Po obiedzie pani Wieczorek i Bolesza, zmęczeni spacerem, udali się do swoich pokoi, aby popołudniową drzemką pokrzepić nadwątlone siły. W ich ślady poszedł również pan Szarotka, któremu nocne zaległości, jak i przedobiedni wysiłek zaczęły dawać się mocno we znaki. Natomiast reszta, towarzystwa ulokowała się w rozstawionych na tarasie leżakach.
Sosin, Kuszar i Wieleń jak zwykle otoczyli Jolantę. Przyłączył się do nich również i Proca. Hempel i Stanek usadowili się nieco na uboczu, w pasie cienia, jaki rzucał dom na tę część tarasu.
Hempel, prowadzący zdawkową rozmowę ze Stankiem, obserwował jednocześnie grupę młodzieży.
Jolanta zajęła leżak. Obok niej na kamiennej balustradzie siedzieli Kuszar i Wieleń. Proca zajmował drugi leżak, dość blisko Jolanty. Przed nimi stał Sosin z jedną ręką w kieszeni; na wyciągniętym palcu drugiej trzymał klucz, którym kręcił młynka.
Błaha treść rozmowy ze Stankiem pozwalała Hemplowi łapać jednocześnie urywki rozmowy tamtej grupy.
Właśnie mówił Sosin:
– … no i proszę was, noc piękna, księżycowa, taka do wzdychania. Uchylam okno i kogo na dole widzę? Tu obecnego pana Procę, we własnej osobie i z gitarą pod pachą… Co? Skąd ją wziął? Doprawdy nie wiem…
W tej chwili słyszę, że otwiera się okno; wiecie, że okna sypialni Jolci znajdują się na wprost moich. Wychylam się nieznacznie i widzę – jest, w szlafroczku w kwiatki, bardzo ładnym, nie tylko twarzowym, lecz i – powiedziałbym – figurowym.
– Zamilcz, kpiarzu! – krzyknęła z udanym oburzeniem Jolanta.
– Mów! Mów, Jasiu! – zachęcał Sosina Wieleń. – Co było dalej?
– Co było dalej?… Ano, odbyło się to w taki mniej więcej sposób:
Proca: Brzdęk… brzdęk… Jolcia wzdycha: – Och… Ach… Proca: Brzdęk… brzdęk…
Pani Wieczorek: – Co tam sterczysz w tym oknie… złapiesz katar!
Jolcia bez odpowiedzi, tylko: – Och… Ach…
Proca: bez przerwy brzdęk i brzdęk…
Pani Wieczorek: – Zamknijże to okno, bo duje!
Wtedy Jolanta rzuciła gitarzyście „róży kwiat” i tak westchnęła, że okno zatrzasnęło się samo. Natomiast Proca, tuląc tenże róży kwiat do wezbranej piersi, poszedł w siną dal.
Nastąpił wybuch śmiechu, po czym Wieleń coś powiedział, czego Hempel nie usłyszał. Potem znów odezwała się Jolanta zwracając się do Procy uroczystym tonem:
– Nie załamuj się, Janeczku! Niech ci wstrętni kpiarze poznają, jacy jesteśmy niezłomni, pozwól tylko, że poprawię ci krawat – Jolanta przechyliła się i podciągnęła węzeł krawata Procy, który istotnie rozluźnił się nieznacznie.
– Sytuacja wymaga, byś uroczystym wyglądem dał świadectwo prawdzie, że żyć bez mnie nie możesz…
Znów rozległ się śmiech, Hempel obserwował twarze zebranych. Jolanta i Wieleń śmieli się beztrosko. Sosin bardziej powściągliwie i raczej kpiąco. Dobroduszny uśmiech nie schodził z twarzy Procy, natomiast zastygłe skrzywienie ust Kuszara mało było podobne do uśmiechu. Kropelki potu wystąpiły mu na czoło. Hempel widział wyraźnie, że człowiek ten cierpi.
Kobiety jednak mają w sobie beztroskie okrucieństwo dzieci. W pewnej chwili Jolanta zerwała się z leżaka i obróciła do Procy:
– Chodź, opuścimy tę ucztę szyderców, a sami umkniemy w siną dal! Podobno znasz drogę!
Mówiąc to porwała Procę za rękę. Razem zbiegli ze stopni tarasu i po chwili zniknęli pomiędzy drzewami parku.
Pod wpływem odruchu Kuszar zerwał się z balustrady, jak by chcąc biec za nimi. Jednak Wieleń nieznacznym ruchem ręki przytrzymał go na miejscu. Sosin przyglądał się Kuszarowi, a kpiący uśmiech nie schodził z jego ust.
