– Co wzięłaś?
Pallina chowa rękę za plecami.
– Nic, co cię może interesować. Pollo blokuje jej ręce.
– Ja to osądzę, pokaż.
– Odczep się. Pieniądze już wziąłeś. Czego jeszcze chcesz?
– Tego, co masz w ręku.
Pollo próbuje odebrać jej to, co chowa za sobą. Pallina broni się, odsuwając jak najdalej drobną, zaciśniętą w pięść dłoń.
– Zostaw mnie! Uprzedzam, że będę krzyczeć.
– A ja ci przyłożę!
Pollo dosięga jej przegubu i ciągnie do siebie. Potem zdecydowanie opanowuje jej ramię z zaciśniętą dłonią.
– Jeśli mi ją otworzysz, przysięgam, nigdy się do ciebie e odezwę.
– Przypominam ci, że nie rozmawialiśmy ze sobą aż do dzisiaj, więc nie umrę chyba…
Pollo ściska miękką piąstkę dziewczyny i po kolei odgina jej palce. Pallina opiera się jak może. Na próżno. Ze łzami oczach szarpie się do tyłu.
– Proszę cię, nie rób tego!
Ale Pollo robi swoje, nie słuchając jej. Odchyliwszy wszystkie palce, zwycięsko odkrywa jej sekret.
W dłoni Palliny ukazuje się bowiem przedmiot, który wyjaśnia obecność i tych punkcików na twarzy, i powiększone piersi. A także nerwowość, która raz w miesiącu ogarnia wcześniej lub później wszystkie dziewczyny, a która narasta, ilekroć jej przyczyna czemuś się nie pojawia, bo to może oznaczać, że się zostanie mamusią.
Pallina stoi przed nim w pełnym udręki milczeniu. Została upokorzona. Pollo ze śmiechu aż przysiada na łóżku.
– No to jutro nie zaproszę cię na kolację. Bo potem co będziemy robić, opowiadać sobie dowcipy?
– Co to, to nie. Nie znam takich pieprznych kawałów, z których mógłbyś się śmiać. A innych pewno w ogóle byś nie zrozumiał.
– O, różyczka kłuje! – Pollo poczuł się dotknięty.
– W każdym razie, jak widzę, miałeś niezły ubaw.
– Dlaczego?
Pallina masuje sobie palce. Pollo to zauważa.
– Sprawiłeś mi ból, czy nie tego chciałeś?
– Nie przesadzaj, ledwie ci się zaczerwieniły, za chwilę przejdzie.
– Nic mówiłam o mojej ręce – mówi Pallina. I wychodzi, by nie rozpłakać sic przy nim.
Pollo pozostaje jeszcze, nic wiedząc dobrze, co ma zrobić. Jedyne, co mu przychodzi do głowy, to odłożyć na miejsce portfel i przejrzeć jej kalendarzyk. Oczywiście, nie oddając pięćdziesięciu euro.
Didżej, muzykalny chłopak z włosami trochę dłuższymi niż u innych, co ma podkreślić jego artystyczny wygląd, krąży przy aparaturze, kiwając się rytmicznie. Jego ręce pracują przy płytach na dwóch pozycjach, jego głowa tkwi w kasku z gąbczastymi słuchawkami na uszach, co umożliwia mu wcześniejszy nasłuch i uniknięcie wpadki z jakimś głupim wejściem.
Step snuje się po salonie, ogląda wokół, w roztargnieniu słucha pustej paplaniny osiemnastolatek: o drogich strojach na wystawach sklepowych, c skuterach niekupionych przez rodziców, o jakichś niewiarygodnych zaręczynach, gdzie zapewnione są rogi, a zawiedzione marzenia. Z okna w głębi salonu, z tego okna, które wychodzi na as, dociera powiew wiatru. Firanki wzdymają się lekko, gdy opadają, na ich tle zarysowują się dwie sylwetki. Widać ce, które starają się rozsunąć tkaninę. Elegancki chłopak t szybszy, znajdując wkrótce właściwe rozcięcie. Wtedy jego boku pojawia się dziewczyna. Światło księżyca zza a rozjaśnia jej sukienkę, nadając materii pewną przezroczystość.
Step zatrzymuje się i patrzy na nią. Dziewczyna poprawia włosy, uśmiecha się do swego towarzysza. Ukazuje śliczne, białe zęby. Nawet z daleka można wyczuć intensywność emocji w jej spojrzeniu. Ma niebieskie oczy, głębokie i czyste. Step przypomina ją sobie, widzieli się przecież, już się ze sobą spotkali. A raczej, co prawdziwsze, zderzyli. Tamci o czymś rozmawiają. Dziewczyna przytakuje i idą razem do Molu z napojami. Nagle Step też ma ochotę coś wypić.
