– Ktokolwiek to jest, niech go Bóg błogosławi. – Danko wytrząsnął fajkę. – Prawdę mówiąc, straciliście tylko czas, przyjeżdżając tutaj. Nie mogę wam w niczym pomóc. Zresztą nawet gdybym mógł… mam nadzieję, że jesteście w stanie zrozumieć, dlaczego nie mam ochoty pomagać policji San Francisco. A teraz proszę opuścić mój dom.
Oboje z Jacobim wstaliśmy. Zrobiłam krok w stronę drzwi, modląc się o jakieś natchnienie. Zatrzymałam się przed portretem jego żony i zauważyłam obok niego fotografię. Było to grupowe zdjęcie rodziny.
Coś mi podszepnęło, żeby przyjrzeć się twarzom.
Na zdjęciu był także drugi, młodszy syn. Mógł mieć około szesnastu lat. Podobny jak dwie krople wody do matki. Wszyscy czworo uśmiechali się radośnie na tle przyjemnej, słonecznej scenerii dawno minionego dnia. Odwróciłam się do Danka.
– Pan ma drugiego syna.
– Charles… – Wzruszył ramionami.
Wzięłam fotografię do ręki.
– Spróbujemy z nim porozmawiać. Może będzie coś wiedział.
– Wątpię. – Carl Danko popatrzył na mnie. – On też nie żyje.
ROZDZIAŁ 90
Wróciwszy do explorera, zatelefonowałem do Cappy’ego.
– Dowiedz się wszystkiego o Charlesie Danku. Facet urodził się w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim lub czwartym roku, prawdopodobnie nie żyje. To wszystko, co o nim wiem. Zbadaj jego przeszłość, najdokładniej jak tyko się da. Jeśli nie żyje, chciałabym zobaczyć świadectwo zgonu.
– Zajmę się tym – obiecał Cappy. – A tymczasem mam dla ciebie coś na temat George’a Bengosiana. Miałaś rację, ukończył w Chicago studia przygotowawcze na medycynę, ale dopiero po przeniesieniu się tam z Berkeley w sześćdziesiątym dziewiątym.
– Dzięki, Cappy. Doskonale się spisałeś. Tylko tak dalej.
Mieliśmy więc już trzy osoby – Jill, Lightowera i Bengosiana – powiązane z nalotem policji na Hope Street, a pseudonimem August Spies posługiwał się Billy Danko.
Na razie jednak nie wiedziałam, co z tym wszystkim zrobić. Jak słusznie powiedział Carl Danko, wszystko obracało się w sferze domniemań.
Kiedy wracaliśmy, udało mi się na chwilę zasnąć. To był mój pierwszy sen od trzech dni. Dotarliśmy do ratusza koło szóstej.
– Gdyby cię to interesowało – rzekł Jacobi – to informuję, że chrapałaś.
– Pomrukiwałam – poprawiłam go. – Ja mruczę.
Przed powrotem do siebie postanowiłam zajrzeć do Molinariego. Pobiegłam na górę i wśliznęłam się do jego biura. Odbywało się tam jakieś zebranie. Nie miałam pojęcia, czego dotyczyło.
Przy biurku Molinariego siedział Tracchio. Prócz niego byli tam jeszcze Tom Roach z FBI i Strickland, który odpowiadał za bezpieczeństwo podczas szczytu G-8.
– Gdy robiono nalot na kryjówkę BNA, Lightower studiował w Berkeley – oznajmiłam, z trudem mogąc ukryć podniecenie. – Bengosian tak samo. Zresztą nie tylko oni.
– Wiem – odparł Molinari.
ROZDZIAŁ 91
Wystarczyła mi jedna sekunda.
– Dotarłeś do akt FBI na temat BNA?
– Więcej – odparł Molinari. – Odnalazłem agenta FBI, który dowodził oddziałem biorącym udział w szturmie na Hope Street. William Danko był pełnoprawnym członkiem Synoptyków. Widziano go, jak węszył wokół regionalnych biur Grummana, które we wrześniu tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku zostały wysadzone w powietrze. Jego pseudonim, August Spies, pojawiał się w podsłuchiwanych przez policję rozmowach telefonicznych Synoptyków. Ten młodzieniec wcale nie był taki niewinny, Lindsay. Był zamieszany w morderstwo.
Podsunął mi żółty liniowany bloczek z notatkami.
– FBI zaczęło go śledzić jakieś trzy miesiące przed nalotem. Prócz niego śledzono jeszcze kilku innych ludzi z komórki w Berkeley. FBI zdołało jednego z nich zwerbować jako tajnego współpracownika. Zdumiewające, jak łatwo perspektywa spędzenia dwudziestu pięciu lat w więzieniu federalnym przegrywa z obiecującą karierą lekarską.
