Molinari westchnął.
– W życiu różnie bywa – powiedział. – Może lepiej, że tak się stało.
– Nie – odparłam. – Mój narzeczony zginął, wykonując zadanie.
– Przepraszam – mruknął Molinari.
Widziałam, że czuje się zakłopotany. Położył rękę na moim przedramieniu, uścisnął je lekko, po czym cofnął rękę. Nie było w tym nic poufałego ani niewłaściwego.
– Prawdę mówiąc, ostatnimi czasy niewiele się udzielałam towarzysko – wyznałam, patrząc na niego. – To najmilsze spotkanie od bardzo dawna.
– Dla mnie też – odrzekł i uśmiechnął się.
W tym momencie zadzwonił jego telefon komórkowy. Molinari sięgnął do kieszeni.
– Wybacz…
Kimkolwiek był dzwoniący, przeważnie to on mówił.
– Oczywiście… naturalnie, proszę pana… – powtarzał co chwila Molinari. Nawet zastępca dyrektora ma szefa. W końcu powiedział: – Tak jest. Zamelduję, jak tylko będę miał coś nowego. Tak, proszę pana. Dziękuję, proszę pana.
Wsunął telefon z powrotem do kieszeni.
– Waszyngton… – mruknął przepraszająco.
– Dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego? – Poczułam pewną satysfakcją, że on także musi kogoś słuchać.
– Nie. – Potrząsnął głową i wziął do ust kawałek ryby. – Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych. Przybywa na szczyt G – osiem.
ROZDZIAŁ 51
Okazało się, że są jeszcze rzeczy, które potrafią mnie zaskoczyć.
– Gdybym nie pracowała w wydziale zabójstw, może bym w to uwierzyła – powiedziałam. – Dzwonił do ciebie sam wiceprezydent?
– Mogę ci to udowodnić – rzekł Molinari. – Ale dla dobra naszej współpracy ważne jest, żebyśmy zaczęli mieć do siebie zaufanie.
– Czyż nie pracujemy nad tym od paru godzin? – spytałam, uśmiechając się do niego.
Czymkolwiek było to coś, co zaczęło się między nami rodzić, czułam się, jakbym miała w środku piłeczki pingpongowe, bębniące po moich żebrach jak perkusja w Sunshine of Your Love. Uświadomiłam sobie, że gryzie mnie sweter, a pod linią włosów na czole poczułam cienką warstewkę potu. Molinari przypominał mi Chrisa.
– Mam nadzieję, że wkrótce zaczniemy sobie ufać – oznajmił w końcu. – Na razie poprzestańmy na tym, Lindsay.
– Tak jest, proszę pana – odparłam.
Zapłacił rachunek, po czym pomógł mi włożyć żakiet. Otarłam się przypadkiem o jego ramię i poczułam się, jakbym dotknęła przewodu elektrycznego. Spojrzałam na zegarek. Była 9:30. Dojazd na lotnisko zajmował czterdzieści minut.
Poszliśmy spacerem wzdłuż Vine Street. Nie zwracałam uwagi na sklepy. Wieczorne powietrze było chłodne, ale bardzo przyjemne. Co ja tu robiłam? Co my oboje tu robiliśmy?
– Lindsay – Molinari zatrzymał się i zastąpił mi drogę – nie chciałbym cię urazić… – urwał, a ja nie byłam pewna, co chciałabym teraz usłyszeć. – Mój kierowca czeka przy następnej przecznicy, ale… masz jeszcze lot rano, o szóstej.
– Słuchaj… – Miałam ochotę dotknąć jego ramienia, powstrzymałam się jednak. Sama nie wiedziałam dlaczego.
– …Joe – podpowiedział mi.
– Joe – powtórzyłam i uśmiechnęłam się. – Czy właśnie to miałeś na myśli, mówiąc o pozasłużbowym czasie?
Wziął ode mnie mój sakwojaż i rzekł:
– Miałem na myśli, że szkoda byłoby nie wykorzystać okazji do zmiany garderoby.
Mam do niego zaufanie, przekonywałam samą siebie. Zresztą Joe Molinari naprawdę wzbudzał zaufanie. Co więcej, podobał mi się. Ale nadal nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, i to zadecydowało.
– Wolałabym, żebyś o mnie myślał, iż jestem trudniejsza do zdobycia, niż rzeczywiście jestem. – Przygryzłam wargę. – Polecę o dwudziestej trzeciej.
– Rozumiem… – Pokiwał głową. – Myślisz, że coś między nami nie gra.
