– Przepraszam, Dani, nie z tobą mam na pieńku, wiesz to!
Wziął Babi pod ramię i zabrał ją z domu mimo pełnych protestu krzyków Raffaelli i próby zatrzymania go ze strony domniemanej świetnej partii. Powalił go jednym ciosem, rozbijając mu wargę. Usnęła potem w jego ramionach, popłakując.
– Jakie to wszystko zrobiło się trudne. Chciałabym z tobą być gdzieś daleko od tych problemów, od moich rodziców, od tych awantur, w jakimś spokojnym miejscu poza czasem.
On uśmiechnął się do niej.
– Nie martw się. Ja wiem, dokąd pójdziemy, nikt tam nie będzie przeszkadzał.
Babi patrzy na niego oczami pełnymi nadziei. Dokąd?
– Tam, gdzie będziemy trzy metry ponad niebem, gdzie mieszkają zakochani.
Ale następnego dnia powróciła do domu i od tej chwili zaczęło się albo skończyło wszystko.
Babi zapisała się na uniwersytet, zaczęła chodzić na wykłady z ekonomii i handlu, popołudnia spędzając na nauce. Widują się więc rzadziej. Pewnego popołudnia, kiedy była z nim, wybrali się do Giovannicgo na jakieś witaminy w płynie. I gdy tam sobie spokojnie gawędzili przy stoliku na zewnątrz, pojawiły się jakieś dwa podejrzane typy. Nim Step zorientował się, że coś się szykuje, już siedzieli na nim. Trzymając się razem, atakowali go głowami na przemian, rozkrwawiając mu natychmiast twarz. Babi zaczęła krzyczeć. Stepowi udało się wreszcie uwolnić, ale oni natychmiast uciekli podrasowaną vespą, znikając w gęstwinie ulicznego ruchu. Step pozostał na ziemi trochę ogłuszony i krwawiący. Babi pomogła mu wstać i papierowymi serwetkami zatrzymać krew, która obficie płynęła mu z nosa, plamiąc jej koszulkę Fruit. Potem on w milczeniu odwiózł ją do domu, nic bardzo wiedząc, o czym mówić. Przypomniał sobie jakąś awanturę jeszcze sprzed ich znajomości, w co ona uwierzyła albo tylko udała, że wierzy. Kiedy matka zobaczyła ją w domu w bluzce umazanej krwią, omal nie zemdlała.
– Co zrobiłaś sobie, Babi, jesteś ranna? Co ci się stało? To ten łajdak tak cię urządził? Mówiłam ci, że źle skończysz!
Poszła do swojego pokoju i przebrała się jak w transie. Położyła się na łóżku i próbowała zrozumieć, co tu jest nie w porządku. Coś powinno się zmienić. Tylko że to bardzo trudne. Nie jak bluzka, którą można ściągnąć z siebie i wrzucić między rzeczy do prania. Kilka dni później widziała się ze Stepem znowu. Miał kolejną bliznę na twarzy. Założyli mu klamry na brew.
– Coś ty sobie zrobił?
– Wiesz, żeby nic budzić Paola, wchodząc do domu, nie zapaliłem światła. Kropnąłem się w kant z rozmachem. Boli jak cholera.
Cierpiał i zadawał cierpienie. Prawdy dowiedziała się od Palliny. przypadkowo, podczas rozmowy przez telefon. Pojechali do Talenti, do Wuja z Ameryki, uzbrojeni w pałki i łańcuchy. Pod wodzą Stepa. Rozróba na dwanaście fajerek, istna wendeta. Było o tym nawet w gazecie. Babi odłożyła słuchawkę. Zatem zupełnie nie miały sensu te dyskusje z nim, i tak zawsze zrobi, co chce, po swojemu. Ma twardy łeb. Tyle razy tłumaczyła mu, że ona nie znosi przemocy, bójek, bandziorów.
Doprowadza do porządku szafy. Na podłodze zostają jakieś stare zeszyty bez wartości. Zeszyty z lat przeszłych, zapiski licealne, stare książki.
– Co robimy wieczorem? Pojedziemy na wyścigi? Jedź, jadą wszyscy.
– Raczysz sobie żartować. Żadne takie. Nigdy już moja noga tam nie postanie. Niech jeszcze spotkam tamtą wściekłą babę, a mordobicie gotowe. Mamy u nas wieczór po kolacji, jeśli ci odpowiada, przyjdź.
