Выбрать главу

– Możliwe, że kiedyś tu były, ale możliwe też, że nie. Nasi klienci pojawiają się i znikają.

– W porządku. A co pan może powiedzieć o tych ludziach? – zapytałam, wyjmując zdjęcia, które dostaliśmy od FBI z Seattle. Zaczął je po kolei oglądać, potrząsając przy każdym głową.

Zauważyłam, że na jedno z nich patrzył nieco dłużej.

– Rozpoznał pan kogoś?

– Zastanawiam się – odparł, kręcąc głową. – Nie jestem pewny. Jeśli mam być szczery, to raczej nie.

– Nieprawda. Kogoś pan rozpoznał. Kto to był?

Rozłożyłam zdjęcia na biurku.

– Proszę mi powiedzieć, pani porucznik – Kamor podniósł na mnie wzrok – dlaczego mam pomagać policji? Wasze państwo jest zbudowane na fundamentach chciwości i korupcji. Jako egzekutorzy jego woli jesteście częścią tych fundamentów.

– Skoro tak, to porozmawiamy inaczej… – Molinari zbliżył twarz do zdumionego Kamora. – Gówno mnie obchodzi, z kim wy tu walicie konia, ale powinniście wiedzieć, pod jaką ustawę o bezpieczeństwie podpadają zbrodnie, które wymienię. Ukrywanie dowodów to przy nich małe piwo, panie Kamor. Mówię o zdradzie i zakonspirowanym terroryzmie. Uprzejmie proszę, żeby pan jeszcze raz przyjrzał się tym zdjęciom.

– Niech pan mi wierzy, panie Kamor – powiedziałam, patrząc mu w oczy – nie życzę panu uwikłania się w te sprawy.

Na szyi właściciela baru nabrzmiały żyły. Opuścił wzrok i zaczął ponownie przyglądać się zdjęciom.

– Możliwe… Nie jestem pewny… – mruknął. – Po chwili wahania wskazał jedno z nich. – Poznaję tego. Ale on teraz wygląda zupełnie inaczej. Nosi krótsze włosy, nie jak hipis. Ma brodę. Był tutaj.

Stephen Hardaway alias Morgan Bloom, alias Mai Caldwell.

– Jest stałym bywalcem? Jak go znaleźć? To ważne.

– Nie wiem. – Potrząsnął głową. – Mówię prawdę. Kiedyś był tu parę razy. Zdaje się, że przywędrował skądś z północy. – I jeszcze coś… – Przełknął ślinę. – Nie groźcie mi, kiedy następnym razem tu wtargniecie.

Wziął do ręki inną fotografię. Druga twarz, którą rozpoznał.

– Była tu wczoraj wieczorem.

Ze zdjęcia patrzyła na nas Wendy Raymore, opiekunka do dziecka.

ROZDZIAŁ 58

Wróciwszy do samochodu, przybiliśmy sobie z Molinarim piątkę w radosnym geście triumfu. Zachował się wspaniale, zupełnie nie jak zastępca dyrektora.

– To było fantastyczne, Molinari! – Z trudem powstrzymywałam śmiech. – „Wiesz, jak niezdarne potrafią być te policyjne matoły, kiedy muszą taszczyć ciężkie dowody rzeczowe…”. – Spojrzeliśmy sobie w oczy i znów poczułam poprzednie skrępowanie i fascynację. Włączyłam bieg. – Nie wiem, na ile mogą nam być pomocne twoje kontakty – powiedziałam – ale spróbujmy je wykorzystać.

Molinari połączył się ze swoim biurem, podając nazwisko Hardawaya i jego pseudonimy. Odpowiedź przyszła bardzo prędko. Jego kartoteka w Seattle wskazywała na kryminalną przeszłość. Kradzież broni, brak zezwolenia na jej posiadanie, napad na bank. Następnego dnia rano miano nam przysłać szczegółowe informacje.

Nagle przypomniałam sobie, że nie mam wiadomości od Jill.

– Muszę zatelefonować – oświadczyłam, wybierając numer jej komórki.

Odezwała się poczta głosowa: Dzień dobry, tu Jill Bernhardt, zastępca prokuratora okręgowego…

Cholera, Jill zwykle ma włączony telefon. Przypomniałam sobie, że mówiła mi, iż czeka ją długi dzień w sądzie. To ja, Lindsay. Jest druga godzina. Gdzie się podziewasz? – Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć czegoś więcej, ale nie byłam sama. – Zadzwoń do mnie. Chcę wiedzieć, co u ciebie słychać.

– Jakieś kłopoty? – spytał Molinari, kiedy skończyłam.

