– Pewnie nie zrozumiałaś. Masz się stąd wynosić. – Maddalena mocno uderza dłonią w ramię Babi. – Chwytasz?
Babi wzdycha.
– Czego ty ode mnie chcesz? Nie znam cię. Kto ty jesteś?
Maddalena podnosi głos. Robi się czerwona.
– Ja jestem ta, co ci rozwali gębę! – Przysuwa się bliżej, jest nos w nos. – Jasne?
Babi krzywi się ze wzgardą. Ludzie wokół zaczynają się oglądać, by zobaczyć, co się dzieje. Stopniowo przestają rozmawiać i zamieniają się w gapiów. Już widzą, na co się zanosi. I Babi wie. Próbuje ją odsunąć od siebie. Jest stanówko za blisko.
– Skończ z tym. Nic lubię ulicznych awantur.
– Ach, nie lubisz. To siedź w domu…
Maddalena groźnie naciera. Babi wyciąga ręce i przytrzymuje ją za ramiona, by zachować odległość.
– Słuchaj, ja naprawdę nie chcę z tobą dyskutować…
– To tak? – Maddalena patrzy na ręce Babi sięgające jej ramion. – Z łapami do mnie? Zabierz je ze mnie natychmiast! – I uderza mocno po ramieniu przeciwniczki.
– Dobrze, pójdę sobie. Step?
Babi odwraca się, szukając go. I naraz czuje gwałtowne palenie na prawym policzku. Coś ją uderzyło. Obraca się. Maddalena ustawia się naprzeciw. Zacisnęła ręce w pięści, podnosi je groźnie, uśmiecha się. To ona zadała jej ten cios. Babi podnosi rękę do policzka. Kość policzkowa jest gorąca i zaczyna ją boleć. Maddalena kopie ją w brzuch. Babi się cofa. Maddalena dosięga jej z trudem, ale to też boli. Babi odwraca się, żeby stąd odejść.
– Dokąd uciekasz, gówniaro?!
Silny kopniak w tyłek odrzuca ją do przodu. Zachowuje jednak równowagę. Ma łzy w oczach. Powoli idzie dalej. Wokół słyszy gwar głosów, widzi śmiejące się twarze. Ktoś patrzy na nią w milczeniu, ktoś inny wskazuje ją palcem. Dziewczyny, co spoglądają na nią ze współczuciem. Przytłumiony hałas ulicznego ruchu. I Step. Jest tam, przed nią. Ale słyszy, jak ktoś biegnie z tyłu. Maddalena. Zamyka oczy i pochyla głowę. Pewnie za chwilę otrzyma kolejny cios. Czuje, jak ktoś chwyta ją gwałtownie za włosy i ciągnie. Obraca się wokół siebie, żeby nie upaść. Drepce szarpana przez Maddalenę, tę wrzeszczącą furię, która pięściami okłada Babi po głowie, po karku, po plecach. Włosy lada chwila będą wyrwane z głowy, ostry ból wdziera się jej do mózgu, odbiera świadomość. Ale każde szarpnięcie się, opór to nowy, przeszywający ból. Więc daje się wieść napastniczce, niemal biegnąc za nią. Wyciąga ręce przed siebie, chwytając się jej kurtki, przytrzymując się kurczowo w tym ślepym, niepojętym i coraz szybszym biegu. Potem nagły zgrzyt żelaza, odgłos metalu uderzającego o ziemię. Jest wolna. Maddalena potknęła się na parkujących tu motorkach, przewróciła się, pociągając za sobą jakąś hondę SH 50 i czyjś stary free. I teraz leży pod nimi, pod brudnym kołem z zardzewiałymi szprychami, które jeszcze się kręci, i ciężką ramą i kierownicą, które ją unieruchomiły. Babi czuje, jak wzbiera w niej złość niczym morski przypływ, jak wielka fala nienawiści. Czuje swoją czerwoną twarz, swój ciężki oddech, obolałą kość policzkową, umęczoną głowę i w tejże chwili rzuca się na swoją prześladowczynię. Zaczyna ją kopać ze zwierzęcą wściekłością, zmieniając się nie do poznania. Maddalena próbuje się podnieść. Babi pochyla się nad nią i zasypuje ją gradem ciosów, bijąc gdzie popadnie, krzycząc, drapiąc, ciągnąc za włosy, zostawiając na jej ciele krwawe ślady. Potem dwie silne ręce unoszą ją od tyłu. Babi kopie jeszcze w powietrzu, próbując się wyrwać, spaść z powrotem na swoją ofiarę, by rozdziobać, rozerwać, zniszczyć do reszty. Ostatnim kopnięciem trafia w jakiś motor. Kolejny SH 50 powoli przewraca się tuż koło całkowicie już bezsilnej Maddaleny.
– Och, mój motorek… – skarży się niewinny właściciel.
