Zsuwa szlufkę. W mroku pokoju Babi słyszy szelest skóry i brzęk metalowej sprzączki. Jest czujna, choć nie przerywa pocałunków. Pokój jakby zawisa w próżni. Tylko to powolne tykanie budzika gdzieś dalej i bliskie, trochę zdyszane miłością oddechy. Teraz mocniejsze ściśnięcie. Pasek musi się zaciągnąć, żeby sztyft sprzączki opuścił tę trzecią dziurkę, pociemniałą, najbardziej zniszczoną, bo najczęściej używaną z powodu uciążliwej diety. I wtedy jej lewisy rozpinają się. Uwięzione, srebrne guziki, po magicznych ruchach jego kciuka i palca wskazującego, zostają uwolnione. Po kolei, coraz niżej. Coraz bardziej niebezpiecznie. Ona wstrzymuje oddech i coś w tych zaczarowanych pocałunkach się zmienia. Ta ciepła magia jakby odpływa. Chociaż wciąż się całują, to między nimi zapada jakby stan milczącego oczekiwania. Step próbuje coś wyczuć, jakiś znak, sygnał jej pożądania. Ale Babi zastyga nieruchomo, nie przekazuje niczego. Istotnie, jeszcze nic podjęła decyzji. Nikł jeszcze nie sięgną! tak daleko. Czuje na sobie rozpięte dżinsy i rękę chłopca na udzie. Całuje go nadal, ale nie chce myśleć ani decydować. W tym momencie ręka Stepa postanawia zaryzykować. Rusza ostrożnie, delikatnie, ale ona i tak to czuje. Przymruża oczy w niemym westchnieniu. Palce Stepa są na jej skórze, na oblamowanej krawędzi różowych majteczek. Gumka pozwala się odciągnąć, ale zaraz wymyka mu się z rąk i wraca na swoje miejsce. Druga próba jest bardziej stanowcza. Ręka Stepa pod dżinsami sunie śmiało po jej biodrze i wsuwa się władczo pod gumkę majteczek. Wędruje niżej i ku centrum, pieszcząc jej brzuch i kierując się jeszcze niżej, na skraj kędziorków, ku granicom niezbadanej krainy. Ale wtedy dzieje się coś nowego. Babi przytrzymuje jego rękę, on patrzy na nią z pytaniem.
– Co jest?
– Pst! – Babi podnosi się na boku, nastawia uszu na coś, się dzieje poza pokojem, za oknem, na podwórzu. Słyszy znane jej odgłosy charakterystycznego przygazowania, cofania wozu. – To matka! Szybko, znikajmy stąd! – W jednej chwili są ubrani. Babi naciąga kapę na łóżku. Step kończy wciskać koszulę w spodnie. Ktoś puka do drzwi. Na chwilę nieruchomieją. Ale to Daniela.
– Babi, uważaj, wróciła mama… – Nim kończy zdanie, się otwierają.
– Dziękuję, Dani, wiem.
Babi wychodzi, ciągnąc za sobą Stepa. On trochę się opiera.
– Ja chcę z nią porozmawiać, chcę wyjaśnić raz na zawsze naszą sytuację!
Znowu ma na twarzy ten swój zuchwały uśmiech.
– Przestań robić sobie żarty. Nie znasz mojej matki, nie wiesz, nie wiesz, co ci zrobi, jak cię nakryje. – Przechodzą do salonu. – Wyjdź tędy, szybko, w ten sposób nie spotkacie się. - Babi otwiera zamek głównego wejścia. Wychodzi na klatkę schodową. Windą zjedzie wprost na podwórze. Przywołuje ją. Wymieniają pospieszny pocałunek.
– Muszę się spotkać z panią Raffaellą.
Ona wpycha go do windy.
– Znikaj!
Step naciska guzik P i z uśmiechem wykonuje polecenie Babi. W tej samej chwili otwierają się drzwi z klatki schodowej. Wchodzi Raffaella. Stawia jakieś torby na stole w kuchni. Potem, jakby czując coś niepokojącego w powietrzu, może trzaśniecie drugich drzwi, spieszy do salonu.
– Babi, jesteś? – Babi włączyła już telewizor.
– Tak, mamo. Oglądam telewizję. – Zdradza ją tylko lekki rumieniec. Ale matce i to wystarcza. Szybko podchodzi do okna na podwórze. Warkot odjeżdżającego motoru, jeszcze poruszające się liście bluszczu w kącie. Za późno. Zamyka okno. Na korytarzu spotyka Daniele.
– Kto tu był?
– Nie wiem, mamo, ja przez cały czas uczyłam się w swoim pokoju.
