Выбрать главу

Odrzucił gazetę i zaczął nasłuchiwać. Kroki zatrzymały się raptownie przed jego drzwiami. Krótka chwila jak gdyby wahania i rozległo się lekkie pukanie.

Pan Anzelm zerwał się z tapczanu i podszedł do drzwi.

– Kto tam? – rzucił półgłosem nadstawiając ucha.

– Panie Anzelmie, proszę otworzyć – rozległ się przytłumiony głos.

– Ale kto tam?! – już niecierpliwie powtórzył pan Anzelm.

– To ja, Kuszar.

Pan Szarotka przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi.

– Ach, to pan! Czym mogę służyć?

Kuszar z uśmiechem na twarzy i pewnym zakłopotaniem powiedział:

– Stokrotnie pana przepraszam, po prostu zabrakło nam zapałek, więc wyruszyłem na poszukiwanie. Spod pana drzwi padało na korytarz światło, zatem pozwoliłem sobie zapukać, by prosić o pożyczkę zapałczaną.

– Ależ proszę bardzo! – pan Szarotka uchylił szerzej drzwi i Kuszar wszedł do pokoju. – Sam nie palę, ale zapałki się znajdą. Proszę, niech pan siada, zaraz poszukam…

Kuszar opadł na jeden z foteli, a Szarotka począł grzebać w swojej walizce. Po chwili obrócił się do swego gościa z zapałkami w ręku:

– Proszę, oto są.

– Serdeczne dzięki, wybawił pan nas z kłopotu. Jutro zwrócę. Jaki ma pan ładny pokój – Kuszar rozejrzał się wokoło. – Nasz nie ma kominka i może dlatego, że jest większy, nie sprawia zbyt przytulnego wrażenia.

– Jeszcze większy od tego?

– O, nawet znacznie. Może jutro zechce pan nas odwiedzić? Przy okazji pokażę panu cały dom, zapewne jeszcze go pan nie zna.

– Nie! Przecież dopiero wczoraj przyjechałem!

– Ach tak, racja! Bardzo ciekawe domisko, a piwnice to istny labirynt!

– Co pan mówi?! – Pan Anzelm usiadł na brzegu tapczanu. – To bardzo interesujące! Kiedyś był to podobno rycerski zamek?

– Tak. Obecnie jednak jest już częściowo przebudowany. Projektowałem przebudowę, a Wieleń prowadził roboty. Znamy więc tu wszystkie kąty.

– Musieliście mieć z tym dużo kłopotów?

– Nie tak bardzo. Budynek jest obszerny, mocno stawiany, więc problemów nie było. Przesunęliśmy kilka ścian w piwnicy zmieniając częściowo jej rozkład, no i dostosowaliśmy piętro do aktualnych potrzeb.

– Piwnice kiedyś służyły jako miejsce kaźni?

– Tak. Jeszcze można znaleźć w ścianach żelazne obręcze, tak zwane kuny, oraz ciąg z paleniska, które kiedyś służyło do rozżarzania szczypców. Poza tym jest tam szereg małych cel, gdzie siedzieli więźniowie czekając na okup lub kaźń.

– Co pan mówi! Bardzo chciałbym je obejrzeć!

– Chętnie pana oprowadzę. Piwnice są bardzo rozległe, ciągną się pod całą powierzchnią domu, a nawet sądzę, że idą z nich podziemne przejścia. Na jeden taki korytarz natknęliśmy się w czasie robót. Stwierdziliśmy jednak, że został on zasypany, zapewne skutkiem działania podziemnych wód.

– A dokąd takie korytarze prowadzą?

– Poza obręb murów. Swego czasu budowano tajemne wyjścia na wypadek oblężenia. Pozwalały one robić wycieczki na nieprzyjaciela, zdobywać żywność lub w ostatecznym razie wymknąć się z oblężenia.

– Żadnych murów jednak nie widziałem…

– Uległy one działaniu czasu, tak jak i baszta, której część przyziemna zachowała się do dziś. Z murów pozostała jedynie brama, którą musiał pan wjeżdżać na podwórze. Można się jednak zorientować w ich biegu z załamań fosy, do dzisiaj nie zasypanej od wschodniej strony.

– Jakież to ciekawe! Takie miejsca, do których przywiązany jest chociaż skrawek przeszłości, zawsze bardzo mnie interesowały!

Kiedy pan Anzelm domawiał tych słów, raptem zabrzmiał w pokoju szemrzący, przyduszony charkot. Dźwięk rozlegał się wśród ścian, szedł nie wiadomo skąd, raz wydawało się, że od sufitu, to znów, że wypływa z mroków zalegających kąty pokoju. Głos był przytłumiony, jednak wyraźny. Po chwili rozróżnili poszczególne słowa wołające o ratunek:

– Na po…moc! na…pomoc! morderca… pomocy!!!

