John zaciąga się papierosem i wydmuchuje dym, wzdychając. Jest tak, jak przypuszczał.
– Cóż, musimy zatem wpaść na pomysł. Róża?
Babi kręci głową,
– Ale w ogóle, jakiś kwiat?
– Czy ja wiem…
– Zdecyduj się, córeńko, na coś, bo tak moglibyśmy tu przesiedzieć do nocy. Zważ, że o siódmej mam już umówione inne spotkanie.
– Kiedy nie wiem. Chciałabym jakąś rzecz niezwykłą…
John zaczyna spacerować po swojej pracowni. W pewnej chwili zatrzymuje się.
– Kiedyś zrobiłem komuś na ramieniu butelkę coca-coli. Wyszła świetnie. Co ty na to?
– Ale ja nic lubię coca-coli.
– No to wymień. Babi, coś, co lubisz.
– Ale ja pijam tylko jogurt. Przecież nie mogę sobie wytatuować jogurtu na biodrze!
Wreszcie coś znajdują. Step zaproponował, John zaakceptował. Babi spodobało się bardzo.
Step zabawia ją, opowiadając prawdziwą historię Johna, Chińczyka o zielonych oczach. Wszyscy go tak nazywają, a on demonstruje swoje wschodnie upodobania. Udaje Chińczyka, otaczając się chińskimi rzeczami. W rzeczywistości pochodzi z Centocelle. Związał się z taką jedną z Ostii, z którą ma syna. Dal mu na imię Bruce na cześć swojego filmowego idola. On sam naprawdę nazywa się Mario i nauczył się tatuażu u Gabbia. Jego lekko skośne oczy to wynik dwóch stopni krótkowzroczności, poprawianej okularami za grosze. Mario, czyli John, wybucha śmiechem. Step płaci pięćdziesiąt euro. Babi sprawdza tatuaż: jest super. Potem, już na motorze, odpina pierwszy guzik dżinsów, odsuwa nieco gazę i ogląda go z radością raz jeszcze. Step to zauważa.
– Podoba ci się?
– Ogromnie.
Na delikatnej skórze, obrzmiałej nieco kolorem, mały orzeł, ledwie narodzony i podobny do tego u Stepa, syn tej samej ręki, raduje się świeżością powietrza o zachodzie słońca.
Dzwonek do drzwi. Paolo idzie otworzyć. U progu stoi dystyngowany pan.
– Dobry wieczór, szukam pana Stefana Manciniego. Nazywam się Claudio Gervasi.
– Dobry wieczór, brata nie ma w domu.
– Czy wie pan, kiedy wróci?
– Niestety, nie wiem, nie powiedział mi. Czasem nie wraca nawet na kolację, dopiero późno w nocy. – Paolo przygląda się temu panu. Ciekawe, co go może łączyć ze Stepem. Będą nowe kłopoty? Zwykle to jakaś sprawa z pobiciem. – Jeśli zechce pan zaczekać, to może wróci właśnie albo zadzwoni.
– Dziękuję.
Claudio wchodzi do salonu. Paolo zamyka drzwi i niedługo wytrzymuje, żeby nie zapytać:
– Przepraszam, może ja mogę panu w czymś pomóc?
– Nie, chciałbym porozmawiać ze Stefanem. Jestem ojcem Babi.
– Ach, rozumiem. – W gruncie rzeczy nic nie rozumie, a na twarzy ma tylko okolicznościowy uśmiech. Paolo nic nie wie o Babi. Dziewczyna, nie żadna bójka. Jeszcze większe kłopoty. – Przepraszam na chwilę. – Paolo wychodzi. Claudio zostaje sam i rozgląda się wokół. Podchodzi do kilku plakatów na ścianie. Sięga też po papierosa i zapala. Cala ta historia ma przynajmniej tę jedną zaletę. Mogę sobie spokojnie zapalić. Dziwne to jednak, ten brat Stefana, Stepa, który pobił pana Accado, wygląda na porządnego chłopca. Może sytuacja nie jest w końcu tak beznadziejna? Raffaella jak zwykle przesadza. Może nawet nie warto było tu przychodzić.
To są sprawy między młodymi. Po jakimś czasie same się ułożą. Zwykła historia, fascynacje nastolatków. Pewnie i Babi przejdzie to szybko. Szuka popielniczki. Widzi ją na stoliku kanapą. Robi krok w tamtą stronę, żeby strząsnąć popiół,
– Ostrożnie! – W drzwiach pojawia się Paolo ze ścierką ręku. – Przepraszam, ale właśnie wdepnął pan w kałużę, którą zostawił pies.
