Prędzej czy później ktoś musiał do niej zadzwonić. Ktoś musiał ją widzieć. Niemożliwe, żeby tak po prostu zniknęła. Jill nie była typem dezertera.
Starałam się skupić na informacjach na temat Stephena Hardawaya, które stopniowo napływały z FBI. Szukano go od kilku lat i choć na liście Najbardziej Poszukiwanych nie zajmował jednej z pierwszych pozycji, był na niej dostatecznie wysoko, by w obecnej sytuacji stać się podejrzanym.
Urodził się w Lansing, w stanie Michigan. Po ukończeniu szkoły średniej przeniósł się na Zachód i wstąpił do Reed College w Portland. Od tej pory zaczął być na bakier z prawem. W Oregonie aresztowano go za napad podczas demonstracji przeciw Światowej Organizacji Handlu, która miała miejsce na oregońskim uniwersytecie. Podejrzewano, że brał również udział w napadach na banki w Eugene i Seattle. W 1999 roku przyłapano go w Arizonie na próbie kupienia detonatorów od członka gangu, będącego wtyczką miejscowej jednostki antyterrorystycznej. Po zwolnieniu za kaucją nie stawił się na rozprawę i odtąd ślad po nim zaginął. Podobno był zamieszany w serię napadów z bronią w stanach Waszyngton i Oregon. Wiedziano jedynie, że był uzbrojony, niebezpieczny i lubił materiały wybuchowe.
Przez dwa ostatnie lata nic o nim nie słyszano.
Koło piątej zapukała do mnie Claire.
– Zaczynam wariować, Lindsay. Chodź, napijemy się kawy.
– Ja też zaczynam wariować – stwierdziłam i wzięłam torebkę. – Może powinnyśmy ściągnąć Cindy.
– Nie martw się – odparła, wskazując ręką w głąb korytarza. – Ona już tu jest.
Poszłyśmy we trójkę do bufetu na drugim piętrze. Mieszałyśmy swoje drinki, nie odzywając się. Zalegające milczenie było gęste jak czerwcowa mgła.
Pierwsza przerwałam ciszę.
– Chyba wszystkie jesteśmy zgodne co do tego, że Jill zniknęła w niewytłumaczalny sposób. Coś się stało. Im prędzej to sobie uświadomimy, tym prędzej odkryjemy przyczynę.
– Musi istnieć jakieś wytłumaczenie – powiedziała Claire. – Myślę o Stevie. Znamy go przecież. Nie jest moim ideałem partnera życiowego, ale nie wierzę, że byłby zdolny do czegoś takiego.
– Wierz w to dalej – mruknęła Cindy, marszcząc czoło.
Minęły już dwa dni.
Claire spojrzała na mnie.
– Czy pamiętasz tamten dzień, kiedy Jill wracała z Atlanty i miała przesiadkę w Salt Lakę City? Kiedy wsiadała już do samolotu, spojrzała na ośnieżone góry i oświadczyła: „Pieprzę wszystko! Zostaję!”. I zamiast polecieć, wynajęła samochód, a potem przez cały dzień jeździła na nartach.
– Pamiętam. – Uśmiechnęłam się do tego wspomnienia. – Steve miał klienta, któremu chciał ją przedstawić, szukali jej współpracownicy z biura, a gdzie ona wtedy była? Na nartach, w pożyczonym kombinezonie, na wysokości trzech tysięcy metrów, w królestwie śniegu. Mówiła potem, że to był najpiękniejszy dzień w jej życiu.
Ten obraz wywołał łzawy uśmiech na naszych twarzach.
– Przypominam to sobie. – Claire wzięła serwetkę i wytarła sobie oczy. – Myślę, że może teraz też jeździ po śniegu. Zmuszam się, żeby tak myśleć, Lindsay.
ROZDZIAŁ 65
Cindy wciąż jeszcze siedziała przy swoim biurku, choć było już bardzo późno. W redakcji pozostało jedynie kilku miejskich reporterów, nasłuchujących komunikatów policyjnych. Prawdę mówiąc, nie miała dokąd pójść.
Zniknięcie Jill załamało ją. Załamało je wszystkie.
Wiadomość w jakiś sposób wyciekła na zewnątrz. Zaginięcie zastępcy prokuratora okręgowego było sensacją. Kierownik działu miejskiego spytał Cindy, czy chce o tym napisać. Wiedział, że są przyjaciółkami.
– To jeszcze nic pewnego – odparła. – Moja relacja może nie odpowiadać rzeczywistości.
Tym razem nie pisałaby o kimś obcym.