Potrząsnęłam głową.

– To przyjaciółka… Wyrzuciła wczoraj z domu swojego męża. Miałyśmy porozmawiać. Facet okazał się zwykłym bydlakiem.

– W takim razie ma szczęście – rzekł Molinari – że jej przyjaciółka jest policjantką.

Ta uwaga mnie rozbawiła. Ma szczęście, że jej przyjaciółka jest policjantką. Zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do biura Jill, ale doszłam do wniosku, że oddzwoni, gdy tylko włączy telefon.

– Ona potrafi sama dać sobie radę. – Przy wjeździe na autostradę skręciliśmy na Bay Bridge. Nie musiałam nawet korzystać z górnej jezdni, gdyż ruch w stronę miasta był niewielki. – Żeglujemy całkiem gładko – stwierdziłam. – Wreszcie można odetchnąć.

– Słuchaj, Lindsay… – Molinari obrócił się ku mnie. – Co powiesz na to, żebyśmy wieczorem zjedli razem kolację?

– Kolację? – Zastanawiałam się przez sekundę. – Myślę, że oboje dobrze wiemy, że to nie najlepszy pomysł.

Molinari z rezygnacją pokiwał głową, jakby podzielał moje zdanie.

– Mimo to oboje musimy jeść… – Uśmiechnął się.

Poczułam, że palce na kierownicy zaczynają mi się pocić.

Chryste, istniało sto powodów, dla których nie powinnam tego robić. Ale, do diabła, mieliśmy także prawo do prywatnego życia.

Spojrzałam na Molinariego i również się uśmiechnęłam.

– Masz rację, musimy jeść.

ROZDZIAŁ 59

Ostatni e-mail wstrząsnął Cindy. Przede wszystkim dlatego, że poczuła się włączona w bieg wydarzeń, nie była już jedynie obserwatorem.

Co więcej, zaczęła się trochę bać. Kto mógł mieć do niej pretensję o to, co się dzieje? Jednocześnie pierwszy raz w swojej karierze czuła, że robi coś dobrego, i to ją podniecało. Westchnąwszy głęboko, usiadła przed ekranem komputera.

„Portland to nie my”, brzmiała treść wiadomości.

Dlaczego tak im zależało na odcięciu się od tego ostatniego morderstwa? Czemu miały służyć owe cztery słowa bez żadnego wyjaśnienia?

Temu, żeby odróżniano ich krucjatę od roboty zabójcy, który po prostu chciał się pod nich podszyć. To było oczywiste. Ale narastający w żołądku Cindy niepokój mówił jej, że jest w tym coś więcej.

Może to wcale nie jest takie oczywiste… A jeśli nie chodziło tu o odcięcie się od Portland? Te słowa mogły oznaczać coś zupełnie innego. Ale co? Wyrzuty sumienia?

Głupia jesteś, napomniała się. Ci ludzie wysadzili w powietrze dom Mortona Lightowera razem z jego żoną i dzieckiem, a potem wlali Bengosianowi do gardła straszliwą truciznę. Ale przecież oszczędzili maleńką Caitlin.

Musiało to być coś innego… Przyszło jej do głowy, że osobą, która nadała wiadomość, mogła być kobieta. W e-mailu wspomniano przecież o „siostrach, zaprzęgniętych do niewolniczej pracy”. Jako adresata wybrano ją. Dlaczego właśnie ją, skoro w mieście było tylu innych dziennikarzy?

Doszła do wniosku, iż jeśli autorka listu przejawiała jakieś ludzkie uczucia, warto spróbować się do nich odwołać. Może uda jej się dotrzeć do sumienia tej kobiety. Może tamta coś ujawni: jakieś miejsce, jakieś nazwisko. Możliwe, że napisała to opiekunka Caitlin, nie całkiem pozbawiona ludzkich odruchów.

Pogimnastykowała palce i pochyliła się nad klawiaturą. Do roboty…

Powiedz, dlaczego to robisz? Domyślam się, że jesteś kobietą. Czy mam rację? Istnieją lepsze sposoby osiągnięcia waszych celów niż zabijanie niewinnych ludzi. Wykorzystaj mnie – rozgłoszę twoje przesłanie. Proszę… Obiecuję, że cię wysłucham. Jestem do twojej dyspozycji. Nie zabijaj nikogo więcej… proszę.

Przeczytała napisany tekst. Szansa była niewielka, nawet mniej niż niewielka. Zawahała się, czując, że jeśli wyśle wiadomość, wejdzie na dobre do akcji i całe jej życie się zmieni.