Выбрать главу

Minuty biegły wolno, gdy czekaliśmy na wyniki pierwszych testów diagnostycznych z Redwood City.

Wezwany do robotnika budowlanego w San Leandro zespół pogotowia ratunkowego zameldował, że pacjent miał atak serca, ale jest już stabilny.

Parę minut później odezwało się Redwood City. Prześwietlenie płuc nie stwierdziło uszkodzenia u żadnego z dzieci. Analiza krwi wykazała obecność enterotoksyny gronkowcowej typu B.

Popatrzyłam na Claire.

– Co to do diabła znaczy? – zapytał burmistrz Fiske.

– Mamy do czynienia z poważną infekcją gronkowcową – powiedziała, odetchnąwszy z wyraźną ulgą. – Ale gronkowiec to nic rycynina.

ROZDZIAŁ 80

W południe w Rincon Center było pełno ludzi. Jedli lunch, przeglądali wyniki sportowe w gazetach, biegali w różne strony z torbami od Gapa i Office Maxa lub odpoczywali pod gigantyczną kaskadą wody, spadającą z lśniącego dachu.

Pianista grał utwór Mariah Carey A Hero comes along… Nikt nie zwracał uwagi ani na artystę, ani na jego muzykę. Była okropna.

Robert siedział, czytając gazetę. Serce waliło mu jak młotem. Myślał o tym, że wreszcie skończył się czas rozmów i kłótni. Nie będzie już czekania na jakąś zmianę. Dziś weźmie swój los we własne ręce. Był pozbawiony wszelkich praw. Po traumatycznych przejściach wojennych tułał się po szpitalach dla weteranów – a potem został ostatecznie odrzucony. To właśnie sprawiło, że stał się tym, kim był teraz.

Dotknął butem swojej skórzanej aktówki, by się upewnić, że jest na miejscu. Przypomniała mu się widziana w telewizji ekranizacja epizodu z okresu wojny domowej. Zbiegłego niewolnika obdarowano wolnością, a potem wcielono do oddziałów Północy. Brał udział w najkrwawszych bitwach tej wojny. Po jednej z nich zauważył wśród konfederackich więźniów swojego dawnego pana, rannego od pocisku artyleryjskiego. Podszedł do niego i powiedział: „Co słychać, massa? Wygląda na to, że teraz ja jestem górą”.

Dokładnie tak samo myślał Robert, wodząc wzrokiem po bezbronnych prawnikach i bankierach, pochłaniających swoje lunche. Teraz ja jestem górą.

W tym momencie do sali wszedł mężczyzna o szpakowatych włosach, na którego Robert czekał. Poczuł przypływ adrenaliny. Chwycił rączkę aktówki i wstał, nie spuszczając oka z mężczyzny – swojego dzisiejszego celu.

To jedna z tych chwil, kiedy wzniosłe mowy, przysięgi i deklaracje zamieniają się w czyn, pomyślał. Rzucił na ziemię gazetę. Wokół fontanny było gęsto od ludzi. Poszedł ku fortepianowi.

Boisz się! Boisz się wprawić koło w ruch – prowokował go wewnętrzny głos.

Nie, odpowiedział sam sobie. Jestem gotów. Jestem gotów od lat.

Zatrzymał się przy fortepianie i czekał. Pianista zaczął nową melodię, tym razem był to utwór Beatlesów, Something. Jeszcze jeden ochłap ze śmietnika białych ludzi.

Uśmiechnąwszy się do rudego fircyka przy fortepianie, Robert wyjął z portfela banknot i włożył go do miseczki.

Pianista kiwnął głową na znak podziękowania.

Robert odwzajemnił ten gest i omal się nie roześmiał, uświadomiwszy sobie fałsz swojej szczodrobliwości. Położył aktówkę koło nogi fortepianu. Kątem oka sprawdził, w jakiej odległości znajduje się jego cel – szpakowaty mężczyzna był jakieś dziesięć metrów z tyłu – i niby przypadkiem potknął się o aktówkę, wpychając ją pod instrument. Weźcie ją sobie, sukinsyny!

Powoli zaczął iść w stronę północnego wyjścia. To jest to, stary. To było to, na co czekał. Sięgnął do kieszeni po ukradziony telefon komórkowy. Cel był oddalony zaledwie o pięć metrów. Przy wyjściowych drzwiach Robert odwrócił się, obejmując wzrokiem całą scenę.

Człowiek o szpakowatych włosach zatrzymał się przy fortepianie, dokładnie tak, jak powiedział profesor. Wyjął z kieszeni jednodolarowy banknot. Z tyłu spadała z sufitu dwudziestopięciometrowa kaskada wody.