Odciągana na bok Babi spostrzega, że tłumek gapiów już się nie śmieje. Patrzą na nią w milczeniu. Rozstępują się przed nią. Pozwala się odciągnąć, poddając się jakiejś sile. Nerwowy śmiech wstrząsa jej ciałem. Przypomina sobie tamtą wulgarną dziewczynę z głębi stołu. I śmieje się jeszcze bardziej, z siebie się śmieje, choć z jej ust nie wydobywa się żaden dźwięk.
Powiew świeżego powietrza pieści jej twarz. Zamyka oczy, kręci jej się w głowie, serce bije mocno. Oddech rwie się, gwałtowne fale gniewu napływają rzadziej, choć jeszcze niezupełnie opadły. Coś pod nią zatrzymuje się. To motor. Step pomaga jej zsiąść.
– Chodź tutaj.
Są na moście Flaminio. Wchodzi po stopniach wyżej. Tu jest mała fontanna. Step moczy swoją bandanę i przeciera twarz Babi.
– Lepiej? – Babi kiwa głową potakująco. Step siada na ku obok. Macha zwisającymi nogami i patrzy na dziewczynę z uśmiechem.
– Kim ty jesteś? Ty, która nienawidzisz przemocy i bijatyk, szczęście, że zdążyłem, bo jeszcze trochę, a byś zatłukła nieszczęśnicę na amen.
Babi robi krok w jego stronę i wybucha płaczem. Nagle spazmatycznie. Jakby coś w niej pękło, jakaś tama, przeszkoda, uwalniając tę rzekę łez i szlochów. On patrzy na nią, rozkładając ręce, nie wiedząc, co ma czynić. Potem obejmuje te miękkie ramiona, drobne i drżące.
– Daj spokój, przestań. To nie twoja wina. Sprowokowała cię.
– Nie chciałam jej uderzyć, nie chciałam jej skrzywdzić. Naprawdę… Nie chciałam.
– Jasne, wiem.
Step bierze ją pod brodę. Zbiera małą, słoną łzę, po czym unosi jej twarz. Babi otwiera oczy, pociągając nosem, trzepocąc powiekami, uśmiechając się i śmiejąc trochę jeszcze nerwowo. Step powolutku zbliża się do jej ust i całuje ją. Wydają się jeszcze bardziej miękkie niż zwykle, pod jego pocałunkiem uległe, gorące… i trochę słone. A ona, znajdując pocieszenie w tym pocałunku, odpowiada najpierw delikatnie, a potem coraz namiętniej, niemal rozpaczliwie, znajdując wreszcie schronienie w gniazdku u nasady jego szyi. A on czuje jej mokre policzki, jej gładką skórę i drobne łkania tuż przy obojczyku pod uchem.
– Dość już. – Odsuwa ją od siebie. – No dosyć, przestań. – Wchodzi na murek barierki. – Jeśli nie przestaniesz płakać skoczę w dół. Zobaczysz… – Robi kilka niepewnych kroków po śliskim marmurze. Otwiera ramiona, szukając równowagi. – No więc przestaniesz, czy mam skakać?
Daleko w dole spokojna i mroczna rzeka, woda jest pełna nocy, a brzegi zarośli, Babi patrzy na niego z niepokojem, ale jeszcze pochlipuje.
– Nie rób tego… proszę.
– No to przestań płakać!
– To nie zależy ode mnie…
– No to ciao…
Step z krzykiem skacze w dół. Babi rzuca się do murku.
– Step! – Nic nie widać, tylko spokojny bieg rzeki kierowany własnym nurtem.
– Buuu!
Step wyskakuje zza murka i w locie chwyta ją za klapy kurtki. Babi wydaje okrzyk lęku.
– A ty uwierzyłaś, co? – Całuje ją.
– Tylko tego mi brakowało. Sam widzisz, w jakim jestem stanie, a ty tu takie wygłupy.
– Umyślnie to zrobiłem. Dobry przestrach to właśnie to. Wypłasza wszystko.
– To dobre na czkawkę.
– A ty co myślałaś? Chodź, pokażę ci coś. – Pomaga jej przedostać się na drugą stronę murku. Tu znajdują się jakby poza mostem, zawieszeni w mroku na wąskim karniszu. Pod nimi rzeka, nieco dalej oświetlona Olimpica. Owinięci w noc i cichy szmer wody, całują się znowu. Namiętnie i z zapałem, napełnieni pożądaniem. Podnosi jej bluzeczkę i odsłania pierś. Rozpina na sobie koszulę i spotyka się swoim ciałem z jej piersią. Tkwią w oddechu wspólnego ciepła, słuchając swoich serc, czując dotykające się ciała, chłodzone rześkim powiewem nocy.
Potem, siedząc już na murku, patrzą na niebo i gwiazdy. Babi wyciąga się, teraz wyciszona i spokojna, układając głowę na udach Stepa. On pieści jej włosy. W milczeniu. W pewnej chwili Babi zauważa jakiś napis.