– Babi! – To głos matki. Zadzwoni do Palliny później.
– Tak, mamo.
– Możesz przyjść na chwilę?… Zobacz, kto tu jest. To Alfredo, stoi przy drzwiach.
– Cześć.
Babi trochę się rumieni. W tym się nie zmieniła. Kiedy podchodzi, żeby się przywitać, sama to zauważa. Może w tym nie zmieni się nigdy. Alfredo stara się wyprowadzić ją z zakłopotania.
– Gorąco u was.
– Tak – odpowiada Babi z uśmiechem. Matka zostawia ich samych.
– Nie miałabyś ochoty obejrzeć wystawy szopek na placu del Popolo?
– Owszem, narzucę coś na siebie. Tu jest dość ciepło, ale na dworze musi być zimno…
Uśmiechają się do siebie. On ściska jej rękę. Patrzy na niego życzliwie. A nawet z ciekawością. Dziwne, mieszkają tyle lat w jednym domu, a nigdy się nie poznali przedtem, zauważa.
– Wiesz, uczyłem się dużo w ostatnich latach, przygotowuję pracę dyplomową i musiałem się rozstać z moją dziewczyną.
– Ja też.
– Przygotowujesz się do dyplomu? – Uśmiechnął się.
– Nie, ale rozstałam się z moim chłopcem.
W rzeczywistości Step jeszcze o tym nie wiedział, ale ona już postanowiła. To była trudna decyzja, dojrzewająca wśród kłótni, sporów, problemów z rodzicami, a może też, czemu nie, teraz z Alfredem. Babi wkłada płaszcz. Przechodzi korytarzem. Dzwoni telefon. Babi przez chwilę zatrzymuje się przed aparatem. Jeden dzwonek, drugi. Odbiera pani Raffaella.
– Tak?
Babi stoi obok, patrzy na nią pytającym wzrokiem, jakby niespokojna, że może być do niej. Matka łagodnie kręci głową, zasłania mikrofon ręką.
– To do mnie… Idź już, idź…
Babi żegna ją uspokojona, słowo ciepłe, jak pocałunek.
– Wrócę później.
Raffaella odprowadza ją wzrokiem, krótkim uśmiechem odpowiada na grzeczne „do widzenia" Alfreda. Drzwi się zamykają.
– Halo, słucham? Nie, przykro mi. Babi nie ma w domu. Nie, nie wiem, kiedy wróci.
Step odkłada słuchawkę. Zastanawia się, czy rzeczywiście nie ma jej w domu. Czy by jej powiedziała o tym telefonie. Sam na tej kanapie przy milczącym aparacie, bez nadziei. Przepłynęły szczęśliwe dni, dni uśmiechów, miłości, słońca. Zaczyna ją sobie wyobrażać obok siebie, w jego ramionach, na tej właśnie kanapie, tak, jak było.
Momenty złudzenia, gwałtowne chwile namiętności, godziny samotności. Jeszcze bardziej czuje się osamotniony, pozbawiony nawet dumy. Później, kręcąc się wśród ludzi, widzi szczęśliwe pary w samochodach, w świątecznym ruchu, z prezentami. Uśmiecha się. Trudno się prowadzi, kiedy ona przygarnia się do ciebie, kiedy chce na siłę zmienić bieg i nie potrafi, kiedy chcesz, z jedną ręką na kierownicy, prowadzić i równocześnie kochać się.
Wędruje wśród fałszywych Świętych Mikołajów, zapachu pieczonych kasztanów, gwiżdżących policjantów, ludzi z paczkami, wypatrując jej włosów, węsząc za jej zapachem, myląc się i doganiając obce kobiety, by potem uspokajać tłukące się serce.
Ulica Vigna Stelluti pewnego dnia pełna wesołości. Step nosi ją w ramionach jak dziecko, całując na oczach wszystkich, zachwyconych takim pomysłem. Potem wchodzi do Euclide, sadza ją grzecznie na ladzie, a ludzie wokół słyszą, jak zamawia:
– Jedno piwko i jeden krem dla mojej malutkiej.
Potem znowu na ulicy, ona jak dziecko na jego ręku, a ludzie wokół normalni, inni. Jakaś para im się przygląda. Dziewczyna uśmiecha się do siebie, marząc o takim jak on, szalonym z miłości. Potem myśli o swoim kruchym chłopcu, o swojej tuszy i diecie, jaka ją czeka od poniedziałku.
Rodzice Babi, widząc ją w ramionach Stepa, wybiegają naprzeciw zaniepokojeni.
– Co ci się stało? Spadłaś z motoru? Coś sobie zrobiłaś?
– Nie, mamo, czuję się bardzo dobrze. – A widząc, jak on odchodzi z dziewczyną w ramionach, dopytują się siebie, dlaczego zatem? Ludzie szukający zawsze jakichś racji tego dnia wracają do domu z pustymi rękoma.
