Выбрать главу

Profesor był w swoim gabinecie. Miał na sobie tweedową marynarkę i białą lnianą koszulę i rozmawiał ze studentką o opadających na ramiona rudych włosach.

– Koniec imprezy – oświadczyłam.

– Ach, to pani porucznik. – Uśmiechnął się. Ten protekcjonalny ton i dystyngowany akcent śródziemnomorski, etoński lub oksfordzki albo diabli wiedzą jaki.

– Właśnie mówiłem Annette, iż Foucault twierdzi, że wykorzystywanie klas społecznych przez warstwy rządzące zawsze dotyczyło obu płci.

– Konsultacja skończona, moja droga. – Rzuciłam studentce spojrzenie, które mówiło: „Za dziesięć sekund ma cię tu nie być, rudzielcu” – i rzeczywiście tyle czasu zajęło jej zebranie książek i wyjście. Musiałam przyznać, że ma charakter, bo zatrzymała się przy drzwiach i pokazała mi środkowy palec. Odpowiedziałam jej tym samym gestem.

– To dla mnie prawdziwy zaszczyt znów panią oglądać. – Lemouz sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego. Usiadł wygodniej na krześle. – Domyślam się, że w obliczu smutnych wydarzeń, o których mówiono w porannych wiadomościach, tematem naszej rozmowy nie będzie rozwój ruchów kobiecych, tylko polityka.

– Obawiam się, że źle pana oceniłam, Lemouz. – Nie usiadłam. – Myślałam, że jest pan trzeciorzędnym kabotyńskim agitatorem, a tymczasem okazał się pan zawodnikiem pierwszej ligi.

Założył nogę na nogę i obdarzył mnie protekcjonalnym uśmiechem.

– Obawiam się, że nie wiem, o czym pani mówi.

Wyjęłam kopertę ze zdjęciami zrobionymi przez Santosa.

– Cieszy mnie, Lemouz, że udało mi się uratować twoją dupę przed federalnymi. Ale podałam im twoje nazwisko, więc jeśli znów się spotkamy, to tym razem w więzieniu.

Lemouz rozparł się na krześle, rozbawiony uśmiech nie schodził z jego twarzy.

– Pani mnie ostrzega, pani porucznik. Czemu pani to robi?

– Na jakiej podstawie sądzi pan, że go ostrzegam?

Wyraz jego twarzy się zmienił. Nie miał pojęcia, ile o nim wiem. Podobała mi się ta sytuacja.

– To śmieszne – rzekł po chwili, kręcąc głową. – Pani wspaniała konstytucja jest ślepa na krzywdę ludzi, którzy noszą czadory lub mówią z innym akcentem… ale za to potrząsa groźnie pięścią, gdy chodzi o paru chciwych menedżerów i piękną panią prokurator.

Udałam, że nie słyszałam tego.

– Chciałabym coś panu pokazać, Lemouz.

Otworzyłam kopertę i położyłam na biurku otrzymane z FBI zdjęcie Stephena Hardawaya. Lemouz wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Może go gdzieś widziałem… trudno mi powiedzieć gdzie. Czy to nasz student?

– Nie uwierzył mi pan, Lemouz. – Położyłam przed nim następne zdjęcie, potem drugie i trzecie, zrobione przez Santosa i Martellego i ukazujące stojących obok siebie Hardawaya i Lemouza. Ręka Hardawaya spoczywała na ramieniu profesora. – Co pan powie na to? Potrząsnął głową.

– Nie mam pojęcia. To stare fotografie. Myślę, że to jeden z naszych wykładowców, który został aresztowany dziewiątego listopada ostatniej jesieni. Uczestniczył w kilku naszych wiecach, ale więcej go nie spotkałem. Nie znam go.

– To mi nie wystarcza – naciskałam.

– Nie wiem, pani porucznik. Mówię szczerze. O ile dobrze pamiętam, pochodził z północy. Z Eugene albo z Seattle. Kręcił się przy nas przez pewien czas, ale zdaje się, że to go znudziło.

Pomyślałam, że tym razem pewnie mówi prawdę.

– Pod jakim nazwiskiem występował?

– Nie Hardaway. Malcolm coś tam… chyba Dennis. Nie mam pojęcia, co się z nim dzieje.

Miałam wielką ochotę zobaczyć, jak pęka gładka skorupa pewności siebie Lemouza.

– Zadam panu ostatnie pytanie, ale niech pozostanie między nami, zgoda?

Lemouz skinął głową.

