Выбрать главу

Kiedy wstawano od stołu, dochodziła dziewiąta, czyli pora, o której gaszono na dole światło. Pozostawiano jedynie małą lampkę, palącą się przez całą noc na okapie komina w świetlicy.

Kiedy pan Szarotka kierował się ku schodom, znalazł się obok niego Hempel.

Krótka fajka tkwiła mu w zębach. Dziennikarz wyjął ją zwracając się do pana Szarotki:

– Pan otrzymał, zdaje się, pokój trzynasty, wczoraj słyszałem taką dyspozycję.

– A tak, niestety… Dlaczego pan pyta?

– Bo jesteśmy najbliższymi sąsiadami w tej części korytarza. Ja mam dwunastkę. Dalsze zajmują: jedenasty – Sosin, dziesiąty – Kuszar i Wieleń, potem Proca i w końcu korytarza – Bolesza.

– A reszta?

– Pani Wieczorek i panna Jolanta mają wspólny pokój w lewym skrzydle, gdzie znajdują się również pokoje administracji pensjonatu.

– To znaczy, że nie wszystkie pokoje są zajęte? Taki ładny pensjonat i okolica…

– Parę osób nie wykorzystało przydziałów.

– Bardzo mi się – tu podoba – zakonkludował pan Anzelm.

Stali rozmawiając przy poręczy schodów, prowadzących z hallu na piętro.

– Wprawdzie sam dom – ciągnął Szarotka – robi trochę surowe wrażenie, ale urządzony jest przyjemnie i wygodnie. A i ludzie, których tu poznałem, wydają się bardzo mili.

– Pierwsze wrażenie nie jest bez znaczenia – odparł Hempel w sposób dość niejasny – a co do charakteru domu, to zupełnie się z panem zgadzam. Te grube mury, łukowe przejścia w korytarzach, kominki z głazów, okna z kamiennymi słupami, moc zakamarków i schowków wreszcie – sprawiają wrażenie jakiejś teatralnej dekoracji, czegoś tajemniczego i pełnego romantyzmu. Jest to zresztą zrozumiałe, gdyż żywot tego budynku sięga podobno aż średniowiecza.

Dziennikarz zaczął wstępować na schody, a za nim pan Szarotka.

– Cudowne miejsce do wypoczynku… – rzucił z pewnym entuzjazmem pan Anzelm wykazując w ten sposób zupełny brak intuicji.

Pożegnali się przed drzwiami pokoju Hempla i pan Anzelm udał się do siebie.

Kiedy otwierał drzwi, ujrzał jeszcze Jolantę, Sosina i Wielenia stojących przy galeryjce zabezpieczającej otwartą nad hallem część korytarza. Zamykając za sobą drzwi usłyszał wybuch śmie chu Jolanty, który już w ciszy pokoju brzmiał mu w uszach dźwiękiem srebra.

Zapalił światło i zajął się rozpakowywaniem swoich rzeczy. Mocno zaciskając wargi uważnym spojrzeniem zlustrował swój „odświętny garnitur”. Postanowił nosić go stale w czasie pobytu w pensjonacie; przyczyną tej decyzji były dwa odrębne wrażenia, przeżyte niedawno: pierwsze – to uczucie zażenowania, kiedy raptem znalazł się w salonie, otoczony nieznanymi ludźmi, w swoim podniszczonym ubranku, no a drugie – to urok zgrabnej figurki Jolanty.

Pan Anzelm bowiem mimo swoich prawie sześćdziesięciu lat i starokawalerskiego stanu nie był pozbawiony romantycznych skłonności.

No, ale jutro im się pokażę! – pomyślał sobie, przy czym to „im” odnosiło się raczej do jednej osoby, czego jednak nie uświadamiał sobie dostatecznie jasno.

W pokoju panowała zupełna cisza. Równym światłem paliła się u sufitu lampa. Jasne meble oraz barwne plamy dywanu i kwiatów dawały wrażenie przytulności i ciepła.

Burza już przeszła, aczkolwiek w dalszym ciągu siąpił deszcz. Wiatr zamarł, a ten monotonny szmer sprav;iał, że wnętrze pokoju wydawało się tym bardziej zaciszne.

Po czarnych prostokątach okien biegły świecące niteczki ściekających kropel. Nieruchomą bryłą tkwił w elektrycznym świetle ogromny kominek. Żaden odgłos nie mącił ciszy uśpionego domu.