Raffaella rezygnuje. Z Danieli nie da się nic wydobyć. Zagląda do pokoju Babi. Wszystko wydaje się na swoim miejscu. Nie widać nic podejrzanego. Nawet kapa na łóżku w stanie nienaruszonym. Mogła być poprawiona. Dyskretnie przeciąga ręką po narzucie. Jest chłodna. Nikt tu nie leżał. Oddycha z ulgą i przechodzi do swojego pokoju. Zdejmuje kostium i wiesza go na zewnętrznym wieszaku. Przygotowuje golf z angory i miękką spódnicę. Przysiada na łóżku i wkłada te rzeczy na siebie. Jest niczego nieświadoma i spokojna, i nie przychodzi jej nawet do głowy, że właśnie tu, kilka chwil wcześniej, przebywała jej córka. W objęciach tego chłopca, którego nie cierpi. Tu, gdzie teraz siedzi ona, na tej narzucie jeszcze ciepłej od młodej, niewinnej namiętności.
Później wraca także Claudio. Rozmawia długo z Babi na temat podrobionego usprawiedliwienia, straconych pięciu tysięcy, jej zachowania w ostatnim czasie. Potem rozsiada się przed telewizorem, nareszcie spokojny, cierpliwie czekając na wezwanie do kolacji. Ale Raffaella od razu wzywa go do kuchni. Claudio bezzwłocznie udaje się do żony.
– Czy stało się coś nowego?
– Popatrz… – Raffaella pokazuje mu te dwie puszki po piwie, które opróżnił Step.
– No, po piwie. I co z tego?
– Były w wiadrze na śmieci pod opakowaniem scotteksu.
– No, wypiły trochę piwa. Cóż w tym złego?
– Ten chłopiec był tu dziś po południu. Jestem tego pewna.
– Jaki chłopiec?
– Ten, który pobił pana Accado, przez którego twoja córka e była w szkole. Stefano Mancini. Chłopiec Babi.
– Chłopiec Babi?
– Nie widzisz, jak się zmieniła? Czy to możliwe, żebyś nic nie widział? To wszystko przez niego. Te wyścigi na motorach, to podrabianie usprawiedliwień… A nie zauważyłeś siniaka pod okiem? Boję się, że ona się nawet bije.
Claudio milczy. Tyle nowych problemów. Nie wie, co powiedzieć. Czy to możliwe, żeby Babi z kimś się biła? Powinien coś zrobić, podjąć jakieś działania. Tak, przeciwstawiłby się mu, tak, to by zrobił.
– Masz. – Raffaella podaje mu zapisaną karteczkę. – Co to?
– Numer rejestracyjny jego motoru. Zadzwoń do naszego przyjaciela Davoniego, niech ci znajdzie jego adres i pójdziesz nim porozmawiać.
O, teraz będzie musiał coś zrobić. Czepia się tego, jak ostatniej deski nadziei.
– Jesteś pewna, że to dobry numer?
– Zanotowałam go sobie któregoś dnia przed szkołą. I dobrze zapamiętałam.
Claudio wkłada karteczkę z numerem do portfela.
– Tylko go nie zgub! – Tyleż w jej głosie usłyszał rady, co groźby. Wraca do salonu i rozsiada się na kanapie przed telewizorem. Jakaś para opowiada o swoich problemach kobiecie o męskich, nazbyt męskich manierach. Że im się chce tak zwierzać publicznie, wobec wszystkich, kiedy on nie może zdobyć się na to w swoim domu, we własnej kuchni. A teraz musi pójść i porozmawiać z tym chłopcem. Pewne i od niego oberwie. Jak Accado. Może wyląduje potem w tej samej szpitalnej sali. Będzie miał towarzystwo. Ale wcale go to nie cieszy. Nie bardzo lubi tego Accado. Claudio wyciąga z kieszeni portfel i idzie do telefonu. Stefano Mancini. Step. Ten chłopiec kosztował go już pięć tysięcy euro i dwa piwa. Sięga po karteczkę z numerem tablicy i wybiera numer swego przyjaciela Davoniego. Czekając, aż ktoś po drugiej stronie się odezwie, myśli o swojej żonie. Raffaellą jest nieprawdopodobna. Widziała raz czy dwa razy motor tego chłopca i dokładnie zapamiętała tabliczkę z numerem. On, który od roku ma mercedesa, nie zna na pamięć własnego numeru.
– Halo, Enrico?
– Tak.
– Cześć, to ja, Claudio Gervasi.
– Jak się masz?
– Dobrze, a ty?
– Świetnie… Miło mi cię słyszeć.
– Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale gdybyś był taki łaskawy… – Przez chwilę Claudio łudzi się nadzieją, że Enrico nie będzie wcale taki łaskawy.
– Jasne, mów, w czym rzecz. – To prawda, że kiedy nie potrzebujesz żadnej pomocy, wszyscy są gotowi ci ją ofiarować.
45
Nie jest pewna, sen to jeszcze, czy rzeczywistość, ten lekki stukot za roletami. Może to wiatr. Przewraca się na łóżku. Ale powtarza się trochę głośniej, wyraźniej, jakby znacząco. Babi wychodzi z łóżka i podchodzi do okna. Wygląda przez nieco uniesione szczeliny. Oświetlony światłem księżyca pełni wyłania się on. Zaskoczona, ostrożnie, żeby nie hałasować, podciąga rolety.