– Porucznik – poprawiłam go. – Prowadzę śledztwo w sprawie o zabójstwo. Powiedziano mi, że może pan wiedzieć, co się tutaj dzieje. Mam na myśli ostatnie wydarzenia, chciałabym też dowiedzieć się czegoś o ludziach, którzy uważają, że wysadzenie w powietrze trzech śpiących osób – przy czym omal nie zginęło dwoje niewinnych dzieci – i kompletne zniszczenie narządów wewnętrznych kolejnej ofiary jest dopuszczalną formą protestu.
– A przez „tutaj” rozumie pani spokojne akademickie gaje Berkeley? – spytał Lemouz.
– Przez „tutaj” rozumiem każde miejsce, w którym dokonuje się takich potwornych zbrodni, panie Lemouz.
– Profesorze – poprawił mnie. – Skoro tytuły zawodowe są dla pani takie istotne, to jestem profesorem języków romańskich w Lance Hart. – Na jego ustach zaigrał uśmieszek.
– Powiedział pan, że nie dziwią go te morderstwa.
– Czemu miałyby mnie dziwić? – Wzruszył ramionami. – Czy pacjent, który znajduje zmiany na swoim ciele, powinien być zdziwiony? Nasze społeczeństwo jest zainfekowane, pani porucznik, a ludzie, którzy roznoszą chorobę, choć są tego świadomi, robią to dalej. Czy pani wie – podniósł na mnie wzrok – że potężne międzynarodowe korporacje osiągają większe zyski, niż przynosi produkt narodowy dziewięćdziesięciu procent krajów świata? W sferze odpowiedzialności za sprawy socjalne społeczeństw wielkie firmy przejęły funkcje rządów. Dlaczego tak chętnie potępiamy apartheid, gdy uderza w naszą tolerancję rasową – zaśmiał się cynicznie – atak niechętnie dopuszczamy go do świadomości, gdy dotyczy gospodarki. Otóż dzieje się tak, ponieważ nie patrzymy nań oczami najbiedniejszych i ujarzmionych. Widzimy go przez filtr kultury ludzi dzierżących władzę… wielkich korporacji… mediów…
– Wybaczy pan – przerwałam mu – ale przybyłam tu z powodu czterech makabrycznych morderstw. Giną ludzie.
– Muszą ginąć, pani porucznik. Właśnie usiłuję pani wyjaśnić dlaczego.
Miałam ochotę chwycić go za klapy i potrząsnąć nim. Zamiast tego wyjęłam zdjęcie opiekunki do dziecka z legitymacji Wendy Raymore i portret rysunkowy kobiety, która towarzyszyła Bengosianowi do apartamentu w hotelu Clift, sporządzony przez artystę policyjnego na podstawie taśmy z kamery systemu bezpieczeństwa.
– Czy zna pan którąś z tych kobiet, profesorze?
Lemouz zaczął się śmiać.
– Czemu miałbym pani pomagać? To państwo dopuściło do podziału społeczeństwa na biednych i bogatych, nie te kobiety. Proszę mi powiedzieć, kto jest za to odpowiedzialny? Tamte dwie podejrzane czy ci dwaj przedstawiciele naszego systemu – podsunął mi pod nos tytułową stronę „Chronicie”.
Z gazety patrzyły na mnie fotografie Lightowera i Bengosiana.
– Jeśli ci ludzie ogłosili rozpoczęcie wojny, to jestem zdania, że powinniśmy się z tym pogodzić. Jak brzmi to nowe hasło, pani porucznik? – Uśmiechnął się. – To, według którego Amerykanie postępują mimo swoich górnolotnych zasad moralnych? „Niech się toczy”.
Zabrałam zdjęcia, zamknęłam notes, schowałam wszystko do torebki i wstałam. Czułam się zmęczona i upokorzona. Szybko opuściłam gabinet profesora języków romańskich w Lance Hart, żeby nie wysadzić go w powietrze.
ROZDZIAŁ 34
Świętoszkowatę perorowanie Lemouza plus moje osobiste przekonanie, że w kwestii morderstw zabrnęliśmy w ślepą uliczkę, spowodowały, że kiedy wróciłam po szóstej do biura, ciągle jeszcze parowałam z gniewu. Zadzwoniłam do Cindy i umówiłam się z nią U Susie. Może przy quesadilli z homara uda nam się coś wymyślić. Potrzebne mi było towarzystwo przyjaciółek.
Kiedy kończyłam rozmawiać z Cindy, do pokoju wszedł Warren Jacobi.
– Yank Sing – powiedział.
– Co to znaczy?
