Выбрать главу

– Kiedy to się zaczęło? – spytała Claire. Jill wyprostowała się na krześle i uśmiechnęła.

– Którą chcecie znać prawdę? Tę prawdziwą czy tę, którą wmawiam sobie od kilku miesięcy? Prawdziwa brzmi: jeszcze przed naszym ślubem.

Poczułam, że zaciskają mi się szczęki.

– Zawsze chodziło o coś. O rzecz kupioną przeze mnie dla domu, która nie była w jego guście, albo o to, jak się ubrałam. Jest bardzo twórczy w udowadnianiu mi, że jestem głupia.

– Głupia? – Claire westchnęła. – Intelektualnie nie dorasta ci do pięt.

– Steve nie jest tępy – zaprotestowała Jill. – Po prostu nie dostrzega wielu możliwości. Z początku zgniatał mi ramiona, o… w ten sposób. Zawsze udawał, że zrobił to niechcący. Czasem ciskał we mnie tym, co miał pod ręką. Na przykład moją torebką. Kiedyś, pamiętam – zaczęła się śmiać – rzucił we mnie krążkiem sera Asiago.

– Ale dlaczego? – Cindy potrząsnęła głową. – Czemu to robił?

– Bo za późno zapłaciłam rachunek. Bo zaszalałam, kupując sobie buty przed jakąś imprezą, a było krucho z pieniędzmi. – Jill wzruszyła ramionami. – Bo mógł.

– Czy to się zaczęło, zanim się poznałyśmy? – spytałam.

Jill przełknęła ślinę.

– Chcesz wiedzieć, czy ukrywałam to przed wami, prawda? – Kelnerka przyniosła quesadillę, w tle śpiewała Shania Twain. – Wygląda na to, że chcecie mnie przekupić. – Zanurzyła quesadillę w dipie guacamolowym i roześmiała się. – Nowa metoda przesłuchiwania. „Tak, wiem, gdzie się ukrywa Osama bin Laden, ale jeśli można, poproszę o jeszcze jedno takie serowe…”.

Roześmiałyśmy się. Jill zawsze wiedziała jak wprawić nas w dobry humor.

– Nigdy nie poszło o nic ważnego – dodała Jill. – Zawsze o jakąś drobnostkę. Jeśli chodzi o ważne rzeczy, to myślę, że jesteśmy dobrymi partnerami. Bardzo wiele razem przeszliśmy. Ale te drobne rzeczy… bo umówiłam się na kolację z ludźmi, których nie lubił, albo zapomniałam powiedzieć sprzątaczce, żeby zabrała jego koszule do prania. Zawsze potrafił sprawić, że czułam się przy nim jak miernota.

– Można ci zarzucić wszystko prócz mierności – oświadczyła Claire.

Jill przetarła oczy i uśmiechnęła się.

– Moje cheerleaderki… Gdybym sukinsyna zastrzeliła, pewnie byście mi przyklasnęły.

– Przedyskutowałyśmy już tę opcję – przyznała Cindy.

– Wyobraźcie sobie, że ja też o tym myślałam. – Jill potrząsnęła głową. – Zastanawiałam się, kto prowadziłby wtedy moją sprawę. Ale dość tego, zaczynam brzmieć melodramatycznie.

– Jaką radę dałaby Jill – prokurator kobiecie, która znalazłaby się w takim samym położeniu? Co byś jej powiedziała?

– Że wytoczę temu kutasowi sprawę i zrobię mu z dupy śmietnik, jeżeli nie przestanie cię tak paskudnie traktować.

Roześmiałyśmy się wszystkie jednocześnie.

– Mówiłaś, że potrzeba ci trochę czasu – powiedziałam do Jill. – Nie zebrałyśmy się, żeby cię nakłonić do zmiany od dziś. Ale znam cię. Zostajesz z nim, bo czujesz się odpowiedzialna, bo chcesz mu dać szansę. Musisz nam jednak coś obiecać. Jeśli zdarzy się następny incydent, przyjadę do ciebie i sama cię spakuję. Zamieszkasz u którejś z nas. U mnie, u Claire, u Cindy… ale lepiej u Cindy nie, bo to nora. Możesz wybierać, kochanie. Przyrzeknij mi, że następnym razem odejdziesz, jeśli ci choćby tylko pogrozi.

Twarz Jill rozpogodziła się, w jej niebieskich oczach zapaliły się iskierki. Pomyślałam sobie, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie.

– Przyrzekam – obiecała w końcu, lekko zakłopotana, ale wyraźnie ucieszona.

– To za mało – oświadczyła Cindy.

Jill uniosła dłoń.

