Hempel przypomniał sobie jakąś powieść kryminalną, w której sprawca, chcąc wprowadzić śledztwo na mylny tor, dał uprzednio narzędzie mordu do potrzymania człowiekowi, na którego chciał rzucić podejrzenie. Podobny wypadek mógł mieć miejsce również i w obecnej sytuacji. Historia z zapalniczką Boleszy jest także bardzo podejrzana; zapalniczka ta stała się powodem aresztowania Boleszy jako domniemanego zabójcy Procy, ale przecież Bolesza obecnie znajduje się w areszcie, a oni mimo to czatują na złodzieja kluczy… Czy zatem Bolesza jest niewinny? A może jego wspólnik pozostał na wolności i kontynuuje rozpoczętą akcję? Jakie jest jednak podłoże tej sprawy? Jaki cel ma przed sobą złoczyńca czy też złoczyńcy?
Myśli Hempla krążące wokoło tych zagadek stawały się coraz bardziej leniwe. Zaczęła ogarniać go senność. Ataki tej senności stawały się coraz częstsze i bardziej natarczywe, coraz trudniej było z nimi walczyć. Hempel po pewnym czasie musiał skupić cały wysiłek woli na pokonanie pragnienia zamknięcia oczu.
Tymczasem minuty szły jedna za drugą i nic się nie działo. Podziemie trwało w ciszy i czerni nocy, jak świat zagubionej barwy, ruchu i dźwięku.
Walczącemu ze snem Hemplowi zaczęło się przy widywać, że znalazł się w mocy jakiejś niesamowitej ułudy, że ożyły prastare legendy i że on, człowiek dwudziestego wieku, znalazł się w otchłani Hadesu, z którego ciemności wyłoni się lada chwila kulawy bóg…
Znów gdzieś w oddali zabrzmiał krótki pisk. Ten jeden nikły dźwięk podziałał jak szarpnięcie zdzierające z umysłu obezwładniający opar senności. W tej samej chwili, zanim doszedł go również ten drugi dźwięk, poczuł, jak raptownie opadła mu na ramię dłoń Brony.
Gdzieś w ciemności, daleko przed nimi, rozległy się ciche, miarowe szmery skradających się kroków.
Hempel słyszał je wyraźnie. Cały sprężony wewnętrznie, trwał w napiętym oczekiwaniu. Ktoś prócz nich znajdował się w podziemiach.
Szmery na chwilę ucichły, potem rozległy się znowu. Był to ledwo uchwytny szelest ostrożnych, czujnych stąpań. Zbliżał się w ich kierunku, stawał, się coraz wyraźniejszy.
A potem tuż przed nimi, w odległości kilkunastu kroków rozbłysnął wąziutki klin światła. Kończył się on białym kręgiem sunącym po ziemi. Czerń poza nim stała się jakby tym większa. Mimo to Hemplowi wydawało się, że rozróżnia niewyraźny, zatarty kontur ramienia i głowy. Twarz kryła chusta podwiązana aż do oczu, rondo kapelusza oraz szeroki brzeg nastawionego kołnierza od płaszcza.
Palce Brony mocno ścisnęły ramię Hempla. Był to gest nakazujący zachowanie spokoju.
Nieznany osobnik stąpał ostrożnie, przesuwając kręgiem światła po kamieniach posadzki. Przez sekundę światło skryło się za jednym z filarów, po czym ukazało się znów, ruchliwe i szukające.
W pewnej chwili znieruchomiało. Hempel obserwujący intruza zza brzegu skrzyni spostrzegł w świetlistym kole mały krzyżyk zrobiony białą kredą na jednym z kamieni.
Nocny gość schylił się ku ziemi. Był teraz odwrócony do nich plecami. Na tle światła jego czarna sylwetka znaczyła się ostrymi konturami.
Doszedł ich odgłos żelaza szczękającego o kamień. Potem nastąpiły zgrzyty i chrobotania. Odgłosom tym towarzyszyło przytłumione sapanie. W pewnej chwili padło jakieś słowo, coś niby przekleństwo rzucone ochrypłym z wysiłku szeptem. Stuknął kamień o kamień. Usłyszeli szelest przesypywanej ziemi.
Reszta dramatu odbyła się w jednym momencie, w chwili krótkiej jak błysk magnezji.
Nieznany osobnik wyprostował się, znów zabłysło światło latarki i ujrzeli w jego ręku blaszaną puszkę po masce gazowej. Otworzył ją wyjmując rulon papierów. Spomiędzy nich wydobył zwykły nabój do karabinu.
