– Step, co tu robisz? Jak tu wszedłeś?
– Bardzo prosto. Najpierw po murku, a potem po rynnie. Chodź, idziemy.
– Dokąd?
– Czekają na nas. Wszyscy. Moi przyjaciele. Chodź, nie kapryś, jazda! Bo jak tym razem przyłapią nas twoi starzy, będziesz miała naprawdę kłopoty.
– Czekaj, włożę coś na siebie.
– Nie trzeba, to jest blisko.
– Przecież nie mam nic pod nocną koszulą.
– Tym lepiej.
– Daj spokój, wariacie. Zaczekaj chwileczkę. – Przymyka okno, siada na łóżku i szybko się ubiera. Staniczek, majteczki, ciepła bluzka, dżinsowe spodnie, buty nike… i jest już znowu przy oknie.
– Chodźmy, ale wyjdziemy przez drzwi.
– Nie, zejdziemy tędy, tak będzie lepiej.
– Coś ty, chyba żartujesz. Ja się boję. Spadnę i się zabiję. Jak moi rodzice się obudzą, kiedy upadnę, będę krzyczeć, to co będzie? Chodź, idź za mną, ale ostrożnie.
Prowadzi go przez mroki śpiącego domu, cichymi krokami po miękkiej, dywanowej wykładzinie, delikatnie naciskając klamki. Wyłącza alarm, bierze klucze i jazda. Ciche trzaśniecie zamykających się drzwi, przytrzymywanych do ostatniej chwili. Potem w dół po schodach na podwórze, na motor i zjazd przy zgaszonym silniku, żeby nikt nie słyszał. Zaraz za bramką Step wrzuca pierwszy bieg, drugi i gaz! Lecą przed siebie, wolni i pewni, razem gotowi jechać gdziekolwiek za tych wszystkich śpiących samotnie we własnych łóżkach.
– Co tu jest?
– Trzymaj się mnie, to zobaczysz. Tylko nie hałasuj, proszę. – Są na ulicy Zandonai, ponad kościołem. Przechodzą przez niedużą furtkę. Jakiś czas posuwają się ciemną drogą wśród zarośli. – Tu, przejdź pod spodem.
Step unosi kawałek siatki rozerwanej u nasady. Babi pochyla się i przechodzi, uważając, żeby się nie zaczepić. Potem idą w mroku przez nisko strzyżoną trawę. Księżyc oświetla przestrzeń wokół. Są wewnątrz jakiegoś osiedla.
– Dokąd my idziemy?
– Sza! – Step kładzie palec na ustach. Przeskakuje niski murek i wtedy Babi słyszy jakieś odgłosy. Dalekie śmiechy. Step uśmiecha się do niej i bierze ją za rękę. Przedostają się przez jakieś zarośla i oto mają go przed sobą. W księżycowym świetle, błękitna i przezroczysta, spokojna woda, otoczona nocą. Wielki basen kąpielowy. W środku trochę młodych ludzi. Poruszają się, pływają, nie czyniąc jednak dużego hałasu. Drobne fale przelewają się przez brzeg, gasnąc na otaczającym basen trawniku. Słychać dziwny oddech wody, która kołysze się, wsysana przez otwór za kratą.
– Chodź. – Niektórzy już ich witają.
Babi rozpoznaje ich mokre twarze. Są tutaj wszyscy przyjaciele Stepa. Zapamiętała kilka imion: Siciliano, Hook, Bunny. Są łatwiejsze niż te, jakie słyszy się w normalnej prezentacji, gdzie wszyscy nazywają się Guido, Fabio, Francesco.
Jest także Pollo, jest i Pallina, która podpływa właśnie do wędzi basenu.
– Do licha, byłam pewna, że nie przyjdziesz. Przegrałam zakład.
Pollo wyciąga ją na brzeg.
– No widzisz, a co ci mówiłem? – Śmieją się. Pallina próbuje go zatopić, ale jej się to nie udaje.
– Teraz musisz zapłacić. – Oddalają się, opryskując się i całując. Babi zastanawia się, o co się założyli, a potem sobie przypomina.
– Step, ja nie mam kostiumu.
– Ja też nie. Mam bokserki. Co się martwisz, prawie nikt nie ma.
– Ale jest chłodno…
– Przywiozłem ręczniki na potem, dla ciebie też. Rozbieraj się, nie każ czekać.
Step zdejmuje kurtkę. Wkrótce cale jego ubranie jest już na ziemi.
