– No widzisz. Wezmę tę calówkę i zwrócę Stankowi, bo znów zapomnisz.
Sosin nie odpowiedział. Siedział teraz z kolanami podciągniętymi pod brodę. Objął je ramionami i schyliwszy głowę wpatrywał się w gładką taflę wody rozpostartą tuż przed nimi.
Lśniła ciemną powierzchnią. Pełgały po niej tu i ówdzie krótkie refleksy słonecznych błysków, którym udało się przedrzeć poprzez konary drzew rosnących na przeciwległym brzegu. Kwiaty lilii rozchyliły białe czasze nad wielkimi płatami liści i ostrym rysunkiem odbijały się w ciemnej powierzchni wody. Szarozielone plamy rzeżuchy ciągnęły się smugami przy brzegu.
Było cicho i spokojnie.
– Możesz ją sobie wziąć, to nie ma znaczenia. Przy tej okazji przeproś Stanka i jakoś mnie wytłumacz – odezwał się wreszcie Sosin.
– Dobrze – Jolanta schowała calówkę do kieszeni spódnicy. – Obecnie, kiedy już nasze kawały zostały wykryte, nie będzie trudno wytłumaczyć jej zaginięcie.
Sosin pominął tę uwagę milczeniem. Odezwał się dopiero po pewnej chwili:
– Wróćmy jednak do poprzedniego tematu. Wydaje mi się, że wiem, dlaczego ten dziennikarz tu węszy.
– No to powiedz, dlaczego?
– Nie mam jeszcze zupełnie jasnego obrazu, ale wczoraj zrobiłem w młynie ciekawe odkrycie. Przypuszczam, że będzie ono stanowiło rozwiązanie całej zagadki.
Sosin mówił wolno nie patrząc na Jolantę.
– Znalazłeś coś? – zapytała żywo.
– Owszem, coś bardzo ciekawego… i nie wiem, jak to sobie wytłumaczyć… Mogę ci pokazać…
Jolanta już zerwała się na nogi.
– Chodź, jestem szalenie ciekawa!
Sosin wstał wolno i schylił się po płaszcz.
– Zachowaj to na razie przy sobie, dobrze? – poprosił kierując się w stronę młyna.
– No oczywiście, ani słówka nikomu!
Sosin szedł pierwszy, a za nim Jolanta, podniecona i ciekawa.
Kiedy znaleźli się w mrocznym wnętrzu starej rudery, towarzysz dziewczyny obrócił się i usiłował zamknąć za sobą drzwi.
– Nie chcę, żeby nas zaskoczono – mruknął wyjaśniająco. – Może ktoś nadejść.
– Kto może tu przyjść? Wszyscy siedzą w domu!
– Kuszar lub Wieleń, jeśli powiedziałaś im, dokąd idziesz.
– Nikomu nic nie mówiłam, możesz się nie obawiać!
Drzwi nie chciały się jednak zamknąć całkowicie. Stare, zardzewiałe zawiasy i zarośnięty zielskiem próg pozostawiły szparę szerokości dwóch stóp. Sosin dał spokój bezowocnym usiłowaniom i obrócił się ku dziewczynie.
– Mogę się nie obawiać… – powtórzył – to dobrze, moja kochana…
Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, sprawił, że Jolanta poczuła, jak zimna dłoń strachu ściska jej gardło. Nie miała jednak czasu na dalsze refleksje, gdyż w tej chwili ogarnęła ją nagła ciemność.
Rozpaczliwy opór i bezładne szamotanie się pod narzuconym na głowę płaszczem trwały krótko. Po chwili stała z rękami skrępowanymi na plecach i kneblem na ustach, przywiązana do jednego ze słupów.
Zmęczona walką, z trudem łapiąc oddech, rozszerzonymi przerażeniem oczami patrzyła na swego oprawcę.
Sosin spokojnym gestem poprawił sobie włosy. Potem obrócił się ku dziewczynie i zanim przemówił, dłuższy czas przyglądał się jej z jakimś bezdusznym, zimnym zainteresowaniem.
– No tak… Miałaś pecha, żeś znalazła tę głupią calówkę. Może nie widzisz związku pomiędzy tak błahą przyczyną a swoim obecnym położeniem, więc zaraz ci ten związek wyjaśnię. Otóż gdybyś powiedziała komuś, że znalazłaś u mnie calówkę, byłoby to tak zwane brakujące ogniwo. Twierdzisz również, że widziałaś, jak mierzyłem w piwnicy podłogę? Okoliczność godna ubolewania, zważywszy na pewną nocną przygodę, jaką niedawno miałem.