Robert przeszedł przez drzwi, oddalił się od budynku i przycisnął na telefonie dwa klawisze: G-8.

W ułamku sekundy świat zamienił się w morze dymu i ognia. Robert jeszcze nigdy w życiu nie czuł takiej satysfakcji. To była wojna, w której chciał brać udział.

Nie zobaczył błysku wybuchu w środku. Drzwi wyfrunęły na ulicę, a cały budynek zamienił się w zwał popękanego betonu i szkła.

Rozpoczynamy rewolucję, pomyślał Robert i uśmiechnął się do siebie. Teraz ja jestem górą…

ROZDZIAŁ 81

W Kryzysowym Centrum Dowodzenia jeden z telefonistów przy konsolecie radia policyjnego zdarł z uszu słuchawki i krzyknął:

– W Rincon Center wybuchła bomba!

Spojrzałyśmy z Claire na siebie i poczułam się, jakby uciekło ze mnie całe powietrze. Rincon Center, położone w samym sercu gęsto zamieszkanej Dzielnicy Bankowej, będącej siedzibą agencji rządowych i biur rozmaitych firm, było jednym z najpopularniejszych miejsc spotkań w mieście. O tej porze dnia panował tam tłok. Ilu ludzi mogło zginąć?

Nie czekając na raport policyjny o rozmiarze szkód i liczbie ofiar, wybiegłam z Centrum Dowodzenia, a za mną Claire. Wskoczyłyśmy do jej służbowej furgonetki lekarza sądowego. Droga do śródmieścia zajęła nam piętnaście minut, ale nie udałoby się nam przebić przez gąszcz prywatnych samochodów, wozów strażackich i tłum gapiów, zgromadzonych wokół zaatakowanego obiektu dzielnicy. Z meldunków przez radio dowiedziałyśmy się, że bomba wybuchła w atrium, które o tej porze bywało najbardziej zatłoczone.

Zostawiłyśmy furgonetkę na rogu Beale i Folsom i zaczęłyśmy biec. Kiedy byłyśmy jeszcze kilka przecznic od miejsca eksplozji, zobaczyłyśmy dym unoszący się nad Rincon Center.

Musiałyśmy się dostać do wejścia Y od strony Steuart Street, mijając po drodze Red Herring i hotel Harbor Court.

– Niedobrze, cholernie niedobrze, Lindsay – jęczała Claire.

Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła, był zapach kordytu. Szklane drzwi wejściowe atrium zostały wyrwane z zawiasów. Zakrwawieni, poranieni potłuczonym szkłem ludzie siedzieli na krawężnikach, próbując wykrztusić dym z płuc. Ze środka wyprowadzano coraz to nowych rannych, co oznaczało, że najgorsze znajduje się wewnątrz.

Nabrałam powietrza.

– Chodźmy. Uważaj na siebie, Claire.

Wszystko było pokryte czarną gorącą sadzą. Dym wżerał się w płuca. Policja starała się zrobić nieco wolnego miejsca. Strażacy gasili coraz to nowe wybuchy ognia.

Claire klęknęła przy kobiecie, która miała spaloną twarz i krzyczała, że nic nie widzi. Minęłam je i weszłam głębiej. W środku atrium, obok Deszczowej Kolumny, która nie przestała spływać do sadzawki, leżało kilka ciał. Co ci wariaci wyprawiają? Czy naprawdę uważają, że tylko takimi metodami mogą zrealizować swój cel?

Wokół kręciło się mnóstwo policjantów, porozumiewających się przez przenośne radiotelefony, ale jeden z nich, bardzo młody, stał bezczynnie, połykając łzy.

Mój wzrok padł na kłębowisko drutów i połamanego drewna w środku atrium – były to szczątki fortepianu. Obok zobaczyłam Nika Magitakosa z ekipy saperskiej. Miał wyraz twarzy, którego nigdy nie zapomnę – tak straszny, że ciarki przeszły mi po grzbiecie.

Podeszłam do niego.

– Wybuch nastąpił w tym miejscu – powiedział, rzucając kawałek zwęglonego drewna na połamany fortepian. – Co za skurwysyny, Lindsay… Ludzie właśnie jedli lunch.

Mimo że nie byłam ekspertem, od razu zorientowałam się, gdzie podłożono bombę. W kręgu o promieniu zatoczonym z miejsca w środku atrium widać było plamy spalenizny, połamane ławki i zniszczone rośliny.