Ktoś go potrąca, nie widzi nawet, że to ładna dziewczyna. Gdziekolwiek spojrzy, przybiegają wspomnienia. Kupili tu sobie takie same bluzki, on extra large, ona mniejszą, medium.
Lato. Konkurs piękności na Argentario. Babi wzięła w tym udział dla żartu, on nazbyt serio potraktował czyjś, zresztą szczery, zachwyt:
– Popatrz tylko, dupa jak z bajki! – No i oczywiście awantura.
Uśmiecha się. Został wyrzucony z dyskoteki i nie zobaczył, jak zwycięża. Ileż to razy kochał się z Miss Argentario. Nocami w parku Villa Glori, pod krzyżem poświęconym poległym, na tamtej ławce ukrytej wśród krzaków nad miastem. Ich westchnieniom patronował księżyc. W samochodzie, kiedy to policja przerwała im kradzione pocałunki, a speszona Babi okazała swoje dokumenty. Potem, jak policjanci się oddalili. Step pożegnał ich po swojemu:
– Zazdrośnikom wała!
A ta dziurawa siatka? Pomagał jej przedostać się na drugą stronę, a potem obejmował ją koło klatek, a potem kochał niespokojnie na ławce przy akompaniamencie porykiwań drapieżników i krzyków niewidocznych ptaków. Oni, całkowicie wolni, w niewolniczym zoo.
Mówi się, że kiedy umierasz, w jednej chwili widzisz najważniejsze momenty swojego życia. Więc Step usiłuje teraz pozbyć się tych wszystkich wspomnień, myśli, łagodnych cierpień. Aż nagle dociera do niego. To wszystko na nic. To już koniec.
Trochę się jeszcze wałęsa. Niemal mimo woli trafia na swój motor. Postanawia pojechać do domu Schella. Tam się spotykają dziś wszyscy jego przyjaciele.
Jego przyjaciele. Kiedy drzwi się otwierają, przeżywa dziwne uczucie.
– Ciao, Step. Kurwa, od lat cię nie widzę. Wesołych świąt! Bawimy się w koniki. Dołączysz?
– Wolę popatrzeć. Jest piwo? Siciliano podaje mu już otwarte.
Uśmiechają się do siebie. Tamto to przeszłość. Pociąga trochę piwa. Przysiada na jakimś stopniu. Telewizor jest włączony. Na świątecznym tle konkurenci oznakowani kolorowymi kokardkami grają w jakąś głupią grę. Jeszcze głupszy prowadzący nazbyt długo wyjaśnia zasady następnej. Nie wciąga go to. Z jakiegoś stereo ukrytego gdzieś w kącie dobiega go muzyka. Piwo jest chłodne, ale szybko się ogrzewa. Wszyscy jego przyjaciele są porządnie ubrani lub tak sądzą. Granatowe marynarki, trochę zbyt szerokie do dżinsowych spodni.
To jest cała ich elegancja. Ktoś ma na sobie pełny garnitur, ktoś inny nazbyt ciasne welwetowe spodnie. Nieoczekiwanie przypomina mu się pogrzeb Polla. Byli oni wszyscy i jeszcze inni. Lepiej ubrani i poważni. Teraz się śmieją, żartują, rzucają w siebie kolorowymi żetonami i kartami, czekając i pożerając duże kawałki panettone. Na pogrzebie mieli wszyscy łzy w oczach. Żegnali prawdziwego przyjaciela i było to pożegnanie szczere, wzruszające, z głębi serca. Potem zobaczył ich znowu w kościele, w niewygodnych, ciasnych koszulach, słuchających kazania, w milczeniu wychodzących za trumną. W głębi płaczące dziewczyny, które uciekły ze szkoły. Przyjaciółki Palliny, towarzyszki wieczornych i nocnych wypraw na piwo przy barze. Tamten dzień wszyscy przeżywali poważnie. Każda łza była szczera. Ich oczy, ukryte za ray-banami, webami, szkłami lustrzanymi albo persolami, wilgotniały, patrząc na to „Cześć, Pollo", ułożone z różowych chryzantem, a podpisane „Przyjaciele". Chryste, jak mi go brakuje. I jego oczy na chwilę pokrywają się lśnieniem. Spotyka czyjś uśmiech. To Madda. Stoi w kącie w ramionach jakiegoś faceta, którego Step widywał często na siłowni. Odpowiada uśmiechem, potem patrzy gdzie indziej.
Step znowu wypija trochę piwa. Cholernie mu brakuje Polla. A wtedy przed Gildą, udając parkingowych, podpieprzyli to ferrari z niesłychaną telefonizacją w środku. Jeździli nim przez całą noc, dzwoniąc do wszystkich, do przyjaciół w Ameryce, do jakichś świeżo poznanych pań, obrzucając mięsem rozespanych rodziców. Albo wtedy, gdy pojechali do tej Giacci, żeby zwrócić jej psa. A Pollo bardzo nie chciał go oddać.