Выбрать главу

Któryś z przyjaciół Poppy'ego robi gest, jakby chciał interweniować, ale Siciliano natychmiast go powstrzymuje:

– Spoko, spoko, zostań grzecznie na swoim miejscu!

Poppy jest na ziemi. Step okłada go kopniakami, trafiając w pierś, w brzuch. Poppy próbuje zwinąć się jak jeż, ale Step nie przestaje. Kopie, gdzie tylko może, a potem depce go jeszcze z góry. Podnosi nogę i uderza obcasem. Krótko, silnie, w ucho, które pęka, w nogi, w biodra, niemal wskakując na swoją ofiarę całym ciężarem. Poppy spazmatycznie wije się u jego stóp, błagając:

– Dość, dość, proszę… – charcząc i plując krwią, która spływa mu z nosa do gardła i po rozbitych, otwartych ustach. Step zatrzymuje się. Jeszcze kilka podskoków dla wyrównania oddechu, ostatnie spojrzenie na pokonanego wroga leżącego na ziemi. Potem gwałtownie odwraca się za siebie i już jest przy tym blondynku. To ten, który osiem miesięcy temu trzymał go od tyłu. Uderza go łokciem prosto w usta, z rozmachem całego ciała. Wybija mu trzy zęby. Obaj lądują na ziemi. Step kolanami blokuje mu ramiona i zaczyna okładać go pięściami po twarzy. Potem chwyta za włosy i wali głową o ziemię. Nieoczekiwanie czyjeś silne ramiona przytrzymują go. To Pollo. Chwytem pod pachy odrywa go od ofiary.

– Zostaw, Step, dosyć! Zmasakrujesz go, idziemy. Siciliano i Lucone są obok. Siciliano niepokoi się o coś innego.

– Zjeżdżajmy, tak będzie lepiej. Może jakiś gnój już wezwał policję.

Step znowu oddycha normalnie. Robi kilka kroków i zatrzymuje się przed koleżkami Poppy'ego, którzy patrzą na niego w milczeniu.

– Zwyczajne gówna! – mówi. I pluje na jednego z nich, stojącego obok ze szklanką coca-coli, trafiając mu prosto w twarz. Podchodzi do Annalisy i uśmiecha się do niej. Ona stara się odwzajemnić uśmiech trochę przestraszona, a trochę nie wiedząc, jak się zachować. Podnosi nieco górną wargę i wychodzi z tego dziwny grymas. Step i jego przyjaciele wsiadają na swoje wzmocnione vespy i odjeżdżają. Luconce szaleje na jezdni, podobnie Siciliano, obaj wrzeszczą, to wznosząc się, to opadając, królowie ulicy. Potem dołączają do Polla, za którym jedzie Step.

– Do licha, tę blondyneczkę to mogłeś załatwić, ona już była nasza.

– Przesadzasz, Lucone. Chciałbyś wszystko naraz. Spokojnie, dobrze? Trzeba umieć czekać. Wszystko w swoim interesie, nie?

Tego wieczoru Step zjawia się w domu Annalisy i stosuje się do rady Lucone. Kilka razy. Ona tłumaczy się, dlaczego nie dzwoniła do niego, mówi, że chciała to zrobić nieraz, ale miała tyle spraw do załatwienia, przysięga, że strasznie jej przykro.

W następnych dniach Annalisa dzwoni do niego często. Ale Step jest zajęty. Nic udaje mu się znaleźć czasu choćby na to, żeby do niej oddzwonić.

6

Dziewczyna w pobliskim domu włącza przenośne radio, klasyczne „bambino".

– Sto dziewięć!

Schello, już pijany, skacze po dachu, tańcząc w skórzanych Clarkach, przepoconych, bez sznurowadeł, próbuje rytmu break dance. Nie udało się.

– Yahooo! – Klaszcze mocno w dłonie. – Sto dziesięć.

– Uwaga, robimy konkurs na najbardziej spoconych. Prowadzi Siciliano. Okazałe plamy pod pachami i na plecach wskazują, że to jest fontanna. Sto jedenaście!

Step, Hook i Siciliano dokonują nieprawdopodobnych wysiłków, żeby się jeszcze unieść. Są wyczerpani, czerwoni na twarzy, ciężko dyszą.

– Na naszej liście hit spoconych na drugim miejscu jest Hook. Jak możecie sami zobaczyć, wspaniała koszulka od Ralpha Laurena zmieniła kolor. Teraz, rzekłbym, jest to zieleń wyblakła, a może raczej zgniła.