– Bengosian! – wykrzyknęłam. Krew zaczęła we mnie żywiej krążyć.
Molinari kiwnął głową.
– Masz rację, Lindsay, to właśnie jego skaperowali. Dlatego mogli zrobić nalot na Hope Street. Bengosian zdradził swoich towarzyszy. Miałaś rację. Ale jest jeszcze coś…
– Lightower? – spytałam domyślnie.
– Mieszkali z Dankiem w jednym pokoju – powiedział Molinari. – Uniwersytet zabrał się za aktywistów SDS i prawdopodobnie Lightower uznał, że lepiej przenieść się na parę semestrów za granicę. Prowadzący szturm agent FBI, który wszedł do tamtego mieszkania ze swoimi ludźmi, dostał pochwałę. Przepracował dwadzieścia lat w Biurze, po czym przeszedł na emeryturę. Mieszkał tutaj, w San Francisco. Nazywał się Frank T. Seymour. Czy to nazwisko coś ci mówi?
Moja radosna antycypacja zamieniła się w przygnębienie. Frank T. Seymour był jednym z zabitych w wybuchu w Rincon Center.
ROZDZIAŁ 92
Zapadł wieczór, a Michelle zawsze lubiła tę porę dnia. Mogła wtedy oglądać The Simpsons, powtórkę Friends. Zawsze ją to śmieszyło, jak w czasach zanim to wszystko się zaczęło, jak wtedy, gdy jako dziecko chodziła do Eau Claire.
Musieli porzucić mieszkanie w Oakland, w którym mieszkali przez ostatnie sześć miesięcy. Przeprowadzili się do domu Julii na przedmieściu Berkeley.
Nie mogli nigdzie wychodzić, byłoby to zbyt ryzykowne. Od czasu do czasu telewizja pokazywała zdjęcie Mała, ale przypisywano mu inne nazwisko – Stephen Hardaway. Robert też się do nich wprowadził, więc było ich teraz czworo. Przypuszczali, że wkrótce dołączy do nich Charles Danko. Jak twierdził Mai, Charles opracował plan ostatecznego uderzenia, które miało zadać przeciwnikowi druzgocący cios. To miało być coś apokaliptycznego.
Michelle wyłączyła telewizor i zeszła na dół. Mai, pochylony nad stołem, majstrował coś przy detonatorze najnowszej bomby. Powiedział, że znaleźli sposób na przemycenie jej do wewnątrz. Już samo przebywanie w pobliżu tej diabelskiej rzeczy napawało Michelle lękiem.
Stanęła za nim.
– Nie jesteś głodny, Mai? Przygotuję ci coś.
– Widzisz, że jestem zajęty. – Było to raczej warknięcie niż odpowiedź. Wlutowywał właśnie czerwony drucik do wnętrza drewnianej stołowej nogi, w której ukryty był detonator.
Położyła mu rękę na ramieniu.
– Muszę z tobą pomówić. Chyba nie chcę dłużej tu być.
Mai wyprostował się. Zdjął okulary i odgarnął z twarzy spocone włosy.
– Chcesz stąd odejść? – spytał, kiwając głową, jakby go to ubawiło. – I co potem zrobisz? Wskoczysz do autobusu i wrócisz do domu, do tego twojego prowincjonalnego Wisconsin? Pójdziesz jak gdyby nigdy nic do jakiegoś świętoszkowatego college’u po tym, jak wysadziłaś w powietrze dzieci?
W oczach Michelle pojawiły się łzy. Wiedziała, że to oznaka słabości. Nie cierpiała sentymentalizmu.
– Przestań, Mai.
– Jesteś poszukiwaną morderczynią, kochanie. Uroczą, słodką nianią, która wysadziła w powietrze swoich podopiecznych. Czy już o tym zapomniałaś?
Nagle bardzo wyraźnie zobaczyła swoją sytuację. Nawet jeśli wykonają to ostatnie zadanie, Mai nigdy nie zostawi jej w spokoju. Kiedy zasypiała, wciąż stawały jej przed oczami dzieci Lightowerów. Sadzała je do śniadania, ubierała do szkoły. Zdawała sobie sprawę, że dopuściła się strasznych rzeczy. Mai miał rację: nie miała dokąd pójść. Była i zawsze już pozostanie morderczynią.
– Chodź tu – powiedział Malcolm, tym razem przyjaźniejszym tonem. – Mogłabyś mi pomóc. Potrzebny mi twój śliczny paluszek. Przytrzymaj ten drucik. Pamiętaj, nie ma się czego bać. – Wziął do ręki telefon. – Bez prądu nie wybuch nie, pamiętasz? Będziemy bohaterami, Michelle. Uwolnimy świat od złych facetów. Ludzie nigdy o nas nie zapomną.