W tej chwili Brona skoczył na nogi, z gwałtownie rzuconym rozkazem:
– Stój! Ręce do góry! – Słowom tym towarzyszył hałas wywracanej skrzyni, snop światła wytryskujący z jego latarki i skok do przodu.
Teraz wszystko w oczach Hempla zlało się w jeden chaos ruchów i dźwięków. Skacząc za Broną ujrzał, jak gaśnie światło latarki tamtego. Z ciemności wytrysnął ku nim krótki czerwony płomień, rozległ się grzmot detonacji, przeciągły skowyt odbitej gdzieś rykoszetem kuli, potem znikające za węgłem plecy intruza, dwa wybuchy strzałów z rewolweru Brony, szybko zacichający stuk biegnących nóg i wreszcie odległy, szyderczy śmiech…
I jak raptownie rozpętało się to piekło hałasów, tak raptownie nastała cisza.
Hempel chciał rzucić się za uciekającym, ale powstrzymał go krótki rozkaz towarzysza: Stać!
– Niech pan nie traci głowy – dodał natychmiast Brona, już spokojnie. – Znajomość terenu i ciemności dają zbyt duże szanse uciekającemu, by warto było narażać się na ryzyko otrzymania kuli w brzuch. Zobaczymy lepiej, co nam pozostawił ten szczęściarz.
Przy odwalonym, dużym kamieniu leżała rozsypana wokół ziemia, a obok mała łopatka i pusta już, blaszana puszka. Przy puszce bielały papiery z dobrze znanym Hemplowi z minionych lat drapieżnym orłem o rozwartych skrzydłach, ze swastyką w szponach.
Brona skrzętnie pozbierał papiery, a następnie dołączył do nich puszkę i łopatkę, ujmując je przez chustkę od nosa. Długo i uważnie oglądał wokół kamienie posadzki, znalazł wystrzeloną łuskę rewolwerową, a następnie, świecąc sobie latarką, skierował się w głąb korytarza, dokąd uciekł tajemniczy osobnik.
Po chwili wrócił do czekającego niecierpliwie Hempla.
– Nic już tu więcej nie znajdziemy – mruknął – możemy wracać do siebie. Uciekł przez zapasowe wyjście.
– Czy strzały nie zaalarmowały domu? – zapytał Hempel. – Może obudzeni ludzie będą nam mogli dostarczyć jakichś informacji?
– Na górze nikt nic nie usłyszał. Po historii z Szarotką badałem akustyczne właściwości tych podziemi.
Ruszyli w milczeniu w powrotną drogę.
– Powinniśmy natychmiast zlustrować pokoje – odezwał się Hempel, gdy poczęli wchodzić na piwniczne schody.
– Tak. Nie spodziewam się jednak, by dało to jakiekolwiek rezultaty.
Jak przewidział Brona, odgłosy strzałów nie dotarły na górę, gdyż dom był cichy i uśpiony. W milczeniu, bezszelestnie, minęli ciemne pokoje parteru i weszli na piętro.
– Proszę iść do siebie i zaczekać na mnie – rzucił cicho Brona – dokonam teraz przeglądu pokoi.
– Może panu pomóc?
– Nie – rzekł po namyśle Brona – zrobię to sam.
W oczekiwaniu na Bronę Hempel zasiadł w fotelu i zapaliwszy fajkę starał się uspokoić po przebytej przygodzie. W jego wzburzonym umyśle zaczęły się kojarzyć pewne fakty. Chociaż w dalszym ciągu dręczyła go nie wyjaśniona tajemnica tych zdarzeń i osoby ich sprawcy, to jednak niemieckie pochodzenie papierów rzucało pewne światło na podłoże sprawy.
Początek zdarzeń, które obecnie miały miejsce, musiał sięgać czasów wojny. Papiery musiały być zakopane w piwnicy prawdopodobnie jeszcze za obecności Niemców na tych terenach. W tej chwili ma – je Brona, może więc wyjaśnią przyczyny, dla których została podjęta próba ich odzyskania. Fakt posiadania tych papierów można uważać za sukces, co prawda częściowy, gdyż sprawca, nadal nie znany, pozostał na wolności.
Jeden drobny szczegół psuł jednak Hemplowi kompozycję obrazu. Co za znaczenie dla zamaskowanego intruza miał karabinowy nabój. Dlaczego tak lekkomyślnie porzucił papiery, a porwał przede wszystkim ten drobny przedmiot?
Rozmyślania te przerwało nadejście Brony.
Hempel z zaciekawieniem odwrócił głowę ku wchodzącemu. Brona przysunął sobie krzesło, siadł nań ciężko, wyciągnął papierosy i milcząc zapalił.