Nie mogę dopuścić do jakichkolwiek rozmów na ten temat. Wszelkie ślady muszą być zatarte… zupełnie i całkowicie… Twój głupi język mógłby mi bardzo zaszkodzić, i to w momencie, gdy stoję o krok od całkowitego sukcesu. Zatem muszę cię zmusić do milczenia, niestety, moja droga, do milczenia całkowitego, zupełnego, tak, bym mógł się czuć z tej strony zupełnie bezpieczny. Jesteś chyba na tyle inteligentna, że rozumiesz, co mam na myśli…
Umilkł na chwilę, rozglądając się wokół siebie. We wnętrzu młyna panował mrok. Tu i ówdzie poprzez szczeliny rozeschniętych, zmurszałych belek przeświecała jasność uchodzącego dnia, a jedynie przez nie domknięte drzwi padała większa smuga światła. Znajdowały się one na wprost Jolanty, która słuchając z przerażeniem groźnych słów, rzucanych cichym, spokojnym głosem, widziała przed sobą skrawek czerwonego już nieba i kilka zielonych iści zwisających na nieruchomej gałęzi.
Sosin odwrócił się od dziewczyny i zaczął czegoś szukać w ciemnościach wypełniających głębię wnętrza. Dochodził stamtąd jego głos, gdyż zaczął mówić dalej:
– Trochę mi ciebie jednak żal, bo jesteś młodą i ładną dziewczyną. Mimo że jesteś Polką, podobałaś mi się, w czasie gdyśmy razem wyprawiali te błazeńskie hece, które tak mi pomogły w wykonaniu mego zadania. Nakryłaś mnie nieoczekiwanie i w najgłupszy sposób, zresztą podobnie jak Proca… I dlatego podzielisz jego los, z tą różnicą, że obecnie nie potrzebuję się spieszyć. Muszę usunąć twoje zwłoki, to jest bardzo ważne…
Schylił się i wyciągnął coś z mrocznego kąta. Po chwili ukazał się dźwigając duży kamień. Rzucił go obok dziewczyny i strzepnął ręce.
– Uff… jest dostatecznie ciężki, natychmiast pójdziesz na dno… Zanim znajdą ciało, upłynie parę dni… A tyle czasu właśnie mi potrzeba. Teraz należy zastanowić się, czym go przywiązać…
Począł znów szperać w mroku, skąd wyciągnął kawał drutu. Prostował go w ręku.
Jolanta, nie mogąc wydobyć głosu, przyglądała się tym czynnościom rozszerzonymi ze zgrozy oczami. Stała pod słupem z rękami przywiązanymi na plecach do żelaznego pierścienia zwykłym paskiem od płaszcza.
– To nam powinno wystarczyć – rzekł w pewnej chwili Sosin. – Przygotuję zaraz wszystko, a potem zaniosę cię na miejsce. Ostrzegam, żebyś się nie rzucała, gdyż zmusisz mnie do brutalności. No tak… te druty wystarczą, obwiążemy nimi kamień, a później… Jeśli chodzi o ciebie, to nie wyglądasz na to, byś dużo ważyła… Cała trudność w tym, że nie mogę cię zepchnąć wprost z brzegu…
Owinął kamień drutem, sprawdzając, czy się nie ześlizguje.
– Nie myśl, że ci ktoś pomoże… A ta wasza milicja i ta wasza Bezpieka – machnął ręką, a krótki zjadliwy uśmiech wykrzywił mu usta – głupcy, którzy nie mają pojęcia o tym, jaką stanowimy siłę…
Jolanta jak urzeczona wpatrywała się w mordercę, który mówił bez przerwy, chcąc sobie powetować czas milczenia i konieczność skrywania swoich prawdziwych myśli. Była w tym również wyrafinowana intencja przedłużenia chwili poprzedzającej mord, sadystyczna chęć jak najdłuższego dręczenia swej ofiary oczekiwaniem śmierci, okrutne lubowanie się własną mocą – nawet za cenę ryzyka uciekającego czasu.
Mówił coraz bardziej podnieconym głosem. Coraz bardziej ekscytował się własnymi słowami:
– To, że wiesz tak dużo, powinno cię upewnić, że nie możesz mieć żadnych złudzeń co do swego losu. Teraz pożegnamy się ze sobą. Słońce zaraz zniknie i wkrótce zrobi się ciemno. Twoją nieobecność stwierdzimy przy kolacji. Możesz być pewna, że na równi z innymi będę się bardzo niepokoił…
Urwał nagle, gdyż w tej chwili rozległ się z zewnątrz odgłos kroków. Ktoś szedł ścieżką obok młyna.
Rozmowa z Hemplem ogromnie wzburzyła Anzelma Szarotkę. Kiedy usłyszał wyjaśnienie swoich przygód, początkowo nie dawał wiary słowom dziennikarza, podejrzewając, że on właśnie postanowił z niego zakpić. Pan Anzelm, sam pozbawiony złośliwości, zaczął jednak przypuszczać, że Hempel kpi sobie z niego z zamiarem wyszydzenia tych wszystkich przygód, których bohaterem czuł się dotąd. Dopiero szczegółowe dane, ich rzeczowość i wynikająca stąd przemawiająca do zdrowego rozsądku oczywista szczerość jego rozmówcy ostatecznie pozbawiły pana Anzelma jakichkolwiek złudzeń.