Pan Anzelm zerwał się na nogi, a za nim Kuszar.

– Kto… kto… to woła? – wyszeptał przerażony pan Szarotka. – Skąd idzie ten głos?! – Rozszerzonymi przerażeniem oczami wpatrywał się w Kuszara, który stał z pochyloną głową, nasłuchując.

Zamiast odpowiedzi znów usłyszeli głos dochodzący znikąd.

– Och… ginę!… pomooocy!

Początkowy zduszony charkot przeszedł w zamierający z wolna, przejmujący jęk.

– Już wiem! Głos pochodzi stąd! – Kuszar poderwał głowę i wyciągniętym ramieniem wskazał kominek. – Przewody idą z piwnic, coś się tam musiało stać!

Razem znaleźli się przy kominku, pochylając głowy.

Zdawało się panu Anzelmowi, że gdzieś spod ziemi dochodzi go jakieś odległe chrobotanie, jakieś nieuchwytne szmery, potem cichy szept, z którego już nie mógł jednak wyłowić poszczególnych słów.

Kuszar energicznym ruchem wetknął w rękę Szarotki elektryczną latarkę.

– Proszę za mną! Idziemy zobaczyć, co się tam dzieje! – Mam pańskie zapałki, zresztą w piwnicach jest światło!

– Może obudzić jeszcze kogoś? – zaproponował z wahaniem pan Szarotka. – Pana Hempla?…

– Nie mamy ani chwili czasu do stracenia! Musimy spieszyć natychmiast!

Pan Szarotka przypomniał sobie w tej chwili uwagę Hempla o jego zmęczeniu, nie oponował więc dłużej. Oszołomiony nowym zdarzeniem, wypadł za Kuszarem na korytarz.

Starając się nie robić hałasu, na palcach zbiegli ze schodów, minęli jadalnię i dopadli służbowego korytarza. Nie szukając kontaktu, w świetle lampki pana Anzelma, znaleźli się przed schodami prowadzącymi do piwnic.

Klamka naciśnięta ręką Kuszara poddała się i drzwi odsłoniły wąskie kamienne stopnie, ginące spiralą za Załamaniem muru.

Pan Szarotka przezornie usunął się za Kuszara świecąc mu ponad ramieniem. Ten jednak odnalazł taster, rozległ się krótki trzask i elektryczne światło zalało kamienne schody.

Ostrożnie poczęli zstępować w dół.

Schody zbudowane z ogromnych, ciosanych kamieni doprowadziły ich do piwnic. Znaleźli się w obszernej sali sklepionej ostrymi łukami, z dwoma czarnymi wylotami korytarzy prowadzącymi w głąb podziemi.

Zakurzona żarówka, zwisająca z sufitu, nikłym światłem ledwie rozpraszała ciemności. Zasnute pajęczynami, wyłaniały się spod ścian stare meble, połamane skrzynie, jakieś nieznanego pochodzenia graty. Długie, intensywne cienie kładły się na ściany, a mrok tajemniczy i groźny zasnuwał kąty sali.

Zatrzymali się nasłuchując jakiś czas. Panowała jednak zupełna, dzwoniąca w uszach cisza.

– Ja pójdę lewym korytarzem, pan prawym! – rzucił szeptem Kuszar. – Po pewnym czasie korytarze te załamują się i spotykają. Tam się zetkniemy i w ten sposób od razu zbadamy najbliższy teren…

– Czy… czy nie lepiej razem? – wyjąkał pan Anzelm.

– Nie, gdyż szybciej zorientujemy się, co tu się stało! Pozostawiam parni na wszelki wypadek latarkę, chociaż w korytarzach znajduje się również światło. Proszę zachowywać się cicho, no i… ostrożnie.

Nie czekając na dalsze uwagi pana Szarotki architekt ruszył na lewo, niknąc w czarnej czeluści. Po chwili pan Anzelm zauważył, jak rozbłysło tam światło. Fakt ten dodał mu trochę otuchy, mimo to musiał skupić wszystkie wewnętrzne siły, by opanować obezwładniające uczucie strachu. Ostatecznie, z determinacją i chaosem rozpierzchłych myśli w głowie, zagłębił się w ciemność.

Przesunął ręką po ścianie i znalazł wyłącznik.

Korytarz był wąski, o półkolistym sklepieniu. W odstępach kilkunastometrowych paliły się żarówki, ledwo świecąc poprzez warstwę kurzu. Perspektywa korytarza ginęła w mroku.

Ściskając w ręku latarkę pan Anzelm ruszył przed siebie.