Pan Szarotka rozebrał się, nałożył pidżamę, zapalił światło przy łóżku, zgasił lampę u sufitu i właśnie miał zamiar położyć się, kiedy raptem dobiegł go dziwny dźwięk. Było to coś jakby chrobotanie. Pan Anzelm spojrzał w stronę okien, skąd dobiegał ten odgłos. Skojarzył go sobie z drapiącym się po parapecie kotem i spodziewał się, że zobaczy go zmokniętego, ociekającego wodą, w poszukiwaniu schronienia przed deszczem.

Za oknami ziała jednak czerń nocy. Po pewnym czasie dziwne chrobotanie powtórzyło się znów.

Pan Szarotka nie spuszczał teraz oczu z ciemnych szyb. I oto zobaczył, jak zza okiennej ramy wysunęła się ludzka ręka, pełznąca wzdłuż parapetu. Była biała, z zakrzywionymi palcami.

Szarotka zamarł w przerażeniu. Rozszerzone strachem źrenice utkwił w pełznącej ręce i niezdolny do wydania głosu, czuł, jak skurcz zaciska mu krtań.

Potem, w ślad za ręką, wyłoniła się zza framugi ludzka głowa. Włosy jej, pozlepiane wodą, opadały na czoło, grube, czarne, krzaczaste brwi ocieniały wytrzeszczone oczy, pałające w bladej twarzy. Twarz ta, o spłaszczonym nosie, znajdowała się tuż za szybą, a nieruchome źrenice wpatrywały się w pana Anzelma.

Ten tkwił w miejscu, nie mogąc dobyć głosu z otwartych ust. Dopiero po chwili wyrwał się z nich przeraźliwy pisk i pan Szarotka rzucił się do drzwi.

Wybiegł na korytarz i bez pukania wpadł do pokoju Hempla.

Dziennikarz leżał już w łóżku. Nocna lampka paliła się na stoliku, Hempel czytał książkę.

Na widok pana Anzelma i przerażenia, jakie dostrzegł na jego twarzy, jednym skokiem zerwał się z pościeli

– Co się stało?! Wygląda pan jak człowiek, któremu śmierć przeszła drogę!

– Nie… nie wiem… – wyjąkał pan Anzelm – być może…

– Co się stało? Proszę mówić!

– W moim pokoju… człowiek za oknem… straszna twarz…

– Chodźmy szybko!

Na korytarzu nie spotkali nikogo. Dom już był uśpiony i panowała zupełna cisza.

Weszli do pokoju Szarotki. Nocna lampka paliła się przy tapczanie, pokój był pusty, a za oknem nie było nikogo.

– Czy nie przywidziało się panu?

Pan Szarotka już zdążył się opanować, mimo to głos mu się jeszcze trząsł, kiedy energicznie zaprzeczył.

– Jakże? Przecież widziałem twarz, tak jak teraz pana! Była okropna!

– Jak wyglądała?

– Grube czarne brwi, duże usta, blada, o błyszczących oczach! Wstrętna maszkara!

Hempel podszedł do okna i po chwilowym mocowaniu się z klamką otworzył je. Do wnętrza wpłynęła fala zimna, a o parapet rozbryzgiwały się krople wody. Nie zważając na deszcz, Hempel wychylił się na zewnątrz. W nikłym świetle padającym z pokoju ujrzał pod sobą skrawek kamiennego, szerokiego na stopę gzymsu. Reszta ginęła w ciemnościach.

Cofnął się do pokoju i zamknął okno.

– Ciemno i mokro – nic nie widać. Jeżeli nawet naprawdę był tam ktoś, to i tak wszelkie ewentualne ślady zmyje deszcz.

– Co mamy zrobić – rzucił z zakłopotaniem Szarotka – może obudzić tych młodych ludzi?

– Po co? Żeby jutro z pana kpili? Jedyne, co pozostaje do zrobienia, to iść spać. Jeżeli istotnie nie uległ pan przywidzeniu, może dzień jutrzejszy przyniesie rozwiązanie tej zagadki.

– Iść spać! – wykrzyknął zgorszony pan Anzelm. – Nigdy nie zasnę po takim przeżyciu!

– Tak się panu zdaje. Jutro będziemy się razem śmieli z naszych widziadeł – rzucił wesoło Hempel chcąc dodać otuchy zdenerwowanemu towarzyszowi.

Pan Szarotka bez słowa pokręcił głową, a kiedy dziennikarz opuścił pokój, zajrzał do kominka, do szafy, sprawdził zamknięcie okien i zabrał się do barykadowania drzwi.

Hempel wyszedł na korytarz. Całą przygodę pana Anzelma uważał za wytwór wyobraźni, nie wiedząc nawet, jakich historii wysłuchał on przed kolacją.

Otworzył drzwi do swego pokoju i już miał przestąpić próg, kiedy w smudze światła padającego z wewnątrz ujrzał w głębi korytarza kołyszący się biały kształt.