– Oczywiście.

– Co panu mówi nazwisko August Spies?

Zaczerwienił się i zamrugał powiekami.

– Czy to nazwisko, pod którym ci ludzie występują?

Usiadłam na krześle i przysunęłam się do niego. Do tej pory nikomu nie ujawniliśmy tego nazwiska. Ale on je znał. Poznałam to po jego twarzy.

– Profesorze Lemouz, kim jest August Spies?

ROZDZIAŁ 74

– Co pani wie o masakrze w Haymarket? – zapytał mnie takim tonem, jakby egzaminował swojego studenta.

– O tej, która miała miejsce w Chicago?

– Właśnie, pani porucznik. – Kiwnął z uznaniem głową. – Teraz stoi tam pomnik upamiętniający to wydarzenie. Pierwszego maja tysiąc osiemset osiemdziesiątego szóstego roku na Michigan Avenue odbyła się masowa demonstracja robotników… było to największe zgromadzenie ludu pracującego w historii Stanów Zjednoczonych. Osiemdziesiąt tysięcy robotników, kobiety i dzieci również. Od tamtej pory pierwszy maja jest na całym świecie oficjalnym świętem klasy robotniczej. Na całym świecie – dodał z naciskiem – oczywiście z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych.

– Wróćmy do rzeczy. Nie chodzi mi o politykę.

– Demonstracja miała pokojowy charakter – ciągnął Lemouz. – W następnych dniach przyłączało się do niej coraz więcej strajkujących robotników. Trzeciego dnia policja otworzyła ogień do tłumu. Zginęło dwóch protestujących. Zorganizowano kolejną demonstrację w okolicy Haymarket Square. Na ulicach Randolph i Des Plaines. W przemówieniach ostro krytykowano rząd. Burmistrz kazał policji rozpędzić zgromadzenie. Falanga stu siedemdziesięciu sześciu gliniarzy z Chicago wkroczyła na plac i zaatakowała tłum pałkami. Potem policjanci otworzyli ogień. Kiedy opadł kurz, okazało się, że siedmiu policjantów i czterech protestujących nie żyje. Policja potrzebowała kozła ofiarnego. Zgarnięto ośmiu przywódców robotniczych, niektórych z nich nawet nie było tego dnia na placu.

– Co to wszystko ma do rzeczy?

– Jednym z nich był nauczyciel… nazywał się August Spies. Odbył się sąd, po którym wszyscy zostali powieszeni. Później okazało się, że August Spies w ogóle nie był tego dnia na Haymarket. Stojąc już na szubienicy, powiedział; „Jeśli wam się zdaje, że wieszając nas, stłumicie ruch robotniczy, to nas powieście. Gdziekolwiek się znajdziecie, ziemia zapali się wam pod nogami. Niech cały świat usłyszy głos ludu”. – Lemouz spojrzał mi w oczy. – To mało znane w tym kraju słowa, ale bez wątpienia bardzo inspirujące, czego dowodzi obecna sytuacja.

ROZDZIAŁ 75

W tym miejscu wkrótce zginie wielu ludzi.

Charles Danko siedział pod gigantyczną fontanną w lśniącym szklanym atrium Rincon Center, mieszczącym się w śródmieściu w pobliżu Bay Bridge, przy przecznicy Market Street, udając, że czyta „Examinera”. Z wysokości dwudziestu pięciu metrów spadała w dół kaskada wody, która rozpryskiwała się w płytkiej sadzawce, tworząc zapierający dech w piersiach widok.

Amerykanie lubią się bać, pomyślał. Lubią strach w swoich filmach, w swoim poparcie, nawet w swoich supermarketach. Zrobię tak, żeby się bali. Żeby się bali o swoje życie.

Wkrótce będzie tu pełno ludzi. Do restauracji Rincon Center zwali się lunchowy tłum tysiąca lub więcej pracowników biur prawniczych, agencji nieruchomości i doradztwa finansowego, skupionych w Dzielnicy Bankowej.

Szkoda, że nie można tego trochę odłożyć, pomyślał z westchnieniem. Tak długo czekał na ten moment i tak często tu przychodził, że Rincon Center stało się jednym z jego ulubionych miejsc w San Francisco.

Udawał, że nie zwraca uwagi na dobrze ubranego czarnego mężczyznę, który usiadł koło niego, twarzą do fontanny. Wiedział, że człowiek ten był weteranem wojny w zatoce i mimo iż po powrocie do kraju wpadł w depresję, był godny zaufania.