Step włożył granatową marynarkę. Cały wieczór przesiedział na kanapie, rozglądając się wokół, szukając czegoś interesującego w tym, co słyszał, nie znajdował jednak. On tych ludzi nigdy nie cierpiał. Kiedy trafiał na takie towarzyskie spotkania, myszkował po całym domu, podkradał z koleżkami różne rzeczy w sypialniach, inne wyrzucając pod łóżka. Gdzie oni są, ci koleżkowie? Teraz właśnie ścigają się na motorach z przyjaciółmi, rwąc na jednym kole sto czterdzieści na godzinę, kibicują ze starym Sigą, co zbiera zakłady, pędzą wciąż przed siebie z „rumiankami", z Ciccim i wszystkimi innymi. Co za jaja takie przyjęcie! Spotyka się wzrokiem z Babi. Uśmiecha się do niej. Jest jej przykro, bo wie dobrze, co on myśli.
Babi udaje się dostać do książki leżącej wyżej niż inne. I przypomina sobie wszystko, jakby to było w tej chwili.
Domofon dzwoni jak szalony. Pani domu przebiega pospiesznie przez salon, drzwi się otwierają i wpada Pallina, blada, wzburzona, wybuchając płaczem.
To była straszna noc. Nie może myśleć. Zbiera książki rozrzucone po podłodze. Odkłada też inne na stół, a kiedy się pochyla raz jeszcze, zauważa go. Jest tam, jasny i suchy, żółty, wypłowiały jak czas, który przeszedł. Na ciemnej wykładzinie złamany, pozbawiony już życia. Ten mały kłos, który włożyła do dzienniczka po pierwszych wagarach ze Stepem. Tamtego ranka, na wietrze zapowiadającym lato, pocałunki smakujące zapachem skóry na słońcu. Jej pierwsza miłość. Pamięta, jak bardzo była przekonana, że nie będzie już nigdy innej. Podnosi go. Kłos sypie się w jej palcach, jak stare myśli, proste marzenia, przedwczesne obietnice.
Step czuwa nad maszynką do kawy stojącą na kuchence. Kawa jeszcze nie wycieka. Odrobinę zwiększa płomień. Obok jest jeszcze trochę popiołu i strzęp pożółkłej kartki. Jego ulubione rysunki, kartony Andrei Pazienzy. Oryginały. Ukradł je w redakcji tego nowego czasopisma „Zut", kiedy Andrea jeszcze żył i współpracował z nimi. Którejś nocy wybił łokciem szybę w oknie i wszedł od góry. To było łatwe, zabrał tylko kartony mitycznego Paza, po czym szybko wymknąwszy się już przez drzwi, zniknął w mrokach nocy, ściskając pod pachą, szczęśliwy, rysunki swojego idola. Wkrótce potem Andrea umarł.
Jest czerwiec. Jego zdjęcie w gazecie. Wokół Andrei cala redakcja. To zdjęcie zrobiono chyba kilka dni po kradzieży. Step zbiera wśród kratek kuchenki niedopalony kawałek. Co to było? To pewnie ten karton z twarzą Zanardiego. Teraz już nieważne. Spalił je wszystkie tamtego wieczoru po telefonie. Stał tu, przyglądając się, jak znikają kolory i twarze jego bohaterów, skręcając się w objęciach płomienia, jak spopielają się, dymiąc, mityczne myśli nieznanych poetów. Potem przyszedł jego brat.
– Co ty wyprawiasz? Czyś ty zwariował? Przecież spalisz nam okap nad kuchnią!
Chciał zgasić nazbyt wysoki płomień, ale on go zatrzymał.
– Step, czy ty nie możesz ruszyć mózgiem? A potem ja będę za to płacić, nie? Za te gówniarstwa powinienem cię wyrzucić z domu!
Step nie wytrzymał. Cisnął nim o ścianę tuż koło okna. Schwycił go za gardło, prawie dusząc. Paolo zgubił okulary. Poleciały daleko, a spadając na ziemię, potłukły się. Wówczas Step ochłonął. Zostawił go w spokoju. Paolo podniósł swoje rozbite okulary i wyszedł bez słowa. Step poczuł się jeszcze gorzej. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Wpatrując się w swoje kartony, które płonąc wysokim ogniem, niszczyły okap, został na swoim miejscu, cierpiąc, jak nigdy nic cierpiał. Osamotniony, jak nigdy dotąd. Przychodzi mu na myśl Battisti. „Pobić kogoś tylko dlatego, że nie okazał dość szacunku, wiedząc, że na to, co cię boli, nie ma ratunku". To prawda, ma rację. Ale teraz to boli jeszcze mocniej. Ten ktoś to jego brat. Kawa wycieka gwałtownie, pomrukując niecierpliwie, jakby i ona chciała coś jeszcze powiedzieć. Step przelewa ją do filiżanki, potem chyłkiem szybko wypija. W ustach pozostaje jej gorzki smak, podobnie jak ten, który jest pamięcią jego serca.
Wrzesień. Rodzice Babi kupili jej bilet na samolot do Londynu. Porozumieli się w tej sprawie z matką Palliny. Niech dziewczyny oderwą się od swoich złych przyjaźni.