– Uważaj, bo cię wrzucę w ubraniu, a to będzie przykre. Wiesz, że to zrobię. – Ona patrzy na niego. Po raz pierwszy widzi go bez ubrania. Pociągnięty srebrem księżyca wygląda na jeszcze bardziej muskularnego. Mięśnie brzucha wspaniałe, pierś kamiennie zwarta. Babi zdejmuje bluzkę. Jego przezwisko jest trafne, myśli. Wart jest dziesiątki z plusem. Chwilę później jest już w wodzie obok niego. Pływają blisko siebie. Czuje jeszcze dreszcz chłodu.
– Brr, jest zimno.
– Zaraz się rozgrzejesz. Ale uważaj, nie zostawaj pod wodą z otwartymi oczami. Za dużo chloru. To jest pierwsza otwarta pływalnia w tej dzielnicy, wiesz? A my robimy inaugurację. Wkrótce przecież lato. Piękna, nie?
– Bardzo piękna.
– Chodź tu.
Podpływają do brzegu. Jakieś butelki unoszą się na wodzie w pewnym rozproszeniu. – Masz, napij się.
– Ja nie piję.
– Rozgrzeje cię. – Babi bierze od niego butelkę i pociąga kilka łyków. Czuje, jak rześki napój, trochę cierpki i szczypiący w język, spływa łagodnie do gardła. Jest smaczny. Odejmuje butelkę od ust i zwraca ją Stepowi.
– To niezłe. Podoba mi się.
– Wierzę, to szampan. – Step ciągnie go długim haustem. Babi rozgląda się wokół. Prawdziwy szampan? Skąd oni go wzięli? Na pewno ukradli. – Trzymaj. – Tym razem się jednak nie zastanawia i znowu tęgo pociąga. Pewnie trochę przesadza, bo szampan uderza jej do nosa. Zaczyna kaszleć. Step śmieje się. Czeka, aż dojdzie do siebie, po czym wracają do wody. Płyną do przeciwległego krańca basenu. Tamten kąt osłaniają wysokie zarośla, przez które promienie księżyca przedzierają się z trudem. Srebrna poświata gaśnie w jej mokrych włosach. Step patrzy na nią. Jest śliczna. Całuje jej świeże usta i niemal od razu się obejmują. Ich nagie ciała stykają się tak w pełni po raz pierwszy. Owinięci chłodną wodą szukają i znajdują ciepło u siebie. Poznając się, podniecając, wywijając się z sytuacji ryzykownych. Step odrywa się od niej, kilka uderzeń ramionami i wkrótce jest z powrotem, dostarczając nowy łup.
– Ta jest jeszcze pełna. – To kolejna butelka. Wiele ich wokół. Babi uśmiecha się, tym razem pije powoli, żeby się nie zakrztusić. To wino wydaje jej się lepsze. Szuka jego ust. Znowu całują się nienasyceni, roziskrzeni, aż ona czuje się jakby unoszona, choć nie rozumie, gdzie i dlaczego. Czy to woda ją tak unosi, czy może szampan? Głowa miękko odchyla jej się do tyłu. Łagodnie opiera się na wodzie, przestaje w niej się kręcić. Odgłosy wokół co chwila zanikają. Drobne fale sięgają uszu, woda dostaje się do środka, otaczają ją miłe, ciche dźwięki, oszałamiając ją dziwnie. Step trzyma ją w swoich ramionach, obraca ją wokół siebie, kołysząc. Ona otwiera oczy. Drobne zmarszczki na wodzie i przekorne bryzgi łaskoczą policzki, zalewają usta. Chce jej się śmiać.
Gdzieś wysoko nad nią srebrzyste chmurki płyną powoli po granatowej nieskończoności. Podnosi się. Obejmuje jego mocne ramiona i całuje go namiętnie. On zagląda jej w oczy.
Mokrą ręką zgarnia jej włosy z czoła i przesuwając je do tyłu, odsłania gładką twarz.
Ręka głaszcze policzek, potem zsuwa się na brodę, na szyję i niżej, na pierś okoloną linią wody, spierzchniętą z chłodu i podniecenia, i jeszcze niżej, tam, dokąd tego popołudnia on i tylko on odważył się dotrzeć. Obejmuje go mocniej. Opiera głowę na jego barku i mrużąc oczy, patrzy gdzieś przed siebie. W połowie pusta butelka kołysze się na wodzie. To wyżej, to niżej. A ona myśli o tym zwiniętym przesłaniu w środku: „Pomocy! Ale nie ratujcie mnie". Zamyka oczy i zaczyna drżeć. Nie tylko z zimna. Ogarnia ją tysiąc uniesień. I wtedy rozumie: tak, to ona jest tą, która tonie.
– Babi, Babi! – Słyszy swoje imię i czuje, jak ktoś nią wstrząsa. Otwiera oczy. Nad nią pochyla się Daniela.