– Co jest, nie słyszałaś budzika? Szybciej, ruszaj się, jesteśmy już spóźnione. Ojciec już chyba czeka.
Siostra wychodzi z pokoju. Babi przewraca się na łóżku. Co za noc. Step, który wszedł przez okno. Ucieczka na motorze, kąpiel w basenie z Palliną i innymi. Upicie się. On i ona w wodzie. Jego ręka. Czy to tylko sen? Dotyka włosów. Są zupełnie suche. Szkoda, to jednak był sen, piękny sen i tyle. Wyciąga spod koca rękę i po omacku szuka radia. Znajduje I włącza. Popędzona nową, wesołą piosenką zespołu Simply Red, Fake, wyskakuje z łóżka. Jest jeszcze senna i trochę boli ją głowa. Chce się ubrać, ale na krześle obok mundurka nie ma innych rzeczy. To dziwne, że zapomniałam. To się nie zdarzało. Pewnie moi mają rację, coś się we mnie zmienia. Wkrótce będę jak Pallina. Podobnie nieporządna, zapominająca o wszystkim. Cóż, to znaczy, że będziemy jeszcze bliższymi przyjaciółkami. Otwiera pierwszą szufladę. Wyjmuje staniczek. Ale szukając wśród bielizny majteczek, trafia na niespodziankę. W głębi szuflady, w małej plastikowej torebce, odkrywa swój mokry komplet. Czuje lekki zapach chloru. Nie, to nie był sen. Ten komplet przygotowała z wieczora, jak zawsze, ale w nocy użyła jako kostiumu do kąpieli. Uśmiecha się. I wtedy przypomina sobie, że była w jego ramionach. To prawda, zmieniła się. Bardzo. Ubiera się. Wkłada mundurek, a potem, wciskając się w buty, postanawia, że nigdy nie pozwoli mu na więcej. Wreszcie uspokojona, przegląda się w lustrze. Jej włosy są takie, jak zawsze, jej oczy są te same, które malowała parę dni wcześniej. Nawet usta są takie same. Kończy się czesać, uśmiechając się, odkłada szczotkę i spiesznie udaje się na śniadanie. Nie wie, że wkrótce zmieni się jeszcze bardziej. Tak bardzo, że stając przed tym lustrem, nie pozna siebie.
46
Pani Giacci schodzi do sali rozmów. Wita kilka matek, które i udaje się w głąb sali. Jakiś chłopiec w ciemnej kurtce ciemnych okularach siedzi w fotelu w niedbały sposób, jedną nogę zarzucił na poręcz fotela i, jakby tego było mało, pali z miną aroganta. Odrzuca głowę do tyłu i wydmuchuje dym do góry.
Pani Giacci zatrzymuje się przed nim.
– Przepraszam? – Chłopiec udaje, że nie słyszy. Pani Giacci powtarza głośniej: – Przepraszam pana?
Step wreszcie zwraca na nią uwagę.
– Tak?
– Nie umie pan czytać? – Pani Giacci wskazuje na dobrze widoczną tabliczkę na ścianie.
– Gdzie?
Pani Giacci zachowuje spokój.
– Tu nic można palić.
– Ach, nie zauważyłem. – Step rzuca niedopałek na podłogę i gasi go krótkim uderzeniem obcasa. Teraz pani Giacci się unosi.
– Co pan tu robi?
– Czekam na profesor Giacci.
– To jestem ja. Czemu zawdzięczam pańską wizytę?
– Ach, to pani. Przepraszam za papierosa.
Step usadawia się wygodniej na fotelu. Przez chwilę wydaje się, że jest mu naprawdę przykro.
– Zostawmy to. Co pana do mnie sprowadza?
– Właśnie. Chciałem porozmawiać o Babi Gervasi. Pani nie powinna jej tak traktować. Widzi pani, ta dziewczyna jest bardzo wrażliwa. A jej rodzice to straszni nudziarze, pani rozumie. Więc jeśli ją pani za mocno pociśnie, to nie mogę z nią nigdzie wyjść, a to mi nie odpowiada, pani profesor, bynajmniej. Pani rozumie, nie?
– Nie, nie rozumiem, a przede wszystkim nie rozumiem, co pan tu robi. – Pani Giacci wychodzi z siebie. Jak śmie ten cham tak się do niej zwracać! – Jest pan kimś z rodziny? Bratem może?
– Nie, powiedzmy, że jestem przyjacielem.
Wtedy pani Giacci przypomina sobie, że już go kiedyś widziała. Tak, z okna. To ten chłopiec, z którym Babi odjechała ze szkoły. Rozmawiała o tym długo z jej matką, biedną matką. To jest niebezpieczny typ.
– Pan nie ma prawa tu przebywać. Proszę stąd wyjść albo każę wezwać policję.
Step podnosi się z uśmiechem.