Schello, wymachując przed sobą pięściami, nadstawia ucha na nowy kawałek, zapowiedziany w radiu jako przebój roku. Czarne wieczory. Odwraca się znowu i ciągnie dalej:

– Sto dwanaście! Ostatni, co oczywiste, jest Step… W stanie niemal doskonałym, z włosem leciutko potarganym, chociaż tak krótkim, że się tego nie widzi…

Pochyla się, żeby lepiej obejrzeć zawodnika, potem szybko się prostuje, unosząc bezradnie ręce.

– Nie do wiary! Zobaczyłem kroplę potu, ale zapewniam was, że była tylko jedna! Sto trzynaście!

Step opuszcza się i czuje, jak pieką go oczy. Pot spływa mu po skroniach, rozlewa się wśród rzęs i dociera do spojówek, szczypiąc jak krople do oczu. Zamyka je, plecy go bolą, ramiona nabrzmiewają, żyły pulsują, ale znowu podnosi się i prostuje ręce.

– Taaak! – Step zerka na Siciliana i widzi, że Siciliano patrzy na niego. Prostuje do końca ramiona i dogania go. Nie widać tylko Hooka.

Zauważają go jednak – przyjaciela i przeciwnika – jak wspina się, drżąc i postękując, centymetr po centymetrze, długa sekunda po sekundzie, gdy z dołu dobiega dopingujący go okrzyk:

– Hook, Hook, Hook!

Ale Hook nieruchomieje jak sparaliżowany. Z dygotem ciała kręci głową. – Nie, już nie dam rady… – Przez chwilę tkwi tak bez ruchu i to jest jego ostatnia myśl. Pada -silnie, ledwie zdążywszy odwrócić głowę, by tylko klatką piersiową uderzyć w marmur.

– Sto czternaście.

Step i Siciliano opadają szybko, zwalniając jedynie przy ońcu ewolucji. Potem równie szybko wracają do pozycji wyjściowej, odnajdując w sobie nowe siły, nową energię. Jeden tylko może dotrzeć do celu. Być albo pierwszym, albo żadnym.

– Sto piętnaście!

Opadają w dół. Rytm wzrasta. Schello jakby coś zrozumiał, milknie.

– Sto szesnaście! – Podaje tylko te liczby, po kolei, pospiesznie. Wtedy, gdy są na górze.

– Sto siedemnaście! – I znów w dół.

– Sto osiemnaście! – Step odsapuje i jeszcze przyspiesza.

– Sto dziewiętnaście! – Opada i wraca natychmiast. Siciliano nie ustępuje kroku, choć „pompuje" z coraz większym wysiłkiem, postękując i purpurowiejąc na twarzy.

– Sto dwadzieścia!… Sto dwadzieścia jeden! Nie do wiary, chłopcy!

Nikt już nic nie mówi. Na dole zalega cisza, jak zawsze w wielkich chwilach.

– Sto dwadzieścia dwa!

Tylko muzyka pozostaje jako tło.

– Sto dwadzieścia trzy…

Nagle Siciliano zatrzymuje się w połowie ruchu. Zaczyna krzyczeć, jakby coś w nim rozerwało się na strzępy.

Step podnosi głowę i widzi, jak Siciliano bezsilnie zamiera. Zaczyna się trząść, coraz bardziej dyszeć, krzyczeć, ale jego ramiona nic chcą go słuchać. Jak ranny zwierz, któremu wydarto kawał mięsa, Siciliano wydaje swój ostatni krzyk. Odebrano mu właśnie jego rekord. Powoli, nieubłaganie zaczyna opadać. Przegrał. Z dołu narasta wielkie wołanie, ktoś otwiera piwo:

– Taaak! Oto on, nowy zwycięzca. Step! Rozradowany Schello zbliża się do Stepa, ale ten kręci głową.

Ten gest zdaje się być rozkazem, bo plac znowu milknie. Ten kawałek ze Springsteena brzmi w radiu niemal jak znak od losu dla Siciliana, l'm joing down. Step uśmiecha się do siebie, lewą rękę chowa za plecy i tylko na prawej, z krzykiem, demonstruje ostatnią pompkę. Prawie opada na marmur, patrzy na kamień dzikim wzrokiem, a potem znowu, dygocąc z wysiłku, całą swoją mocą i złością, wciąż na jednej ręce wypycha ciało ku górze. Krzyk wyzwolenia wyrywa mu się z gardła:

– Taaak! – Gdy nic starczało siły, wspomagała ją wola. Nieruchomy, wyciągnięty do przodu, z głową uniesioną ku niebu, trwa tak jak krzyczący posąg – na przekór ciemności nocy i urodzie gwiazd.

– Yahooo! – Schello wrzeszczy jak opętany. Plac eksploduje podobnym krzykiem, uruchamiając motory i skutery, włączając klaksony i wszystkie możliwe źródła hałasu. Pollo zaczyna kopać żaluzje kiosku z gazetami.