Выбрать главу

– Idź do diabła! – krzyknęła. W jej oczach pojawiły się łzy. Wszystko waliło się w gruzy. Co właściwie chciała ratować? – Poniżasz mnie. Krytykujesz. Traktujesz mnie jak gówno. Chcesz iść, to idź… Wynoś się z mojego życia. Wszyscy uważają, że jestem wariatką, próbując utrzymać nasz związek.

– Wszyscy… – Dostrzegła w jego oczach nienawiść, jakby ktoś nagle przekręcił kontakt. Chwycił ją za ramię i ścisnął mocno, zmuszając do klęknięcia na podłodze. – Pozwalasz tym sukom kierować twoim życiem. To ja nim kieruję. Ja, Jill…

Przestała płakać.

– Odejdź, Steve. Skończyłam z tobą!

– To ja zdecyduję, kiedy ze mną skończysz – oświadczył, zbliżając twarz do jej twarzy. – Kiedy zrobię z twojego życia piekło, będziesz mnie błagała, żebym odszedł. A na pewno zrobię, Jill. Do tego czasu wszystko pozostanie tak jak jest. To jeszcze nie koniec, kochanie… Dopiero zaczynam się rozkręcać.

– Wynoś się – powiedziała, starając się uwolnić z jego chwytu.

Podniósł zaciśniętą pięść, ale Jill nawet nie mrugnęła okiem. Zrobił szybki ruch, jakby chciał ją uderzyć, ale nie dała się zastraszyć.

– Wynoś się, Steve – powtórzyła.

Z jego twarzy odpłynęła cała krew.

– Jak sobie życzysz – odparł, cofając się. Wziął następną brzoskwinię z koszyka i wytarł ją o koszulę. Wychodząc, rzucił ostatnie spojrzenie na bałagan w kuchni. – Nie zmarnuj reszty jedzenia.

Kiedy usłyszała trzask zamykanych na dole drzwi, rozpłakała się. Już po wszystkim. Może powinna zadzwonić do którejś z przyjaciółek? Ale przede wszystkim musiała zrobić coś innego. Z szafki kuchennej wyjęła księgę firm i instytucji i zadzwoniła pod pierwszy serwisowy numer.

Ręka jej się trzęsła, ale tym razem nie było odwrotu. Zgłoś się… proszę!

– Dzięki ci, Boże – szepnęła, gdy podniesiono słuchawkę.

– Tu zakład ślusarski Safe – More…

– Czy wasze usługi obejmują nagłe przypadki? – spytała z determinacją. – Muszę natychmiast wymienić zamki w drzwiach.

ROZDZIAŁ 53

Lampka na mojej automatycznej sekretarce migała.

Było po pierwszej w nocy, kiedy w końcu dotarłam do mojego mieszkania. Rzuciłam żakiet na krzesło, ściągnęłam sweter i przycisnęłam guzik odtwarzania na sekretarce.

5:28. Jamie, weterynarz mojego psa. Mogę rano odebrać Marthę.

7:05. Jacobi. Sprawdzał, czy już wróciłam.

7:16. Jill. Rozdygotany głos: Muszę z tobą porozmawiać, Lindsay. Dzwoniłam na twoją komórkę, ale była wyłączona. Odezwij się, kiedy wrócisz

11:15. Znów Jill. Lindsay? Zadzwoń natychmiast po powrocie. Nie śpię.

Coś się musiało zdarzyć. Wybrałam jej numer. Podniosła słuchawkę po drugim sygnale.

– To ja – powiedziałam. – Byłam w Portland. Czy wszystko w porządku?

– Nie wiem… – Milczała przez chwilę, a potem dodała: – Wyrzuciłam dziś Steve’a.

Słuchawka omal nie wypadła mi z rąk.

– Naprawdę to zrobiłaś?

– Tym razem ostatecznie. Mamy go z głowy, Lindsay.

– Och, Jill… – Współczułam jej, że musiała zmagać się z tym przez całą noc, aż wrócę. – Jak zareagował?

– Nie czas teraz na szczegóły – odparła. – Ale możesz być pewna, że to się dłużej nie będzie działo. Wyrzuciłam go, Lindsay. I zmieniłam zamki.

– Wyrzuciłaś go! No, no! Gdzie on się teraz podzieje?

Usłyszałam strzępek jej śmiechu.

– Nie mam pojęcia. Wyszedł koło siódmej, a kiedy wrócił, było wpół do dwunastej. Słyszałam, jak dobijał się do drzwi na dole. Mówię ci, Lindsay, warto było ciągnąć ten bezsens przez dziesięć lat choćby tylko po to, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy, kiedy nie mógł otworzyć swoim kluczem zamka. Wpadnie jutro, żeby zabrać swoje rzeczy.

