– Pewnie zostały zjedzone, może przez Marię. Ja ich nie brałem, sam wiesz, że ich nie lubię.
– Nie wiem, jak to się dzieje, ale ilekroć coś w tym domu jest nie tak, zawsze winna jest Maria. Skoro robi tyle szkód, zwolnijmy ją wreszcie!
– Nie żartuj, Maria jest wielka. Jak zrobi ciasto z jabłkami… To ostatnie, na przykład… – włącza się Pollo.
– Więc to wy je zjedliście, wiedziałem!
Step patrzy na zegarek.
– O rany, ale późno. Muszę iść.
Paolo zostaje sam w salonie.
– A pies?
– Zabiorę go później! – woła Pollo od drzwi.
– Uważaj, bo jak go nie zabierzesz, będziesz mi winien dwieście euro!
Paolo przygląda się szpicowi. Stoi na środku salonu i macha ogonem. Dziwne, że jeszcze nie nasikał na dywan. Otwiera swoją skórzaną walizeczkę i wyciąga z niej angielskie biszkopty na maśle. Gdzie je schować? Decyduje się na małą, niską szafkę przeznaczoną na koperty i listy. W tym domu nikt nigdy nie pisze. Tu chyba nikt ich nie znajdzie. Wsuwa je pod nienaruszoną jeszcze paczkę kopert.
Kiedy podnosi się, widzi, że pies go obserwuje. Przyglądają się sobie przez chwilę. Może umyślnie go tutaj zostawili. Są psy do szukania trufli. Ten może jest psem na biszkopty. I przez chwilę Paolo, niezbyt poważnie, nie jest taki pewny swojej kryjówki.
48
Babi z tylu za Stepem. Opiera policzek o jego kurtkę. Wiatr rozwiewa jej włosy.
– Jak poszło dziś w szkole?
– Świetnie. Mieliśmy dwie godziny wolne. Nie było pani Giacci. Jakieś problemy rodzinne. Jakaż to rodzina… A przez to my mamy z nią problemy.
– Zobaczysz, że teraz wszystko z nią pójdzie dobrze. Mam takie przeczucie.
Babi nie rozumie dobrze sensu tych słów i nie rozwija tematu.
– Jesteś pewien, że nie będzie boleć?
– Absolutnie. Teraz to mają wszyscy. Widziałaś mój, jaki jest wielki? Po czymś takim mógłbym umrzeć, nie? Twój będzie malutki. Ani się obejrzysz.
– Nie powiedziałam, że sobie to zrobię. Powiedziałam, że pojadę zobaczyć.
– W porządku, nie ma sprawy, jeśli ci się nie spodoba, nie zrobisz, zgoda? To tutaj. Jesteśmy na miejscu. – Jeszcze tylko wąska uliczka. Przysypana jest piaskiem naniesionym przez wiatr z pobliskiej plaży.
Są we Fregene, w osadzie rybaków. Babi zastanawia się, czy nie zbzikowała. Ma być wytatuowana. Chryste, musi to zrobić w miejscu ukrytym, ale nie za bardzo. Wyobraża sobie minę swojej matki, gdyby to odkryła. Okropnie by się rozkrzyczała. Jej matka zawsze na nią krzyczy.
– Zastanawiasz się, gdzie masz to zrobić?
– Zastanawiam się, czy w ogóle to robić.
– Nie mów, mój tak ci się spodobał, kiedyś go zobaczyła. Pallina ma też ma, no nie?
– Owszem, wiem, ale co to ma do rzeczy? Ona zrobiła sobie sama w domu, igłami i tuszem.
– Tu robią lepiej, maszynką, może być w kolorach… To wielka frajda.
– Jesteś pewien, że wszystko jest sterylizowane?
– Jasne, skąd takie wątpliwości?
Nie bierze narkotyków, nie uprawia miłości, byłoby najwyższym pechem, gdyby złapała aids, robiąc sobie tatuaż.
– To tutaj.
Zatrzymują się przed czymś w rodzaju szopy. Wiatr szeleści trzciną przykrywającą blaszany dach. W oknie kolorowe szyby. Ciemnobrązowe, drewniane drzwi. Prawic czekoladowe.
– John, można?
– O, Step, wejdź.
Step wchodzi. Babi za nim. Uderza ją silny zapach alkoholu. Przynajmniej jest. Trzeba tylko sprawdzić, czy jest używany. John siedzi na jakimś stołku i pracuje nad ramieniem młodej blondynki usadowionej przed nim na ławce. Słychać cichy warkot silniczka. Babi przypomina to dentystyczne świdrowanie. Ma nadzieję, że nie sprawia też takiego bólu. Dziewczyna patrzy przed siebie. Jeśli czuje ból, nie okazuje tego. Chłopiec oparty o ścianę przerywa lekturę „Corriere delio Sport".
