmy do domu, żeby się odświeżyć. Kiedy po krótkim czasie wyszedłem, aby się przejść, widziałem na tarasie Procę siedzącego na leżaku.
– Widzę, że panuje tu u was ogólne upodobanie do spacerów.
– Wydaje mi się, że nie ma w tym nic dziwnego. Jesteśmy tu przecież dla odpoczynku, pogodę mamy piękną, wszyscy więc staramy się jak najwięcej przebywać na powietrzu.
– Dlaczego w takim razie poszedł pan do młyna?
Pytanie było zaskakujące. Czy porucznik coś już na ten temat wiedział, czy też było to tylko pociągnięcie taktyczne?
– Ja?… – Bolesza zmarszczył brwi – do młyna?… To chyba jakieś nieporozumienie! Ja w młynie nie byłem!
– Czy tylko tego dnia, czy w ogóle?
– W ogóle nigdy tam nie chodziłem!
W tym momencie porucznik przechylił się ku leżącej obok niego skórzanej teczce i wyjął z niej zwiniętą w kłębek chusteczkę. Położył ją przed sobą i odwinął brzegi. Ujrzałem na białym tle płótna małą niklową zapalniczkę.
– Czy to jest pańska zapalniczka?
Bolesza przytaknął zachrypniętym głosem.
– Jak pan zatem wytłumaczy fakt, że znaleźliśmy ją w kącie pomiędzy skrzynią a ścianą na poddaszu młyna?
– Ja… ja… doprawdy nie wiem!
– Nie wie pan? Ale wie pan o tym, że zwłoki znajdowały się właśnie w tej skrzyni?
– To… wiem…
– Skąd?
– Wszyscy o tym mówili, fakt ten jest znany nie tylko mnie! Panie poruczniku, to jest jakieś tragiczne nieporozumienie, jakaś zagadkowa historia! Ja nie poczuwam się do żadnej winy, ja przysięgam panu.
– Dosyć! – przerwał krótko oficer. – Mogę pana zapewnić, że sprawa będzie wyświetlona bez żadnych wątpliwości.
– Powtarzam, że w ogóle nie wchodziłem do młyna, ani wtedy, ani przedtem czy potem. Byłem na spacerze, wróciłem do domu na obiad! To wszystko, co mogę na ten temat powiedzieć!
– W którym kierunku pan poszedł?
– Chciałem odwiedzić Bronę w warzywniku, jednak tam go nie znalazłem, poszedłem więc przez sad i wyszedłem na drogę, która prowadzi z sadu w stronę miasteczka.
– I oczywiście nikogo pan po drodze nie spotkał?
– Nie, aczkolwiek widziałem z daleka pracujących w polu ludzi.
– To nam nic nie mówi. Na tym na razie skończymy. Poproszę pana o nieopuszczanie tego pokoju.
– Czy jestem aresztowany?
– Zatrzymuję pana do dyspozycji władz śledczych. Pojedzie pan z nami.
Bolesza trzęsącą się rękę przyłożył do ust, potem wsparł na niej głowę. Porucznik wstał z krzesła.
– Czy mogę zabrać rzeczy lub chociaż je uporządkować?
– Zrobimy to za pana. Pozostanie pan tutaj z kolegą. Proszę zachować się spokojnie, gdyż uprzedzam, że jest on uzbrojony i ma prawo w razie potrzeby zrobić użytek z broni.
Porucznik zamienił spojrzenie z protokolantem i skinął na mnie. Razem wyszliśmy do salonu, gdzie w myśl zarządzenia wszyscy mieli oczekiwać na zakończenie śledztwa.