– Przyszedłem, żeby tylko porozmawiać. Chciałem przedyskutować z panią jakieś wyjście z sytuacji. Ale widzę, że to nie jest możliwe. – Pani Giacci patrzy na niego z poczuciem wyższości. Nie ma lęku przed takim osobnikiem. Ma mocne ciało, ale słaby umysł. To chłopiec jeszcze, ktoś mało poważny. Step pochyla się w jej stronę, jakby chcąc z czegoś się zwierzyć. – Zobaczymy, czy zrozumie pani to słowo, pani profesor. Zechce pani nadstawić ucha: Pepito. – Pani Giacci blednie. Czy dobrze usłyszała? – Widzę, że zrozumiała pani sens sprawy. Jeśli będzie pani grzeczna, nie będzie żadnych problemów. W życiu najważniejsze jest, aby znaleźć właściwe słowo, prawda? Proszę zapamiętać: Pepito.
Zostawia ją pośrodku sali bladą, jeszcze bardziej postarzałą niż przedtem, z jedyną nadzieją: że wszystko jest nieprawdą. Pani Giacci udaje się do dyrektora. Prosi o krótkie zwolnienie i spieszy do domu. Niemal boi się wejść. Otwiera drzwi, żadnego dźwięku. Nic. Przechodzi przez wszystkie pokoje. Wołając, wzywając po imieniu, po czym opada na jakieś krzesło. Jeszcze bardziej zmęczona i bardziej samotna niż zawsze. W drzwiach pojawia się portier.
– Jak się pani miewa, pani profesor? Jest pani blada. Mówię, że dziś rano przyszli dwaj chłopcy i powołując się na panią, wyprowadzili na spacer pani Pepita. Otworzyłem im, co miałem zrobić, prawda? – Pani Giacci patrzy na niego, jakby go nie widziała. Potem bez gniewu, pełna melancholijnej rezygnacji i smutku, potakując, kiwa głową. Kiedy portier odchodzi, z trudem podnosi się z krzesła i zamyka drzwi. Oczekują ją w tym dużym domu puste dni bez wesołego poszczekiwania Pepita. Jakże się można pomylić co ludzi! Babi wydawała się jej dziewczyną dumną i inteligentną, może trochę przemądrzałą, ale przecież nie aż tak ą, żeby móc zdobyć się na coś takiego. Przechodzi do kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia. Otwiera lodówkę. Obok j sałaty jest gotowa porcja Pepita. Wybucha płaczem. Teraz jest naprawdę jest sama. Teraz naprawdę przegrała.
47
Tego popołudnia Paolo wcześniej kończy pracę. Wesoło podniecony wraca do domu. Ledwie wchodzi, słyszy jakieś szczekanie. W salonie zastaje białego szpica, który merda ogonem na jego tureckim dywanie. Naprzeciwko siedzi Pollo z drewnianą łyżką w ręku.
– Gotowy? Leć! – Pollo rzuca łyżkę na pobliską kanapę, ale pies nawet się nie odwróci, całkowicie obojętny na zachęty Polla. Czasem tylko szczeknie.
– Kurde, dlaczego on nie leci? Ten pies jest zepsuty! Wzięliśmy sobie niedorozwinięte zwierzę! Umie tylko szczekać.
Zagłębiony w fotelu Step przerywa lekturę nowego „Dago".
– To nie jest pies do aportowania bynajmniej. On się na tym nie zna. Czego od niego chcesz?
Step zauważa brata. Paolo stoi w drzwiach, jeszcze w kapeluszu na głowie.
– O, Pa', ciao, jak się masz? Nie słyszałem, jak wchodziłeś. Co się stało, że dziś tak wcześnie?
– Wcześniej skończyłem. Co ten pies robi w moim domu?
– Kupiliśmy go. Wzięliśmy go pół na pół z Pollem. Podoba ci się?
– Wcale. Nic chcę go tu widzieć. Popatrz tylko. – Podchodzi do kanapy. – Pełno tu już jego sierści.
– Daj spokój. Pa', nie bądź despotą. Będzie w mojej połowie domu.
– Co takiego?
Pies merda ogonem i poszczekuje.
– Widzisz, jemu to odpowiada.
– Nie dość, że ty mnie budzisz, kiedy wracasz, teraz ten de mi ciągle szczekał. Nie ma o czym mówić.
Paolo wychodzi wściekły.
– Ale się wkurwił! – Pollo wpada na pewien pomysł. I wykrzykuje go tak, żeby go było słychać w pokoju obok: – Paolo, za dwieście euro, jakie ci jestem winien… zabiorę go stąd!
Step śmieje się i powraca do swojej lektury. A Paolo pojawia się w drzwiach.
– Interes ubity. I tak tych pieniędzy nigdy bym nie zobaczył. A przynajmniej pozbędę się psa… Przy okazji. Step, czy chciałbym wiedzieć, co się stało z moimi biszkoptami na maśle? Kupiłem je przedwczoraj na śniadanie i już ich nie ma.