– Boli?
– Nic.
– No przyznaj się, że cię boli.
– Powiedziałam ci, że nie.
Chłopiec wraca do gazety. Jest bodaj niezadowolony, że nie bob.
– Gotowe. – John odkłada maszynkę i pochyla się nad ramieniem dziewczyny, żeby się przyjrzeć rezultatowi swojej pracy. – Wspaniały!
Dziewczyna oddycha z ulgą. Wyciąga szyję, żeby zobaczyć, czy może wierzyć entuzjazmowi Johna. Babi i Step podchodzi bliżej. Chłopiec spod ściany przerywa czytanie i wychyla się z ciekawością. Wszyscy przyglądają się w milczeniu. Dziewczyna szuka na ich twarzach aprobaty.
– Piękny, co? – Wielobarwny motyl lśni nieco sino na jej ramieniu. Skóra z lekka nabrzmiała. Kolory jeszcze świeże, zmieszane z czerwienią krwi, nabierają dodatkowych blasków.
– Przepiękny – odpowiada, uśmiechając się, ten, który pewnie jest jej chłopcem.
– Bardzo. – Babi też chce jej zrobić przyjemność.
– Masz, przyłóż to. – John daje jej opatrunek samoprzylepny na ramię. – Oczyszczaj rano przez kilka dni. Zobaczysz, że nie będzie żadnej infekcji.
Dziewczyna wciąga powietrze przez zaciśnięte zęby.
Jedna rzecz jest pewna. Przynajmniej potem John alkoholu jednak używa. Chłopiec wyciąga pięćdziesiąt euro i płaci. Uśmiecha się i obejmuje swoją świeżutko wytatuowaną dziewczynę.
– Aj, to boli, nie?
– Och, przepraszam, skarbie. – Delikatnie bierze ją pod ramię i wyprowadza z tego niby plażowego domku.
– A teraz. Step, pokaż, jak wygląda twój tatu…
Step podciąga prawy rękaw kurtki. Na jego muskularnym przedramieniu pojawia się orzeł z płomiennoczerwonym językiem. Step porusza palcami jak pianista, ścięgna na ramieniu grają pod skórą, uruchamiając wielkie skrzydła ptaka.
– To jest coś. – John z satysfakcją ogląda swoją pracę. – Może trochę poprawię…
– Któregoś innego dnia. Dzisiaj jesteśmy dla niej.
– Ach, dla tej ślicznej panienki… Co chciałaby pani mieć?
– Przede wszystkim nie chciałabym, żeby mnie bolało. Po drugie, pan za każdym razem sterylizuje tę maszynkę, prawda?
John uspokaja ją. Wymontowuje igły i czyści alkoholem w jej obecności.
– Zdecydowałaś już, gdzie chcesz go mieć?
– Chciałabym w niewidocznym miejscu. Bo jak zauważą go moi rodzice, będzie draka.
Żałuje tego zdania. I tak jest draka.
– Cóż. – John się uśmiecha. – Robiłem różne, na pośladkach, robiłem na głowie. Kiedyś miałem Amerykankę, która domagała się, żeby jej zrobić, no, rozumiesz, gdzie… Przedtem musiałem jej wręcz wygolić…
John wybucha śmiechem, pokazując z bliska okropne, żółte zęby. Babi patrzy na niego z pewnym niepokojem. Boże, to jakiś maniak.
– John! – Twardszy glos Stepa dobiega go zza pleców. Twarz Johna zmienia się od razu.
– Tak, przepraszam Step. A zatem możemy zrobić na szyi, pod włosami, na kostce albo na biodrze.
– Właśnie, na biodrze będzie najlepiej.
– Masz, wybierz wśród tych tu. – John wyciąga spod stołu dużą księgę. Babi ją przegląda. Są tu czaszki, miecze, krzyże, rewolwery, same straszne rysunki. John się podnosi i zapala marlboro. Czuje, że wybieranie trochę potrwa. Step siada obok niej.
– To? – Pokazuje jej nazistowską swastykę na białej fladze.
– Coś ty!
– Nie jest złe… A to? – Wskazuje na dużego węża o fioletowych barwach i z paszczą otwartą do ataku. Babi nawet nic reaguje. Przegląda dalej księgę. Szybko przebiega wzrokiem różne figury, bez zainteresowania, jakby już wiedząc, że nie znajdzie tu nic dobrego. Przewraca nawet ostatnią stronę, tę utwardzoną plastikiem, po czym zamyka księgę. Zwraca ją Johnowi.
– Nie, nic mi się nie podoba.