– Absolutnie – zgodziła się ze mną Claire. Nagle poczułam lęk.
– Claire, czy już wiesz, co się wydarzyło? Wiesz, co się stało ze Steve’em?
– Nie – odparła Claire. – O czym ty w ogóle mówisz?
– Nie ruszaj się stamtąd – poleciłam jej. Odłożyłam telefon i przez sekundę siedziałam nieruchomo.
– Przepraszam, Joe, ale muszę cię zostawić.
Kilka minut później pędziłam pełną szybkością Dwudziestą Trzecią Ulicą w stronę Castro. W grę wchodziły różne możliwości: Jill była w depresji… potrzebowała odprężenia… pojechała do rodziców… Ale nigdy, przenigdy nie opuściłaby sprawy w sądzie.
Kiedy zajechałam przed jej dom w Buena Vista Park, pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę, był jej szafirowy 535, stojący na podjeździe.
Claire czekała na mnie na podeście schodów. Uściskałyśmy się.
– Nie odpowiada – powiedziała. – Dzwoniłam i pukałam, ale bez rezultatu.
Rozejrzałam się dookoła. W pobliżu nikogo nie było.
– Nienawidzę tego robić – mruknęłam, wyłamując szybkę we frontowych drzwiach. Przyszło mi do głowy, że Steve mógł wpaść na ten sam pomysł.
Natychmiast włączył się alarm. Znałam kod: 63442, numer legitymacji pracowniczej Jill. Wystukałam go, zastanawiając się, czy fakt, że alarm był włączony, to dobry znak.
Zapaliwszy światło, zawołałam:
– Jill!
Równocześnie usłyszałam warczenie i z kuchni wybiegł brązowy labrador mojej przyjaciółki, Otis.
– Jak się masz, kolego. – Poklepałam go po grzbiecie. Wydawał się zadowolony, że widzi znajomą twarz. – Gdzie twoja mamusia? – spytałam. Jednego byłam pewna: Jill nigdy nie opuściłaby psa. Prędzej Steve’a, ale nigdy Otisa.
– Jill… Steve! – zawołałam w głąb domu. – Tu Lindsay i Claire.
Nikt nie odpowiedział.
W zeszłym roku Jill odnowiła dom. Wzorzyste sofy, ściany w kolorze melona, skórzana sofa przy stoliku do kawy. Po kolei zaglądałyśmy do dobrze nam znanych pokoi. Dom był ciemny i cichy. Ani śladu Jill.
– Zaczynam się czuć nieswojo – mruknęła Claire.
– Ja też. – Położyłam jej rękę na ramieniu. – Sprawdzę, co jest na górze. Nie, pójdziemy tam razem – zdecydowałam.
Wchodząc po schodach, wyobrażałam sobie wściekłego Steve’a, wypadającego na nas z któregoś z pokojów jak w horrorze dla nastolatków.
– Jill… Steve! – zawołałam ponownie. Na wszelki wypadek wyjęłam pistolet.
Nadal nie było odpowiedzi. Światła w głównej sypialni były zgaszone, a wielkie łóżko z baldachimem zasłane. Przybory toaletowe Jill i jej kosmetyki leżały w komplecie w łazience.
Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałam, kładła się do łóżka. Zamierzałam już wrócić na korytarz, gdy zauważyłam aktówkę mojej przyjaciółki.
Jill nigdzie się nie ruszała bez swojego „podróżnego biura”, co w końcu stało się tematem naszych żartów. Nawet na plaży nie mogła wytrzymać bez pracy.
Zabrałam ze sobą aktówkę, chwyciwszy rączkę przez szmatkę, i wyszłam na korytarz, gdzie spotkałam Claire, która sprawdzała inne pokoje.
– Nikogo nie ma – powiedziała.
– Nie podoba mi się to, Claire. Samochód stoi na podjeździe. – Pokazałam jej aktówkę. – Spójrz na to. Ona tu spała… i nie pojechała do pracy. Gdzie w takim razie jest?
ROZDZIAŁ 63
Nie miałam pojęcia, jak się skontaktować ze Steve’em.
Było już późno, poza tym nie wiedziałam, gdzie zamieszkał. Jill nie dawała znaku życia dopiero od rana. Może w końcu się objawi i będzie wkurzona naszą przesadną troską o nią. Mogłyśmy jedynie czekać i zamartwiać się, a ja miałam coraz większe poczucie winy.
Zatelefonowałam do Cindy, która przyjechała po piętnastu minutach. Claire zadzwoniła do męża i powiedziała mu, że na razie nie wraca, może nawet zostanie całą noc u Jill.
Siedziałyśmy z podkulonymi nogami na kanapie w pokoju Jill do pracy. Możliwe, że po prostu zmieniła zdanie i poszła pogodzić się ze Steve’em.
