– Żadnych śladów powiązań z miłośnikami C-cztery? – Tracchio zadawał takie pytania, jakby prowadził rozmowę pod kątem mężczyzny w jasnobrązowym ubraniu. Kim ten facet mógł być?
– To sprawa brygady antyterrorystycznej – oświadczyłam.
– Ale ci ludzie wykorzystują publiczne adresy e-mailowe, żeby nas zastraszać – powiedział Tracchio.
– Czego pan od nas żąda? Żebyśmy wzięli pod obserwację wszystkie kawiarenki internetowe w rejonie zatoki? – spytałam. – Czy pan wie, ile ich jest?
– Dwa tysiące sto siedemdziesiąt dziewięć – wtrącił nieznajomy. Zajrzał do swoich notatek. – Dwa tysiące sto siedemdziesiąt dziewięć portali internetowych dostępnych dla wszystkich w różnych miejscach: w college’ach, bibliotekach, kafejkach, na lotniskach. Do tego dochodzą dwa w wojskowym ośrodku rekrutacji w San Jose, nie sądzę jednak, żeby z nich skorzystano, choć to nie bardzo zawęża obszar możliwości.
– Racja – przyznałam, kiedy w końcu spotkaliśmy się oczami. – Ale przynajmniej ustaliliśmy jakieś zawężenie.
– Przepraszam. – Mężczyzna pomasował sobie skronie i uśmiechnął się. – Dwadzieścia minut temu przyleciałem z Madrytu, z zadaniem dopracowania niektórych szczegółów ochrony przyszłotygodniowego szczytu G-osiem, tymczasem mam uczucie, że znalazłem się w centrum trzeciej wojny światowej.
– Nazywam się Lindsay Boxer – przedstawiłam się.
– Wiem, kim pani jest – odparł. – W zeszłym roku rozwiązała pani sprawę wybuchu w kościele w La Salle Heights. Ludzie w Ministerstwie Sprawiedliwości zauważyli to. Czy mamy szansę osaczyć tych bombiarzy do końca przyszłego tygodnia?
– Osaczyć? – Stylistyka jak z książek Clancy’ego, pomyślałam.
– Nie bawmy się w słowne gierki, pani porucznik. Przed nami spotkanie hegemonów finansowych Wolnego Świata, do tego mamy zagrożenie bezpieczeństwa publicznego, a jak zauważył pani szef, zostało nam niewiele czasu.
Podobała mi się ta bezpośredniość. Facet nie przypominał typowego waszyngtońskiego ważniaka.
– Więc wszystko dopiero przed nami? – zapytał Gabe Carr, zastępca burmistrza.
– Przed nami? – Człowiek z Waszyngtonu rozejrzał się po pokoju. – Rozumiem, że miejsca spotkań są zabezpieczone. Czy mamy dość ludzi?
– Wszyscy mundurowi będą w przyszłym tygodniu do pańskiej dyspozycji. – W oczach Tracenia zapaliły się iskierki.
Chrząknęłam znacząco.
– A co z e-mailem, który otrzymaliśmy? Co z nim robimy?
– Co pani zamierza z nim zrobić? – spytał nasz gość.
Poczułam suchość w gardle.
– Mam zamiar odpowiedzieć – odparłam. – Chcę rozpocząć dialog. Sporządzić mapę punktów, z których będą się z nami kontaktowali. Zobaczyć, czy czegoś nam nie powiedzą. Im więcej będziemy rozmawiali, tym większa szansa, że coś odkryjemy…
Zaległa długa, pełna napięcia cisza. Miałam nadzieję, że nie jest to wstęp do odebrania mi sprawy.
– Słuszna decyzja. – Człowiek z Waszyngtonu mrugnął do mnie. – Nie ma sensu dramatyzować. Po prostu chciałem poznać osobę, z którą będę pracował. Nazywam się Joe Molinari. – Uśmiechnął się i wręczył mi swoją wizytówkę.
Kiedy ją czytałam, serce zaczęło mi bić szybciej, ale starałam się nie pokazać tego po sobie.
DEPARTAMENT BEZPIECZEŃSTWA WEWNĘTRZNEGO, JOSEPH MOLINARI, ZASTĘPCA DYREKTORA – brzmiał tekst.
Cholera, facet był prawdziwą szychą!
– Do roboty. Zacznijmy rozmawiać z tymi sukinsynami – powiedział zastępca dyrektora.
ROZDZIAŁ 43
Kiedy po spotkaniu z Molinarim wracałam do biura, szumiało mi w głowie. Po drodze zatrzymałam się przed drzwiami Jill.
Sprzątaczka odkurzała elektroluksem korytarz, ale światło w pokoju Jill nadal się paliło. W tle słychać było płytę Evy Cassidy, a Jill nagrywała coś na magnetofonie.