Pepito, biały, mały szpic o gęstej sierści, wybiega z kąta pokoju, radośnie obszczekując stworzoną przez siebie sytuację
Step i Babi zatrzymują się na podwórku przed domem. Babi patrzy na miejsce parkingowe rodziców. Jest wolne.
– Moi nie wrócili jeszcze. Wstąpisz na chwilę?
– Czemu nie. – Przypomina sobie o psie pozostawionym w domu z bratem. Wyciąga komórkę. – Zaczekaj, zadzwonię tylko do brata i zapytam, czy nie potrzebuje czego.
Paolo odbiera telefon.
– Słucham?
– Ciao, Pa'. Jak leci? Był Pollo, żeby zabrać psa?
– Nie, ten twój stuknięty przyjaciel nie zjawił się. Czekam jeszcze dziesięć minut, a potem wystawiam psa za drzwi.
– Nie wygłupiaj się, wiesz, że nie można maltretować zwierząt. Lepiej go wyprowadź, żeby się wysikał.
– Już to zrobił, dziękuję.
– Jesteś przewidujący, jesteś wielki, bracie!
– Nie zrozumiałeś. On się wysikał w domu, akurat na turecki dywan.
Paolo chce pokazać się teraz nie jako zręczny konsultant ekonomiczny, lecz jako zwyczajny nieudacznik ze ścierką w ręku, który musi sprzątnąć po czyimś psie. Żeby wywołać w Stepie wyrzuty sumienia. Nic z tych rzeczy. Z drugiej strony linii słyszy głośny śmiech.
– Coś takiego!
– Właśnie takiego! Słuchaj, jest tutaj też pewien pan, co czeka na ciebie. – Paolo odwraca się do ściany, żeby zachować pewną dyskrecję. – Jest to ojciec Babi. Nie wiem, w czym rzecz, czy coś się stało?
Zaskoczony Step patrzy na Babi.
– Poważnie?
– Niestety. Tobie się zdaje, że tylko z tobą żartuję, zwłaszcza na takie tematy. Co się stało, pytam?
– Nic, potem ci powiem. Daj mi go.
Paolo przekazuje słuchawkę gościowi.
– Panie Gervasi, ma pan szczęście. Mój brat przy telefonie.
Claudio, przejmując słuchawkę, zastanawia się, czy to rzeczywiście jest jakieś szczęście. Może byłoby lepiej nie znaleźć go? Próbuje jednak zachować pewny i głęboki glos.
– Słucham?
– Dobry wieczór, jak się pan miewa?
– Dziękuję, dobrze. Chciałbym móc z panem porozmawiać, panie Stefano.
– Chętnie. A o czym będziemy rozmawiać?
– O sprawie raczej delikatnej.
– Nie możemy porozmawiać przez telefon?
– Nie. Wolałbym zobaczyć się z panem i porozmawiać osobiście.
– Dobrze, jak pan woli.
– Gdzie możemy się spotkać?
– Nie wiem, niech pan coś zaproponuje.
– Załatwimy rzecz w kilka minut. Gdzie jest pan teraz?
Stepowi chce się śmiać. Chyba nie byłoby w porządku powiedzieć, że teraz jest w jego domu.
– Jestem u przyjaciela. W okolicach mostu Milvio.
– Możemy się spotkać przed kościołem Świętej Klary. Wie pan, gdzie to jest?
– Tak. Ale ja będę czekał na pana pod dębem, trochę z przodu. Tak wolę. Wie pan, o czym mówię? To coś w rodzaju ogródka.
– Tak, znam to miejsce. Spotkajmy się tam za jakiś kwadrans, dobrze?
– Doskonale. Czy mógłbym jeszcze poprosić na chwilę mojego brata?
– Tak, już proszę.
Claudio oddaje słuchawkę.
– Chce jeszcze pana.
– No wiesz… – Paolo nie ma czasu, żeby odpowiedzieć, bo Step się rozłącza.
Claudio rusza do drzwi.
– Przepraszam, muszę już iść. Żegnam pana.
– Rozumiem, odprowadzę pana.
– Mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś w spokojniejszych okolicznościach.
– Na pewno. – Podają sobie ręce. Paolo otwiera drzwi.
W tej samej chwili zjawia się Pollo.
– Cześć, przychodzę po psa.
– Najwyższy czas!
– Cóż, żegnam pana.
– Do widzenia.
Pollo ze zdziwieniem przygląda się odchodzącemu panu.
– A to kto?
– Ojciec niejakiej Babi. Przyszedł do Stepa. Powiedz, co się stało? Kim jest ta Babi?