Popatrzyłam na jej fotografię: kędzierzawe włosy, miękkie i delikatne, lecz mocne. Uśmiechnęłam się do niej. Usiadłam na drewnianej podłodze i przejrzałam zdjęcia. Boże, jak mi ciebie brak, Jill.
Zobaczyłam stary folder w kształcie akordeonu, starannie obwiązany elastycznym sznurkiem. Otworzyłam go. Wewnątrz było mnóstwo staroci, które mnie zdumiały. Listy, zdjęcia, świadectwa ze szkoły. Zaproszenie na ślub jej rodziców.
Była również teczka pełna wycinków prasowych. Przejrzawszy je, stwierdziłam, że dotyczyły głównie jej ojca.
Jej ojciec również był prokuratorem – najpierw tu, w tym mieście, potem w Teksasie. Jill powiedziała mi, że nazywał ją swoim małym Drugim Fotelem. Umarł przed paroma miesiącami i wszystkie widziałyśmy, jak bardzo z tego powodu cierpiała. Treść większości wycinków była związana ze sprawami, nad którymi pracował, albo zajmowanymi przez niego stanowiskami.
Natknęłam się na stary, pożółkły artykuł. Zastanowiło mnie, dlaczego się tu znalazł.
„San Francisco Examiner”. 17 września 1970.
Nagłówek brzmiał: WYZNACZENIE PROKURATORA W SPRAWIE DOTYCZĄCEJ ZAMACHU BOMBOWEGO BNA.
BLACK NATIONAL ARMY, armia narodowa kolorowych. BNA było radykalną grupą działającą w latach sześćdziesiątych, znaną z rozbojów i napadów z bronią w ręku.
Przeczytałam artykuł. Nazwisko prokuratora sprawiło, że ciarki przeszły mi po plecach. Robert Meyer. Ojciec Jill.
ROZDZIAŁ 85
Godzinę później przycisnęłam dzwonek na drzwiach Cindy. Było wpół do trzeciej nad ranem. Usłyszałam szczęk zamka, po czym drzwi powoli się uchyliły i Cindy, w długiej koszuli nocnej, spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami. Przed chwilą zasnęła, prawdopodobnie pierwszy raz od trzech dni.
– Radzę ci, żeby to była dobra wiadomość – wymamrotała.
– Jest dobra, Cindy. – Machnęłam jej przed twarzą artykułem ze starego „Examinera”. – Chyba odkryłam, co łączyło Jill z tą sprawą.
Piętnaście minut później pędziłyśmy explorerem ciemnymi, pustymi ulicami miasta do redakcji „Chronicie” na rogu Piątej i Mission.
– Nie wiedziałam, że ojciec Jill pracował w San Francisco – powiedziała Cindy, ziewając.
– Przez pewien czas, po ukończeniu studiów prawniczych, zanim wrócił do Teksasu. Zaraz po urodzeniu się Jill.
Około trzeciej dotarłyśmy do jej boksu. Światła w pokoju redakcji informacyjnej były przyciemnione, paru młodych dziennikarzy, nasłuchujących nocnych wiadomości, grało w brydża z komputerem.
– Nocna kontrola – oświadczyła z poważną miną Cindy. – Macie przechlapane, chłopcy.
Podjechała na swoim krześle przed ekran komputera i włączyła go, po czym wprowadziła do bazy danych „Chronicie” dwa hasła: Robert Meyer i BNA. Następnie przycisnęła klawisz ENTER.
Na ekranie ukazał się wykaz zawierających te hasła artykułów. Przebrnęłyśmy przez niezwiązane z naszymi poszukiwaniami teksty o akcjach antywojennych BNA w latach sześćdziesiątych i wśród serii artykułów z września 1970 trafiłyśmy na tytuł: MIANOWANIE PROKURATORA W SPRAWIE O ZBRODNICZY NAPAD BNA.
Cofnęłyśmy się do początku serii i – bingo! RAJD FBI i POLICJI NA BASTION BNA. CZTERY OFIARY STRZELANINY.
To był czas radykalizmu lat sześćdziesiątych. Nieustanne protesty przeciw wojnie. Demonstracje SDS, demokratycznej organizacji studenckiej, na Sproul Plaża w Berkeley. Przejrzałyśmy kilka artykułów. BNA obrabowało kilka banków i ciężarówkę Brinka. W trakcie napadu zginął zakładnik, dwaj policjanci i strażnik. Dwaj członkowie BNA znaleźli się w pierwszej dziesiątce najgorliwiej poszukiwanych przez FBI przestępców.