Chicco Brandelli prowadzi Babi między gośćmi. Ledwie dotyka dłonią jej pleców, chłonąc nozdrzami delikatny zapach. Babi wita się po drodze z przyjaciółmi, którzy przybyli tu wtedy, kiedy ona bawiła na tarasie. Dochodzą do barku. Nieoczekiwanie przed Babi pojawia się ktoś nowy. To Step.
– Widzę, że przyznałaś mi rację i już rozwiązujesz swoje problemy – mówi, wskazując na Brandellego. – Rozumiem, Że to tylko przymiarka. Przyda się. Skoro nie znalazłaś nic lepszego…
Babi patrzy na niego niepewnie. Wie, że gdzieś go już widziała i nie wydał się jej sympatyczny. A może jednak? Skąd zna tego faceta?
Step odświeża jej pamięć.
– Kilka dni temu odprowadziłem cię rano do szkoły.
– To niemożliwe, ja do szkoły zawsze jeżdżę z ojcem.
– Masz rację, powiedzmy, że cię eskortowałem. Jechałem tuż przy twoim samochodzie.
Babi przypomina sobie tamto spotkanie i patrzy na niego z niechęcią.
– Widzę, że wreszcie sobie przypomniałaś.
– Owszem, ty jesteś tym typkiem, który wtedy wygadywał tyle głupstw. Nie zmieniłeś się od tamtej pory, co?
– A czy musiałem? Jestem doskonały. – Step rozkłada ramiona, demonstrując swoją sylwetkę.
Babi myśli, że przynajmniej z tego punktu widzenia ma rację. Tylko wszystkie inne jej się nie zgadzają. Zaczynając od ubioru, kończąc na jego sposobie bycia.
– Widzisz, nawet nie powiedziałaś nie.
– Bo nic ci nie odpowiem.
– Czy on ci sprawia przykrość, Babi?
Brandelli ma złowróżbną myśl, żeby się wtrącić. Step nawet nie patrzy na niego.
– Nie, Chicco, dziękuję.
– Jeśli ci nie sprawiam przykrości, to sprawiam przyjemność, prawda?
– Jesteś mi całkiem obojętny, a nawet, żeby powiedzieć dokładnej, nudzisz mnie.
Chicco próbuje przerwać tę dyskusję i znowu zwraca się do Babi:
– Chcesz się czegoś napić? Step odpowiada za nią.
– Tak, dziękuję, nalej mi coca-coli i nie marudź! Chicco nie reaguje.
– Babi, chcesz coś?
Po raz pierwszy Step zwraca na niego uwagę.
– Tak, colę, już ci powiedziałem, nie słyszałeś?
Chicco stoi ze szklaneczką w ręku i patrzy bez słowa na Stepa.
– Co się tak ślimaczysz? Pospiesz się, gnoju!
– Daj spokój! – Babi interweniuje, wyjmując szklankę z ręki Chicca. – Ja to zrobię.
– No proszę, kiedy jesteś uprzejma, stajesz się wręcz urocza.
Babi podnosi szklankę do góry.
– Trzymaj i uważaj, żeby nie rozlać.
I chlusta colą prosto w twarz Stepa.
– Mówiłam, żebyś uważał. Jesteś jak dziecko, nie umiesz nawet pić.
Chicco zaczyna się śmiać. Step silnym pchnięciem zbija go z nóg i Chicco leci na niski stolik z jedzeniem i piciem, Wywracając wszystko. Ratując się, chwyta za skraj serwety, pociąga mocno, jakby naśladował iluzjonistów podczas ich występów, ale ten numer nie wychodzi. Butelki przewracają się, lecą na podłogę i na pobliskie kanapy z gośćmi. Za mim spadają szklanki, tłukąc się z hałasem. Step wyciera sobie twarz.
Babi spogląda na niego z odrazą.
– Jesteś po prostu zwierzę.
– Masz rację, teraz cały się lepię, więc potrzebuję dobrego prysznicu. To twoja wina, więc zrobisz to ze mną.
Step nachyla się – szybkim chwytem łapie ją za nogi i zarzuca sobie na plecy. Babi miota się wściekle. – Puść, puść, postaw mnie! Na pomoc!
Nikt się jednak nie rusza. Jedynie Brandelli, podniósłszy się, usiłuje zatrzymać Stepa, ale dostaje takiego kopniaka w brzuch, że znowu wpada między gości. Schello rechoce po wariacku i bierze się do tańca z Luconem, łupiąc po głowie kogo popadnie. Ktoś protestuje. W pobliżu aparatury didżeja wybucha kolejna awantura. Zaniepokojona Roberta staje w drzwiach, patrząc z przerażeniem na zdewastowany salon.
– Przepraszam, gdzie jest łazienka?
Roberta już nawet nie dziwi się widokiem faceta z dziewczyną na plecach i bez wahania wskazuje mu drogę.