– Nie myślę, że coś nie gra. – Dotknęłam jego ręki. – Po prostu nie głosowałam za twoimi rządami nade mną… Ale wcale mnie nie uraziłeś.
Molinari się roześmiał.
– Robi się późno – stwierdził. – Muszę tu jeszcze dopilnować paru rzeczy. Wkrótce się zobaczymy.
Zamachał ręką i po chwili do krawężnika podjechał czarny lincoln. Kierowca otworzył przede mną drzwiczki. Wsiadłam, nie do końca pewna, czy robię to, czego bym chciała.
Nagle uderzyła mnie pewna myśl, więc opuściłam szybę.
– Hej, nie wiem nawet, którym samolotem odlatuję.
– Nie zaprzątaj sobie tym głowy – rzekł Molinari. Pomachał mi ręką i klepnął wóz po karoserii. Samochód ruszył. Gdy tylko znaleźliśmy się na autostradzie, zamknęłam oczy i zaczęłam sobie przypominać wydarzenia całego dnia, zwłaszcza kolację z Molinarim. Po jakimś czasie kierowca powiedział:
– Jesteśmy na miejscu, proszę pani.
Wyjrzałam przez szybę i stwierdziłam, że jesteśmy na krańcu lotniska. Na pasie startowym czekał na mnie ten sam gulfstream G – 3, którym przyleciałam rano.
ROZDZIAŁ 52
Jill starannie to zaplanowała i wydawało jej się, że wszystko układa się po jej myśli.
Wróciła wcześnie do domu i przyrządziła coq au vin, jedną z ulubionych potraw Steve’a. W gruncie rzeczy to była jedyna rzecz, poza jajkami w kilku postaciach, którą potrafiła przygotować, a przynajmniej znała przepis.
Może dziś wieczorem będą mogli porozmawiać o tym, co dalej. Przyjaciółka podała jej nazwisko pewnego psychologa, a Steve obiecał, że tym razem do niego pójdzie.
Kończyła gotować jarzyny i właśnie miała dolać do nich wina, gdy wrócił Steve.
– No, no… coś takiego – wycedził. – Ktoś mógłby pomyśleć, że jesteśmy reklamą szczęścia domowego.
– Starałam się – powiedziała Jill. Miała na sobie wyprasowane dżinsy i różowy T – shirt z wycięciem w serek, a włosom pozwoliła opaść swobodnie na ramiona, tak jak lubił.
– Jedno ci się tylko nie udało – burknął i rzucił przyniesioną gazetę na podłogę. – Wychodzę.
Jill poczuła pustkę w żołądku.
– Dlaczego? Spójrz na mnie, Steve. Tak się napracowałam…
– Frank ma dla mnie propozycję. – Sięgnął do koszyka z owocami i wziął brzoskwinię. Sprawiał wrażenie zadowolonego, że zepsuł jej wieczór.
– Nie możesz spotkać się z Frankiem jutro w biurze? Wiedziałeś przecież, że chcę z tobą porozmawiać. Zgodziłeś się. Przygotowałam kolację.
Ugryzł kęs brzoskwini i roześmiał się.
– Pierwszy raz wracasz do domu przed ósmą, wyobrażając sobie, że zagrasz Alicję z The Brady Bunch, a ja psuję ci scenariusz.
– To nie jest scenariusz, Steve.
– Chcesz porozmawiać, to się pospiesz. – Ugryzł następny kęs brzoskwini. – Na wszelki wypadek przypominam ci, że Manolo Blahnik został kupiony za moje pieniądze. Zrobienie w tej chwili dobrego interesu na giełdzie jest jeszcze mniej prawdopodobne niż to, że komuś uda się namówić Królewnę Śnieżkę na seks. W tej sytuacji jestem gotów ubić z tobą interes.
– To było okrutne. – Jill popatrzyła na niego, próbując zachować zimną krew. – Chciałam, żeby było miło.
– Jest miło. – Steve wzruszył ramionami i ugryzł kolejny kęs. – Jeśli się pospieszysz, zdążysz złapać którąś ze swoich przyjaciółek, żeby uczciła z tobą tę szczególną okazję.
Zobaczyła swoje odbicie w oknie i nagle poczuła, że ma tego wszystkiego dość.
– Jesteś skończonym sukinsynem.
Trzasnęła chochelką w kamienny blat; tłuszcz rozprysnął się na wszystkie strony.
– Auuu… – zaskowyczał Steve. – Upaćkałaś wapienną płytę za pięć tysięcy dolarów – syknął po chwili.