Nie wiadomo, czy nastrój, jaki się wytworzył wśród młodzieży, wpłynął i na resztę towarzystwa, ale popołudnie, a potem kolacja przeszły w atmosferze napięcia. Pan Anzelm, który wyczuł ten nastrój, okazywał ożywienie i rozmowność, ale usiłowania te nie dały rezultatu. Jolanta podczas kolacji siedziała jak zwykle pomiędzy Kuszarem i Wieleniem, bardzo grzeczna, dystyngowana i z niewinną minką dziobała widelcem po talerzu. Pani Wieczorek, czegoś zła, tkwiła na swoim miejscu milcząca i nasrożona. Jedynie Hempel prowadził przyciszonym głosem rozmowę z Bolesza, nie starając się jednak wciągnąć w nią reszty towarzystwa.
Toteż zakończenie posiłku zostało przyjęte z wyraźną ulgą. Jolanta zamieniła porozumiewawcze spojrzenie z Sosinem i Wieleniem i wkrótce zniknęła ze stołowego. Kuszar, acz z pewnym ociąganiem, podążył za nimi.
Dwoje ludzi odprowadziło ich wzrokiem. Byli to: Proca i Hempel.
Pani Wieczorek rzuciwszy ogólne „dobranoc” pośpieszyła do siebie, a Stanek i Brona wkrótce poszli jej śladem. Proca z Bolesza rozstawili szachownicę w salonie i pochyleni nad figurami zajęli się badaniem bojowych szlaków swoich sił.
Szarotka i Hempel zostali sami w jadalni.
– Mam nadzieję, że dzisiejsza noc minie panu bez przykrych niespodzianek – zagaił rozmowę dziennikarz.
– Daj Boże! – odparł pan Szarotka. – Tego rodzaju przeżycia nie należą do przyjemnych, aczkolwiek po pewnym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że nie należy do tego wypadku przywiązywać większej wagi.
– Tak pan sądzi? W każdym razie, tak jak uzgodniliśmy, nic o tym nikomu nie mówiłem. Musimy przecież pamiętać, że mamy w domu dwie nadobne dziewoje: Franię i Marysię. Przypuszczam, że to jedna z nich otworzyła okno swojemu wielbicielowi gdzieś z okolicy.
– Istotnie, nie przyszło mi to na myśl! Po prostu pomylił okna i zajrzał do mego pokoju!
– Właśnie. I dlatego mam nadzieję, że nic nam nie zakłóci spokoju dzisiejszej nocy. Osobiście bardzo bym sobie tego życzył, gdyż czuję się zmęczony i chciałbym się dobrze wyspać.
Mówiąc to Hempel nie przypuszczał, że jego słowa będą miały znaczenie dla biegu najbliższych wypadków.
Pan Anzelm, wrażliwy na wypowiedzi swych bliźnich, zareagował żywo:
– Niechże więc pan idzie do siebie! Proszę sobie tą w gruncie rzeczy komiczną historią nie zawracać głowy i zaraz kłaść się spać! Ja zresztą mam zamiar zrobić to samo.
– Więc chodźmy razem. – Dziennikarz ujął starszego pana przyjacielskim gestem pod ramię i obaj skierowali się ku schodom. Już wychodząc z jadalni usłyszeli głos Procy:
– Muszę kapitulować! Dziś już za późno, ale jutro proszę o rewanż…
Jednocześnie doleciał ich stuk zsuwanych do pudła figur. Szczegół ten Hempel przypomniał sobie później.
Tak jak i ubiegłego wieczoru wszedł z panem Szarotką na górę i pożegnał go przed drzwiami swego pokoju.
ROZDZIAŁ TRZECI
Pan Anzelm najpierw zapalił światło w pokoju, a dopiero potem zamknął za sobą drzwi, nie zapominając, by przestąpić próg lewą nogą.
Jak poprzedniego wieczoru, zajrzał do wszystkich kątów, zbadał wnętrze szafy, uważając, by nie spojrzeć do przytwierdzonego od wewnątrz lustra (po zachodzie słońca należy unikać patrzenia w lustro), sprawdził, czy okna są zamknięte, a następnie ściągnął zasłony. Potem rozebrał się, włożył pidżamę i zapalił nocną lampkę.
Przezornie zabrał z salonu gazety. Teraz więc wsunął się pod kołdrę, poprawił poduszkę i zabrał się do czytania.
Nocna lampka rzucała nieduży krąg światła. Reszta pokoju tonęła w półmroku, z którego wyłaniała się różowa plama astrów tkwiących w wazonie na stoliku.
Ciszę przerywał jedynie od czasu do czasu szelest gazetowej płachty. Tak upłynęła godzina.
Pan Szarotka kończył właśnie przeglądanie nekrologów, co zwykle robił przy końcu czytania, kiedy posłyszał za drzwiami lekki szelest kroków.