Zapukałam.
– Jak się masz – powiedziałam od drzwi, przybierając najbardziej przepraszającą minę, na jaką umiałam się zdobyć. – Wiem, że próbowałaś się ze mną skontaktować. Czuję, że niewiele pomoże, jeśli ci opowiem o moim dzisiejszym dniu.
– Wiem, jak się zaczął – odparła lodowatym tonem Jill.
Zdawałam sobie sprawę, że zasługuję na to.
– Słuchaj, nie mam ci za złe, że jesteś na mnie wściekła. – Weszłam głębiej i położyłam ręce na wysokim oparciu krzesła.
– Masz rację, byłam na ciebie wściekła – burknęła Jill. – Ale przedtem.
– A teraz?
– Teraz jestem wściekła do kwadratu, Lindsay.
Na jej twarzy nie dostrzegłam nawet cienia uśmiechu. Jeśli chciało się komuś wyrwać jaja – że posłużę się niezbyt elegancką metaforą – Jill była idealnym wspólnikiem.
– Znęcasz się nade mną – stwierdziłam, siadając na krześle. – Chcesz mi dać do zrozumienia, że robiąc to, co zrobiłam, przekroczyłam dopuszczalną granicę.
Roześmiała się drwiąco.
– Oczywiście, że nasyłając płatnego zabójcę na mojego męża, przekroczyłaś wszelkie granice.
– To nie był płatny zabójca, tylko łamignat – odparłam. – Ale nie wchodźmy w detale. Chcę ci tylko powiedzieć, że wyszłaś za ostatniego sukinsyna. – Przyciągnęłam krzesło do jej biurka. – Słuchaj, Jill… wiem, że postąpiłam źle. Nie poszłam do niego, żeby mu grozić. Poszłam ze względu na ciebie, ale facet okazał się niereformowalną mendą.
– Może nie spodobało mu się wyłożenie naszych spraw na ladę jak listy rzeczy do wyprania w pralni chemicznej. To, co ci powiedziałam, było tylko do twojej wiadomości, Lindsay.
– Masz rację. – Przełknęłam ślinę. – Przepraszam.
Ślady złości zaczęły stopniowo znikać z jej twarzy. Odjechała z krzesłem od biurka i przysunęła się do mnie tak blisko, że nasze kolana niemal się stykały.
– Lindsay, jestem już dorosłą dziewczynką. Pozwól mi samej toczyć moje prywatne wojny. W tej sprawie masz być moją przyjaciółką, a nie policjantką.
– Wszyscy mi to powtarzają.
– Więc posłuchaj ich, kochanie, bo potrzebuję cię jako przyjaciółki, a nie osoby ze sto pierwszej dywizji desantowej. – Ujęła moje dłonie i ścisnęła je. – Przyjaciółka jest od tego, żeby jej się zwierzyć, zjeść z nią lunch, może nawet wspomóc ją mądrą radą… Ale żeby wparowywać do biura jej męża i grozić mu, że będzie miał pogruchotane kolana… do tego jest zdolny tylko wróg, Lindsay.
Roześmiałam się. W lodowatym głosie Jill pierwszy raz błysnęła iskierka wesołości. Ale tylko iskierka.
– Niech będzie. W takim razie powiedz mi jak przyjaciółce, jak się układają stosunki między tobą a tym sukinsynem, od czasu, gdy cię uderzył? – spytałam z udawaną zjadliwością.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
– Myślę, że są dobre… Rozważaliśmy skorzystanie z pomocy psychologa.
– Jedyną pomocą, potrzebną Steve’owi, jest pomoc adwokata po postawieniu go w stan oskarżenia.
– Bądź moją przyjaciółką, Lindsay, pamiętaj, że… Ale są ważniejsze tematy do omówienia. Co się dzieje w mieście?
Opowiedziałam jej o e-mailu, który rano otrzymała Cindy, i o tym, jak ta nowa wiadomość zmieniła oblicze całej sprawy.
– Czy słyszałaś o facecie nazwiskiem Joe Molinari, zajmującym się terroryzmem?
Jill zastanawiała się przez moment.
– To nazwisko kojarzy mi się z jednym prokuratorem z Nowego Jorku. Pierwszorzędny śledczy. Rozpracowywał atak na World Trade Center. Co więcej, wart jest grzechu. Zdaje się, że został przeniesiony do Waszyngtonu na jakieś stanowisko.
– „Jakieś stanowisko” to Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a facet jest moim nowym współpracownikiem w tej sprawie.
– Mogłaś gorzej trafić – stwierdziła Jill. – Miałam rację, mówiąc, że jest wart grzechu?