Koło jedenastej zadzwonił mój telefon komórkowy. Jacobi zameldował, że w żadnym z barów w Berkeley nie znaleźli nikogo, kto by się przyznał, iż rozpoznaje Hardawaya. Potem już tylko siedziałyśmy w milczeniu. Nie pamiętam, o której zmorzył nas sen.
W nocy budziłam się kilkakrotnie, gdyż zdawało mi się, że coś słyszę. „Jill?” – pytałam. Ale to nie była ona.
Nad ranem wróciłam do domu. Joe posłał łóżko i posprzątał w mieszkaniu. Wzięłam prysznic i zadzwoniłam do biura, że się spóźnię.
Godziną później zajechałam przed Centrum Finansowe, gdzie mieściło się biuro Steve’a. Zostawiłam explorera na ulicy i wpadłam jak burza do gmachu, ledwie mogąc opanować narastający lęk.
Spotkałam Steve’a w recepcji. Roztaczał swoje uroki przed piękną recepcjonistką, popijając kawę, z nogą nonszalancko opartą na krześle.
– Gdzie ona jest? – spytałam.
Musiałam go zaskoczyć, bo rozlał kawę na swoją różową koszulę od Lacoste’a.
– Do diabła, Lindsay… – Podniósł obie ręce w górę.
– Idziemy do twojego biura – oznajmiłam, wwiercając się w niego wzrokiem.
– Jakiś problem, panie Bemhardt? – spytała recepcjonistka.
– W porządku, Stacy – odparł Steve. – To przyjaciółka.
Akurat.
Gdy tylko znaleźliśmy się w jego narożnym pokoju, zatrzasnęłam drzwi.
– Oszalałaś, Lindsay? – warknął. Pchnęłam go na krzesło.
– Chcę wiedzieć, gdzie ona jest, Steve.
– Jill? – Z niewinną miną pokazał puste dłonie.
– Przestań udawać, sukinsynu. Jill zniknęła. Nie pojawiła się w pracy. Chcę wiedzieć, gdzie ona jest.
– Nie mam pojęcia – odparł Steve. – Co to znaczy „zniknęła”?
– Miała wczoraj sprawę sądową – powiedziałam, tracąc resztki opanowania – na której się nie zjawiła. To do niej niepodobne. Chyba nie wróciła na noc do domu. Na miejscu jest jej samochód i aktówka. Może ktoś dostał się do środka?
– Wszystko ci się poplątało, pani porucznik – wycedził Steve z drwiącym uśmieszkiem. – Jill wyrzuciła mnie przedwczoraj z domu i zmieniła zamki w Fortecy Bernhardt.
– Nie zadzieraj ze mną, Steve. Chcę wiedzieć, co robiłeś przez te dwa dni? Kiedy ostatni raz ją widziałeś?
– Przedwczoraj, o dwudziestej trzeciej. Stała w oknie salonu, kiedy dobijałem się do drzwi, próbując dostać się do mojego własnego domu.
– Powiedziała mi, że wczoraj rano miałeś przyjść, żeby zabrać swoje rzeczy.
W jego oczach zapaliła się złość.
– Co to ma być, do cholery? Przesłuchanie?
– Chcę wiedzieć, jak spędziłeś piątkowy wieczór. – Patrzyłam na niego twardym wzrokiem. – I co robiłeś w sobotę rano przed przyjściem do pracy.
– O co tu chodzi? Czy będę potrzebował adwokata, Lindsay?
Nie odpowiedziałam na to pytanie. Odwróciłam się i wyszłam, prosząc Boga, by mąż Jill nie potrzebował adwokata.
ROZDZIAŁ 64
W drodze powrotnej do ratusza nurtująca mnie złość zamieniła się w przygnębienie. Za każdym razem, kiedy spoglądałam we wsteczne lusterko, myślałam sobie: widziałam już kiedyś takie oczy.
Widziałam je w mojej pracy. Na twarzach rodziców i żon, którym zaginął ktoś bliski. Wyrażające niemy strach, gdy w powietrzu wisiało coś strasznego, a my jeszcze nic nie wiedzieliśmy. Zachowajcie spokój, mówiliśmy im. Wszystko może być dobrze.
To samo wmawiałam sobie, wracając do biura. Zachowaj spokój, Lindsay. Jill może się pojawić lada moment…
Ale kiedy patrzyłam we wsteczne lusterko, widziałam, że mam takie same oczy.
Wróciwszy do ratusza, zatelefonowałam do Ingrid Barros, gosposi Jill, lecz kobieta była w szkole swojego dziecka, na zebraniu. Wysłałam Lorraine i China na ulicę Jill w Buena Vista Park, żeby wypytali jej sąsiadów, czy nie zauważyli czegoś podejrzanego. Założyłam nawet podsłuch na telefon komórkowy Jill.