– Postawiłbym raczej na niego niż na quesadillę. Kobiety łatwiej otwierają się u Chińczyków. Powinnaś to wiedzieć, Lindsay. A skoro już jesteśmy przy jedzeniu, czy wiesz, że podobno solone kurczęta z imbirem spowodowały upadek dynastii Qin? – Usiadł na krześle. – Gdzie się podziewałaś? – Z jego chytrego uśmieszku wywnioskowałam, że ma coś dla mnie.
– Byłam w Republice Ludowej, ale nic mi to nie dało. Czy masz mi coś do zakomunikowania oprócz rady, do której restauracji mam pójść?
– Rozesłanie biuletynu do wszystkich komisariatów przyniosło rezultaty. Trafiliśmy na ślad Wendy Raymore – powiedział, szczerząc z satysfakcją zęby. Ta wiadomość mnie zelektryzowała.
– Zadzwoniono z Safewaya po drugiej stronie zatoki. Nocny ekspedient przysięga, że to ona. Taśma wideo jest już w drodze. Ten facet powiedział, że ma teraz czerwone włosy i nosi okulary przeciwsłoneczne. Zdjęła je na chwilę, żeby odliczyć drobne, i wtedy ją rozpoznał.
– Gdzie po drugiej stronie zatoki, Warren?
– Na Harmon Avenue w Oakland. – Stanęła mi przed oczami mapa tej okolicy i oboje pomyśleliśmy o tym samym. – Blisko McDonalda, w którym została znaleziona Caitlin.
Geograficznie wszystko zaczęło do siebie pasować.
– Dopilnuj, by ta fotografia znalazła się w witrynach wszystkich sklepów w sąsiedztwie.
– Już to zrobiłem, pani porucznik. – Dostrzegłam w jego oczach znane mi iskierki, które mówiły, że ma coś jeszcze w zanadrzu.
– Takich telefonów było mnóstwo – powiedziałam, przekrzywiając przekornie głowę. – Skąd wiesz, że ten ekspedient się nie pomylił?
Jacobi puścił do mnie oko.
– Kupowała inhalator przeciwastmatyczny.
ROZDZIAŁ 35
Zanim zjawiła się Jill, Cindy, Claire i ja zdążyłyśmy zjeść półmisek skrzydełek kurcząt i prawie skończyłyśmy nasze corony. Powiesiła płaszcz i weszła do boksu. Blady uśmiech najlepiej charakteryzował stan jej nerwów.
– Jestem – powiedziała, rzucając swoją aktówkę i siadając przy Claire. – Która pierwsza zacznie mi dogadywać?
– Nie będzie żadnego dogadywania – odparłam. – Tu są skrzydełka i to… – wlałam jej do szklanki resztę piwa, która pozostała w butelce.
Podniosłyśmy w górę szklanki – Jill z pewnym wahaniem. Na chwilę zapadła cisza; każda z nas zastanawiała się, jak powinnyśmy poprowadzić tę rozmowę. Ileż to już razy zbierałyśmy się w tym samym gronie? Cztery kobiety na odpowiedzialnych stanowiskach, które postanowiły połączyć siły i środki, by ścigać zbrodniarzy.
– Za przyjaźń – powiedziała Claire. – Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną. To obejmuje również ciebie, Jill.
– Najpierw wypiję – odparła Jill, której zaczynały wilgotnieć oczy – zanim wpadnę do tej szklanki.
Wychyliła jednym haustem niemal trzecią część swojego piwa, po czym westchnęła z ulgą.
– W porządku, nie owijajmy w bawełnę. Lindsay wam powiedziała?
Cindy i Claire przytaknęły.
– Telefon, telegraf, tele – Boxer. – Jill puściła do mnie oko.
– Jeśli ty cierpisz, cierpimy wszystkie – stwierdziła Claire. – Ty na naszym miejscu czułabyś to samo.
– Pewnie tak – przyznała Jill. – Przypuszczam, że teraz mi powiecie, że nie nadaję się do roli typowej sponiewieranej małżonki.
– Myślę, że teraz ty powinnaś nam powiedzieć, jak się czujesz.
– Tak. – Nabrała powietrza w płuca. – Po pierwsze, nie jestem sponiewierana. Walczymy ze sobą. Steve nigdy nie uderzył mnie pięścią. Nigdy nie uderzył mnie w twarz.
Cindy chciała zaprotestować, ale Claire ją powstrzymała.
– Wiem, że to go nie oczyszcza z zarzutów ani niczego nie usprawiedliwia. Po prostu chciałam, żebyście o tym wiedziały. – Przygryzła dolną wargę. – Nie potrafię opisać, co czuję, choć mam za sobą wystarczająco dużo starć. Najczęściej czuję wstyd. Jestem zawstydzona samą sobą.