– Jesteś sama? Dzwoniłaś do kogoś?

– Nie – odparła. – Chciałam to opowiedzieć najpierw mojej przyjaciółce.

– Zaraz do ciebie przyjadę.

– Nie – zaprotestowała. – Wzięłam coś na sen. Muszę być jutro rano w sądzie.

– Jestem z ciebie dumna, Jill.

– Ja też jestem z siebie dumna. Będziesz mogła w następnych paru tygodniach od czasu do czasu potrzymać mnie za rękę?

– Nie będę cię trzymała za rękę, tylko cię uściskam. A teraz idź spać. I posłuchaj rady policjantki: zaniknij dobrze drzwi.

Odłożyłam telefon. Dochodziła druga w nocy, ale nie zważałam na to. Zamierzałam zadzwonić do Claire i Cindy i podzielić się z nimi nowiną.

Jill wreszcie wykopała tego dupka z domu!

ROZDZIAŁ 54

– Hej, pani porucznik! – zawołał Cappy Thomas, gdy następnego dnia rano weszłam do biura. – Dzwoni Leeza Gibbons z „Entertainment Tonight”. Pyta, czy możesz się z nią umówić na lunch.

Popełniłam błąd, telefonując poprzedniego dnia wieczorem z samolotu do Jacobiego i opowiadając mu o tym, jak minął mi dzień. Z pokoju policjantów dobiegały przytłumione chichoty.

Przyniosłam sobie kubek z gorącą wodą. Na moim telefonie błyskała lampka. Nacisnęłam przycisk.

– Lindsay? – usłyszałam głos Jacobiego. – Moja stara i ja chcielibyśmy polecieć w lipcu na Big Island. Możesz nam załatwić G – trzy?

Odłożyłam słuchawkę i wrzuciłam do kubka torebkę red zingera.

– Hej, pani porucznik, telefon! – zawołał znów Cappy.

Podniosłam słuchawkę i warknęłam:

– Przyjmij do wiadomości, że z nim nie spałam i nie prosiłam go o samolot, a kiedy wy, palanci, siedzieliście tutaj na stołkach, drapiąc się po jajach, ja zajmowałam się sprawą morderstwa.

– Myślę, że ci nie uwierzyli – roześmiała się Cindy.

– Boże… – Pochyliłam głowę, próbując ukryć rumieniec.

– Nie dzwonią po to, żeby cię wypytywać. Mam nowe wiadomości.

– Ja też mam nowe wiadomości – oznajmiłam, myśląc o JUL – Ale mów pierwsza. – W głosie Cindy wyczułam zniecierpliwienie, więc domyśliłam się, że nie chodziło o naszą przyjaciółkę.

– Lada chwila powinnaś dostać mój faks.

W tym momencie zapukała do mojego okienka Brenda, wręczając mi arkusz papieru. Kolejny e-mail!

– Był w moim komputerze, kiedy przyszłam rano do pracy – wyjaśniła Cindy.

To mnie przywróciło do rzeczywistości. Tym razem adres nadawcy brzmiał: MarionDelgado@hotmail.com. Wiadomość zajmowała tylko jedną linijkę tekstu: Portland to nie my. Podpisano: August Spies.

ROZDZIAŁ 55

– Muszę pójść z tym na górę – oświadczyłam, zrywając się z krzesła tak gwałtownie, że omal nie wyrwałam telefonu ze ściany. W połowie drogi do Tracchia przypomniałam sobie, że nie opowiedziałam Cindy o Jill. Wydarzenia toczyły się w zbyt szybkim tempie.

– Ma zamknięte drzwi – ostrzegła mnie jego sekretarka. – Lepiej, żebyś poczekała.

– Nie mogę czekać – odparłam i otworzyłam drzwi. Tracchio był przyzwyczajony do moich nagłych wtargnięć.

Siedział przodem do mnie przy stole konferencyjnym, naprzeciw dwóch mężczyzn, odwróconych do mnie plecami. Jednym z nich był Tom Roach, rzecznik prasowy miejscowego FBI.

Na widok tego drugiego omal nie padłam z wrażenia. Był to Molinari. Poczułam się, jakbym uderzyła głową w ścianę i odbiła się od niej jak Kukawka w serialu rysunkowym.

– Zdążyłem już wrócić, pani porucznik – rzekł Molinari, podnosząc się z krzesła.

– Podobno miał pan pilne sprawy w Portland.

– Owszem, ale teraz inni się nimi zajmują. A tu mamy do ujęcia zabójcę, czyż nie tak?

– Zamierzaliśmy właśnie dzwonić po ciebie, Lindsay. Zastępca dyrektora opowiedział mi, jak dobrze sobie poradziłaś z sytuacją w Portland.