Patrzyła na przyklejone na ścianie zdjęcie. Były na nim wszystkie cztery, siedziały w swoim ulubionym miejscu spotkań – w narożnym boksie U Susie. Po kilku margaritach zaczęły się przelicytowywać swoimi życiowymi osiągnięciami. Jill wydawała się nie do pobicia. Znaczące stanowisko, wspaniały mąż. Ani razu się nie zdradziła…
– No, Jill – szepnęła Cindy, czując, jak jej wilgotnieją oczy. Spróbuj przejść przez te drzwi. Pokaż uśmiech na swojej pięknej twarzy. Proszę cię, Jill. Przejdź przez te cholerne drzwi!
Było po dwudziestej trzeciej. W redakcji nic się nie działo. Czuwanie było sposobem na podtrzymanie nadziei. Jedź do domu, Cindy. Jest noc. Nic więcej nie możesz dziś zrobić.
Odkurzający pomieszczenie mężczyzna mrugnął do niej.
– Długo pani pracuje, pani Thomas.
– Tak – westchnęła. – Często siedzę do północy.
W końcu zdecydowała się, wrzuciła kilka drobiazgów do swojej torebki i przed wyjściem ostatni raz sprawdziła komputer. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Lindsay. Po to, żeby po prostu porozmawiać.
Na ekranie ukazał się nowy e-mail. Toobad@hotmail.com.
Wiedziała bez otwierania, kto go przysłał. Pamiętała o zapowiedzi, że co trzy dni będzie nowa ofiara. Była niedziela. August Spies okazał się punktualny.
Uprzedziliśmy was – zaczynała się wiadomość – ale zlekceważyliście ostrzeżenie i nie spełniliście naszych żądań.
Z gardła Cindy wydobył się okrzyk zgrozy.
– Boże!
Przeczytała do końca przerażającą wiadomość, opatrzoną tym samym mrożącym krew w żyłach podpisem. August Spies uderzył po raz kolejny.
ROZDZIAŁ 66
Wróciłam do domu o dwudziestej trzeciej, zmęczona i zrezygnowana. Przez kilka chwil stałam u dołu zewnętrznych schodów, zastanawiając się nad tym, co dalej robić. Jill zostanie oficjalnie wciągnięta na listę osób zaginionych. Będę musiała prowadzić śledztwo w sprawie zniknięcia mojej najbliższej przyjaciółki.
– Mam nowe informacje z Portland – usłyszałam nad sobą czyjś głos. – Pomyślałem sobie, że może chciałabyś je poznać.
Podniósłszy głowę, ujrzałam Molinariego, siedzącego na najwyższym stopniu schodów.
– Znaleźli w Portland sekretarkę magistratu, która zdradziła swojemu kochankowi miejsce pobytu Proppa. To miejscowy radykał. Okazało się, że użyta przez mordercę broń należała do niego. Ale podejrzewam, że dziś to cię zbytnio nie zainteresuje.
– Myślałam, że zajmujesz się jakimiś ważnymi sprawami – powiedziałam, zbyt wyjałowiona i zmęczona, by mu okazać, jak bardzo cieszę się z jego obecności. – Jak to się dzieje, że zawsze kończysz jako moja piastunka?
Podniósł się.
– Nie chciałem, żebyś się czuła samotna.
Nagle nie mogłam już dłużej wytrzymać. Pękły wszystkie tamy. Kiedy Molinari zszedł ze schodków, objął mnie i przytulił, po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Czułam się zawstydzona, że widzi mnie w takim stanie – tak bardzo chciałam wydawać się silna – ale nie potrafiłam przestać szlochać.
– Przepraszam – wymamrotałam, próbując się opanować.
– Nie masz za co. – Pogłaskał mnie po włosach. – Nie musisz niczego udawać. Płacz nie przynosi wstydu.
Chciałam krzyknąć: „Coś złego spotkało Jill!” – ale bałam się podnieść głowę, wolałam nie pokazywać mojej zapłakanej twarzy.
– Mnie też jest bardzo przykro z powodu zaginięcia twojej przyjaciółki. – Trzymał mnie jeszcze przez chwilę w objęciach, a potem delikatnie oparł ręce na moich barkach i spojrzał w zapuchnięte oczy. – Kiedy zawaliły się wieże World Trade Center, pracowałem w Departamencie Sprawiedliwości – powiedział, ocierając mi łzy z policzków. – Znałem chłopców, którzy tam zginęli. Kilku strażaków, Johna 0’Neilla z ochrony. Byłem dowódcą jednej z ekip ratowniczych, ale kiedy zaczęły napływać te wszystkie nazwiska… ludzi, których codziennie spotykałem w pracy… nie wytrzymałem. Poszedłem do toalety. Wiedziałem, że ryzyko jest wpisane w nasz zawód, lecz mimo to siedziałem w kabinie i płakałem. Nie wstydzę się tego.