Przeczytałyśmy wszystko, co było w pliku. W nocy 6 grudnia 1969 FBI zrobiło nalot na kryjówkę BNA. Kierując się informacjami kontrwywiadu, federalni otoczyli dom przy cichej uliczce w Berkeley, po czym weszli do środka, otwierając od progu ogień.
Zginęło pięciu członków organizacji, wśród nich Fred Whitehouse, przywódca grupy, oraz dwie kobiety.
Zastrzelony został również pewien biały student z Berkeley, rodem z Sacramento, pochodzący z zamożnej klasy średniej. Rodzina i przyjaciele twierdzili, że nawet nie miał pojęcia, jak się strzela. Był idealistą, zaangażowanym w protest skierowany przeciwko niemoralnej wojnie.
Nikt nie wiedział, co robił w tamtym domu.
Nazywał się William „Billy” Danko.
ROZDZIAŁ 86
Do śledztwa w sprawie strzelaniny w kryjówce BNA powołano specjalny zespół sędziowski. Obrzucano się wzajemnie oskarżeniami. Sprawa została powierzona Robertowi Meyerowi, wschodzącej gwieździe w biurze prokuratora okręgowego.
Jury nie dopatrzyło się żadnego wykroczenia ze strony federalnych. Wszyscy zabici prócz Billy’ego Danka byli poszukiwanymi przestępcami. Agenci federalni przedstawili sądowi skonfiskowany podczas nalotu arsenał broni: pistolety maszynowe Uzi, wyrzutnie granatów, mnóstwo amunicji. Zastrzelony przez policjantów Fred Whitehouse trzymał w ręku pistolet, choć jego zwolennicy twierdzili, że wciśnięto mu go po śmierci.
– No dobrze – powiedziała ze znużeniem Cindy, odsuwając się od ekranu. – Co teraz z tym zrobimy?
Baza danych odsyłała do artykułu zamieszczonego w niedzielnym magazynie informacyjnym „Chronicie” z 1971 roku, czyli rok później.
– Macie w redakcji archiwum, prawda? – upewniłam się.
– Jest na dole.
Dochodziła czwarta rano. Po zapaleniu światła zobaczyłyśmy rzędy metalowych półek, wypełnionych pojemnikami z drucianej siatki.
Poczułam, że ogarnia mnie zniechęcenie.
– Umiesz się w tym poruszać, Cindy?
– Jasne… – mruknęła z przekąsem. – Po prostu przychodzę tu i pytam faceta, który siedzi przy tamtym biurku.
Rozdzieliłyśmy się i zaczęłyśmy błądzić po mrocznych, ciasnych korytarzach archiwum. Cindy nie wiedziała, czy roczniki sięgały tak daleko w przeszłość, czy też może dawniejsze egzemplarze dostępne były tylko w formie fotodokumentacji.
Nagle usłyszałam jej okrzyk:
– Znalazłam coś!
Pospieszyłam do niej wzdłuż ciemnych rzędów, kierując się jej głosem. Gdy ją znalazłam, ściągała z półek duże plastikowe pojemniki z paczkami egzemplarzy dodatków do magazynu. Miały nalepki kolejnych roczników.
Usiadłyśmy obok siebie na zimnej cementowej podłodze w świetle ledwie umożliwiającym czytanie. Mimo to dość szybko odnalazłyśmy publikację, do której odsyłała baza danych. Był to demaskatorski artykuł, zatytułowany: „Co naprawdę zdarzyło się na Hope Street 5”.
Według autora miejscowa policja sfabrykowała dowody, żeby pozbyć się buntowników, którzy zostali zadenuncjowani przez anonimowego agenta kontrwywiadu. Zamiarem policji nie było aresztowanie członków grupy, tylko masakra. Ofiary najprawdopodobniej spały w swoich łóżkach.
Przeważająca część artykułu była poświęcona Billy’emu Dankowi, białej ofierze szturmu. FBI twierdziła, iż był Synoptykiem, i przypisała mu zamach bombowy w miejscowym biurze Raytheona, producenta broni. Autor artykułu w „Chronicie” twierdził, że wszelkie zarzuty FBI wobec Danka są bezpodstawne, według niego był on niewinną ofiarą prowokacji.
Dochodziła czwarta rano. Ogarniało mnie coraz większe rozgoryczenie i złość.
Nagle naszą uwagę zwrócił pewien szczegół: w trakcie postępowania sądowego wyszło na jaw, że członkowie BNA i Synoptycy używali pseudonimów. Fred Whitehouse miał ksywkę Bobby Z., po zastrzelonym przez policję członku Czarnych Panter. Leon Mickens używał ksywki Wlad – Władimir Iljicz Lenin. Joannę Crow przybrała pseudonim Sasha – na cześć kobiety, która wysadziła się w powietrze w walce z juntą chilijską.