– Skautka z Highland Park przysięga na swoją siostrę, że nigdy nie zawiedzie. Jeśli nie dotrzyma przysięgi, niech jej twarz pokryją pryszcze.

– Może być – mruknęła Claire.

Jill zebrała nasze ręce na środku stołu.

– Kocham was, dziewczyny.

– My też cię kochamy, Jill.

– Czy możemy w końcu coś zamówić? – zapytała. – Mam uczucie, jakbym powtórnie zdawała egzamin kwalifikacyjny. Jestem okropnie głodna.

ROZDZIAŁ 36

Przez całą noc przewracałam się, myśląc o sukinsynu, który – grając przed ludźmi rolę troskliwego, kochającego męża, lecz zawsze gotów do zmycia się z domu, gdy któryś z jego kumpli miał ochotę pograć w golfa – krzywdził jedną z najwspanialszych dziewczyn w tym mieście: kogoś, kogo tak bardzo kochałam.

Myśl o Stevie dręczyła mnie jeszcze przez większą część poranka. W końcu miałam dość wmawiania sobie, że siedząc w biurze i odpowiadając na telefony, posuwam naprzód sprawę terrorystycznych zamachów, którą się zajmowałam.

Chwyciłam torebkę.

– Jeśli Tracchio będzie mnie szukał, powiedzcie mu, że wrócę za godzinę.

Dziesięć minut później zatrzymałam samochód przed jednym ze szklanych drapaczy chmur przy dolnym rynku – siedzibą księgowych i doradców prawniczych – pod numerem 160 na Beale, gdzie mieściło się biuro Steve’a.

Przez całą drogę windą na trzydzieste drugie piętro gotowało się we mnie. Otworzyłam drzwi z napisem NORTHSTAR PARTNERSHIPS. Przystojna recepcjonistka za biurkiem uśmiechnęła się do mnie.

– Do Steve’a Bernhardta – powiedziałam, pokazując jej moją odznakę.

Nie chcąc, żeby go uprzedziła, poszłam prosto do narożnego biura, dokąd kiedyś towarzyszyłam Jill. Steve, w żółtozielonej koszuli od Lacoste’a i spodniach khaki, rozparty na obrotowym krześle, rozmawiał przez telefon. Nie przerywając rozmowy, mrugnął do mnie i gestem wskazał mi krzesło.

Zrozumiałam to mrugnięcie, kolego.

Czekałam cierpliwie, aż skończy, ale moja złość narastała, gdy przyprawiał rozmowę wyświechtanymi, obiegowymi dowcipami w rodzaju: „Wygląda na to, że masz zamiar zagotować ocean, żeby się napić herbaty, stary”.

W końcu rozłączył się i odwrócił ku mnie.

– Co cię do mnie sprowadza, Lindsay? – spytał, patrząc na mnie ze zdziwieniem, jakby niczego się nie domyślał.

– Przestań pieprzyć, Steve. Wiesz dobrze, dlaczego tu przyszłam.

– Nie wiem. – Potrząsnął głową. – Czy coś się stało Jill?

– Hamuję się, żeby nie przeskoczyć biurka i nie wbić ci tego telefonu do gardła. Jill nam powiedziała. Wiemy o wszystkim, Steve.

Wzruszył ramionami, jakby nie miał pojęcia, o co chodzi. Skrzyżował podeszwy butów przed moim nosem i spytał:

– O czym?

– Zobaczyłam siniaki. Jill powiedziała nam, co się u was dzieje.

– Ach, tak. – Odchylił się do tyłu i uniósł brwi. – Jill mówiła mi wczoraj, że idzie na spotkanie ze swoją paczką. – Spojrzał na zegarek. – Słuchaj, chętnie posiedziałbym z tobą i opowiedział ci o niektórych szczegółach naszego osobistego gówna, ale muszę być o dwunastej trzydzieści na dole…

Pochyliłam się nad biurkiem.

– Posłuchaj mnie uważnie. Przyszłam tu, żeby ci powiedzieć, że to się ma skończyć. Od dzisiaj. Jeśli jej dotkniesz… wystarczy, że zobaczę, iż ma złamany paznokieć albo przyjdzie w złym humorze do biura… oskarżę cię o napaść. Rozumiesz, Steve?

Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Kręcił w palcach końce swoich krótkich kędzierzawych włosów i patrzył na mnie, uśmiechając się szyderczo.

– No, no, Lindsay, wszyscy zawsze mówili, że jesteś modliszką. Nie spodziewałem się… Jill nie miała prawa was w to wciągać. Wiem, że to, co mówię, nie działa na takie pełnoetatowe karierowiczowskie typy jak wy… ale Jill i ja jesteśmy małżeństwem. Cokolwiek się dzieje między nami, jest naszą prywatną sprawą.